800 lat temu papież zatwierdził oficjalnie Regułę franciszkanów. Dlaczego niektórzy twierdzili, że jest zbyt radykalna?

Marcin Jakimowicz

|

GN 16/2023

publikacja 20.04.2023 00:00

Gdy Franciszek napisał: „Życie braci mniejszych polega na zachowaniu świętej Ewangelii przez życie w posłuszeństwie, bez własności i w czystości” podeszła do niego delegacja, która oznajmiła: „Piszesz to dla siebie. My nie będziemy tego zachowywać”. Na szczęście osiemset lat temu Regułę zatwierdził oficjalnie Honoriusz III.

Bazylika św. Franciszka  w Asyżu. Bazylika św. Franciszka w Asyżu.
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

A ja jestem przedstawicielem wielkiego przebudzenia XIII-wiecznego – z łobuzerskim uśmiechem przedstawił się na jednej z ekumenicznych konferencji franciszkanin Grzegorz Siwek, proboszcz z Rychwałdu. Odpowiedzią na kryzys, grzech, stagnację Kościoła jest zawsze świętość. Widać to było jak na dłoni właśnie w trzynastym stuleciu, które zrodziło m.in. Franciszka i Dominika. Biedaczyna z Asyżu płonął. Gdyby tak nie było, nie zgromadziłby wokół siebie… pięciu tysięcy ludzi, którzy porzucili domy, by ruszyć w nieznane. Tylu mężczyzn przybyło na pierwszą Kapitułę Namiotów pod Asyżem, a ponieważ liczba mieszkańców umbryjskiego miasta wynosiła nieco ponad dwa tysiące, wokół Porcjunkuli wyrosło dwukrotnie liczniejsze, tętniące życiem miasteczko.

Twarde reguły gry

Osiemset lat temu Regułę Franciszka zatwierdził bullą „Solet annuere” papież Honoriusz III. W tym samym roku w Greccio powstała pierwsza w historii szopka. I to żywa! Nie było w niej figurek, a świąteczny spektakl odegrali ludzie. Biograf Franciszka, Tomasz z Celano, notował: „Przyprowadzono wołu i osła. Uczczono prostotę, wysławiono ubóstwo, podkreślono pokorę, i tak Greccio stało się jakby nowym Betlejem. Noc stała się widna jak dzień, rozkoszna dla ludzi i zwierząt”.

Ten sam kronikarz opisywał początki wspólnoty braci zwanych Pokutnikami z Asyżu: „Gdy wzgardzili wszystkim, co ziemskie, i wyzbyli się miłości własnej, uczucie swej miłości zwrócili ku wspólnocie, poświęcali samych siebie, aby zaradzić potrzebom braci. Pragnęli się zbierać, z przyjemnością przebywali razem, z przykrością znosili rozłąkę, z goryczą rozstanie, z bólem odejście”. A jednak już na samym początku obraz nie był tak sielankowy, a w łonie zakonu dochodziło do gorących dyskusji. Sama Reguła była dla wielu braci… zbyt radykalna.

– Gdy Franciszek napisał Regułę, podeszła do niego delegacja, która oznajmiła: „Piszesz to wyłącznie dla siebie, my nie będziemy tego zachowywać” – opowiada o. Lech Dorobczyński, proboszcz franciszkańskiej parafii św. Antoniego w Warszawie, należącej do świętującej 400-lecie istnienia prowincji Matki Bożej Anielskiej. – Patowa sytuacja. Franciszek wzdycha: „Jezu, mówiłem Ci, że tak będzie”. I wówczas (to pobożna tradycja, ale mocno pielęgnowana w zakonie) na drzewie objawia się sam Chrystus i mówi: „Nic, co jest w Regule, nie jest z ciebie, ale ze Mnie”. Bracia odchodzą zawstydzeni…

Jak grzyby po deszczu

W 1230 roku, gdy ciało Biedaczyny zostało przeniesione do poświęconej mu bazyliki, franciszkanie liczyli już niemal 10 tysięcy członków. Pod koniec XIII wieku w zakonie modliło się aż 40 tysięcy braci!

– Od początku można było wyodrębnić trzy wrażliwości. Była grupa braci, którzy mówili: „Franciszek jest zbyt radykalny”. Budowali oni duże kościoły, zwłaszcza w wielkich miastach – wyjaśnia o. Cyprian Moryc z Prowincji Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, zwanej potocznie bernardynami. – Byli też bracia obserwanci, pragnący zachować gorliwość Franciszka, i trzecia, najbardziej radykalna grupa: fraticelli, pustelnicy uciekający do samotni, narzucający sobie niezwykle surowy tryb życia. Między tymi nurtami dochodziło do przepychanek, konfliktów. Papież oddzielił braci konwentualnych od obserwantów, czyli franciszkanów „czarnych” od „brązowych”, a 102 lata lat później pojawili się kapucyni, skupieni wokół Matteo Serafini da Bascio.

Czy to gorszące? Jedność nie jest jednolitością. Zakon franciszkański to bardzo szeroka rzeka. Już za czasów Franciszka istniała różnorodność, a on sam nie zamierzał tworzyć nowego zgromadzenia. Pragnął radykalnie żyć Ewangelią i wzywał do tego braci. Kościół wymagał jednak formy instytucjonalnej, a Franciszek, którego ciągnęło na Alwernię – do miejsca samotności – miał twardy orzech do zgryzienia.

Gałęzie tego samego drzewa

Dziś rodzinę pierwszego zakonu franciszkańskiego stanowią instytuty na prawie papieskim: Zakon Braci Mniejszych, Zakon Braci Mniejszych Konwentualnych, Zakon Braci Mniejszych Kapucynów, Franciszkanie Niepokalanej i założona 36 lat temu Franciszkańska Wspólnota Braci Odnowy (Renewal), których charyzmatem jest praca z ubogimi.

Na ziemie polskie franciszkanie dotarli z czeskiej Pragi, a ich pierwszą świątynią klasztorną, ufundowanym prawdopodobnie przez Henryka Pobożnego, był powstały około 1234 roku kościół we Wrocławiu. Do początków XIV wieku na ziemiach piastowskiej Polski bracia Biedaczyny z Asyżu modlili się już w 40 klasztorach (połowę z nich zbudowano na Śląsku).

W XV wieku nastąpił podział zakonu, ostatecznie zatwierdzony przez papieża Leona X: na konwentualnych (w Polsce gałąź ta zachowała tradycyjną nazwę franciszkanów, od kościoła św. Franciszka w Krakowie) i obserwantów (w Polsce nazwano ich bernardynami, a na Stradomiu, pod murami Wawelu, stanął pierwszy drewniany klasztor, w którym w 1453 r. zamieszkało 16 zakonników. Ich gwardianem został Węgier Władysław ­Thari).

Wielkim reformatorem zakonu, przywracającym jego pierwotną surowość i wierność Regule, był charyzmatyczny Bernardyn ze Sieny. Z Albertem z Sarteano, Jakubem z Marchii i wiernym uczniem Janem Kapistranem wyodrębnił w zgromadzeniu nurt obserwancki i przyczynił się do nadania mu autonomii. Gdy jego uczeń Jan Kapistran przybył w 1453 roku do Krakowa, Rynek pękał w szwach. Niepozornej postury, łysiejący, brodaty zakonnik stał na beczce pod maciupeńkim kościółkiem św. Wojciecha i błogosławił krakusów ampułkami z krwią mistrza. Po jego kazaniu do nowicjatu braci obserwantów wstąpiła aż setka Polaków.

400 lat minęło jak jeden dzień!

To bernardyni byli pierwszymi zwolennikami „ściślejszej obserwancji”. Jednym z nich był o. Gabriel z Gródka (zwany również Grodeckim). Początkowo nosił się z zamiarem pozyskania całej prowincji bernardyńskiej dla reformy, ale gdy nie udało się tego osiągnąć, założył nowe klasztory: w Pińczowie (1605), w Ołomuńcu na Morawach (1607) i w Gliwicach (1611), gdzie ruszyła również formacja nowicjatu. Po dekadzie od fundacji klasztoru na Śląsku do Polski przyjechał o. Aleksander z Padwy, mianowany przez papieża Grzegorza XV komisarz apostolski, który 400 lat temu podczas kapituły w Zakliczynie n. Dunajcem założył dwie kustodie (czyli prowincje w początkowym okresie): małopolską pw. Matki Bożej Anielskiej oraz wielkopolską pw. św. Antoniego. W 1639 papież Urban VIII podniósł je do rangi prowincji.

Do prowincji Matki Boskiej Anielskiej po klasztorach w Gliwicach, Zakliczynie i Wieliczce weszły kolejne, tętniące życiem ośrodki: w Bieczu, Krakowie, Solcu nad Wisłą, Kazimierzu Dolnym, Przemyślu, Lwowie i Stopnicy.

Wysokie napięcie

Franciszek był prorokiem jak ogień. Tomasz z Celano pisał o nim: „nie był tylko osobą modlącą się, ale… sam stał się modlitwą”. Nic dziwnego, że założona przez niego wspólnota podlega nieustannym napięciom.

To wysokie napięcie, które istnieje między odcieniami zakonu, jest całkowicie naturalne. Bez niego organizm umiera, a płuca przestają funkcjonować. Pamiętajmy o tym, że wszystkie franciszkańskie gałęzie funkcjonują w ramach jednego Kościoła!

– Franciszek był prezentem Boga danym tamtym czasom. Rządziły się one swoimi prawami, a Franciszek stanął wobec nich w opozycji – podsumowuje o. Lech Dorobczyński. – Ale nie takiej, jak inni reformatorzy, którzy pragnęli żyć ewangelicznie, jednak na pewnym etapie mówili papieżowi: „Do widzenia”. Franciszek żył bardzo mocno wewnątrz Kościoła. Mocno wierzył w Ducha Świętego działającego w Kościele. Widział bogactwo, przepych, grzech, małość Kościoła, a jednocześnie czuł się ostatnim człowiekiem, który miałby prawo kogokolwiek krytykować. Bracia widywali go płaczącego nad swymi grzechami i właśnie te łzy zamykały mu usta.

Doskonale pamiętam słowa o. Pawła Teperskiego, kapucyna, który 14 lat temu powiedział mi: – Podział w łonie zakonu może gorszyć. Łatwo go jednak zrozumieć, pamiętając, kim był sam Franciszek, szaleniec Boży. Nic dziwnego, że co pewien czas nowe wspólnoty pragnęły wrócić do jego radykalizmu i rozpalić na nowo charyzmat. Napięcie, które niesie Ewangelia, jest powodem nieustannych reform i poszukiwań we franciszkańskim zakonie. Dzień, w którym to napięcie ustanie, a franciszkanie spoczną na laurach i powiedzą sobie: „Żyjemy jak Franciszek i jesteśmy czystym odbiciem Jezusa Chrystusa”, będzie początkiem upadku zakonu.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.