Powstanie w getcie warszawskim: honor cenniejszy niż życie

Franciszek Kucharczak

|

GN 16/2023

publikacja 20.04.2023 00:00

Prawie 2 tysiące lat po utraceniu swojego państwa Żydzi pokazali, że wciąż są dumnym narodem.

Pomnik Bohaterow Getta. Pomnik Bohaterow Getta.
roman koszowski/ foto gość

Był 14 nisan 5703 roku, czyli 19 kwietnia roku 1943. Nazajutrz Żydzi mieli świętować Paschę – pamiątkę wyjścia narodu z Egiptu. Ale w warszawskim getcie od dawna nie było warunków do świętowania. To był obszar tragedii zgotowanej ludziom przez innych ludzi. Właśnie miał się dokonać ostatni jej akt. Wczesnym rankiem na odgrodzony od reszty miasta teren wlały się dwie kolumny niemieckiego wojska. Rozkaz Reichsführera SS Heinricha Himmlera nakazywał przeprowadzić deportację pozostałych w getcie Żydów. Nikt z mieszkańców tego strasznego miejsca nie łudził się już, że jej celem jest coś innego niż „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Tym razem wielu z nich postanowiło: nie pozwolimy traktować się jak bydło wywożone na rzeź.

Brońcie się!

W kwietniu 1943 roku za trzymetrowym murem warszawskiej dzielnicy północnej wciąż przebywało dziesiątki tysięcy Żydów. Ale to była już tylko reszta z prawie pół miliona ludzi, którzy zostali tam stłoczeni od jesieni 1940 roku. Podobnie jak w innych gettach ściągnięto ich ze wsi i z miast okupowanej Polski. Pod karą śmierci nie wolno im było kontaktować się z Polakami ze „strony aryjskiej”. Śmierć czekała też Polaków z tamtej strony za ukrywanie Żydów i udzielanie im pomocy. W getcie jednak i tak ludzie masowo umierali wskutek głodu i chorób, co było widać dosłownie na ulicach. Zdarzało się, że przechodnie mijali leżące zwłoki, nie zwracając już na nie uwagi. Szacuje się, że w warszawskim getcie z powodu fatalnych warunków zginęło 100 tysięcy ludzi. Większość tych, którzy doczekali lipca 1942 r., opuściła getto w ramach Wielkiej Akcji Likwidacyjnej. Niemcy wywieźli wtedy do Treblinki 300 tysięcy Żydów i wymordowali ich tam w ciągu dwóch miesięcy.

Pozostali, w dużej części ludzie młodzi, zostali zmuszeni do katorżniczej pracy na rzecz Niemców. Nie łudzili się, że przeznaczono im lepszy los. Gdy na początku 1943 roku zbliżała się kolejna akcja likwidacyjna, Żydzi zrzeszeni w tajnych organizacjach – w lewicowej Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB) i w prawicowym syjonistycznym Żydowskim Związku Wojskowym (ŻZW) – postanowili walczyć. „Żydzi! Okupant przystępuje do drugiego aktu waszej zagłady! Nie idźcie bezwolnie na śmierć! Brońcie się!” – wzywali konspiratorzy. „Ludu żydowski, zbliża się godzina. Musicie być gotowi do sprzeciwu, nie możecie pozwolić się wyrżnąć jak owce! Niech żaden Żyd nie idzie do wagonu! Ludzie, którzy nie mogą czynnie się przeciwstawić, niech stosują pasywny opór – niech się schowają!” – apelowali. Przejmująco brzmiał ostatni fragment odezwy: „Wszyscy muszą być gotowi umrzeć jak ludzie”.

Chwila godności

Niemcy się tego nie spodziewali. Gdy rankiem 19 kwietnia oddziały likwidacyjne dotarły do skrzyżowania ulic Zamenhofa i Miłej, na esesmanów posypał się grad pocisków. Wśród żołnierzy eksplodowały granaty. Sytuacji nie opanowały pojazdy pancerne – wojsko musiało się wycofać. Powstańcy z ŻOB pod dowództwem Mordechaja Anielewicza triumfowali: wreszcie zrzucili z siebie upadlające jarzmo niewolników. Zdawali sobie jednak sprawę, że nie jest to zwycięstwo strategiczne i nigdy nie będzie. Mieli trochę broni, ale ileż tego było w porównaniu ze stalową machiną niemieckiej armii. Z regularnym wojskiem nie mieli żadnych szans i dobrze o tym wiedzieli.

Drugi atak Niemców nastąpił już około godziny 8.00. Esesmani pod dowództwem Brigadeführera Jürgena Stroopa wyparli powstańców z pozycji, na których ci zaskoczyli poprzedników. Dalej jednak nie było łatwo. Bojownicy z ŻZW, wywiesiwszy na dachu jednego z budynków sztandary biało-czerwony i biało-niebieski, na dłuższy czas przygwoździli Niemców ogniem broni maszynowej. Przez cały dzień okupanci nie osiągnęli większych sukcesów. W ich ręce wpadło niewielu Żydów, bo większość ukryła się w przygotowanych bunkrach. Wieczorem Niemcy wycofali się.

Nie powiodła się niestety akcja AK, której celem było wysadzenie od zewnątrz fragmentu muru getta. Doszło do starcia z Niemcami i granatową policją, wskutek czego Polacy ponieśli duże straty. Nazajutrz na getto runęło dziewięć oddziałów szturmowych, ale i one, mimo wsparcia artylerii, nie osiągnęły oczekiwanego sukcesu. Trzeciego dnia Niemcy przyjęli taktykę „spalonej ziemi”. Przesuwali się kawałek po kawałku, niszcząc wszystko, likwidując punkty oporu i rozstrzeliwując schwytanych ludzi.

„Stawiany przez bandytów opór mógł zostać złamany tylko przez energiczną i niezmordowaną, trwającą dzień i noc akcję bojową oddziałów szturmowych” – relacjonował Jürgen Stroop. Wyjaśnił, że na rozkaz Himmlera, który kazał przeszukać getto „z największą bezwzględnością i nieubłaganą surowością”, zdecydował się „na całkowite zniszczenie żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej przez spalenie wszystkich bloków mieszkalnych, łącznie z blokami przy zakładach zbrojeniowych”.

Morze ognia

Pociski burzące i zapalające niemieckiej artylerii zamieniły getto w morze ognia. Widziano opuszczających się na linach z prześcieradeł mieszkańców płonących kamienic. Niewiele to dało. „Przedsięwzięto starania, ażeby ci Żydzi zostali natychmiast zlikwidowani” – pochwalił się Stroop.

Opór powstańców trwał jednak nadal. Tracąc kolejne bunkry, przenosili się w inne miejsca. Wśród ciągłej walki minęła Wielkanoc, 26 kwietnia. Getto nie padło mimo zapowiedzi Stroopa, że stanie się tak do Poniedziałku Wielkanocnego. Brutalność Niemców jeszcze wzrosła. Place i ulice zasłały ciała ludzi rozstrzeliwanych całymi setkami. Niezależnie od tego trwały przeszukania wszystkich miejsc, gdzie mogli ukrywać się Żydzi. Kto nie zginął na miejscu, trafiał na Umschlagplatz, a potem do obozu zagłady.

5 maja gen. Władysław Sikorski zaapelował z Londynu do Polaków: „Dokonuje się największa zbrodnia w dziejach ludzkości. Wiemy, że pomagacie umęczonym Żydom, jak możecie. Dziękuję wam rodacy w imieniu własnym i rządu. Proszę was o udzielenie im wszelkiej pomocy, a równocześnie tępienie tego strasznego okrucieństwa”.

8 maja Niemcy wykryli bunkier komendy ŻOB. Zablokowali wyjścia i wrzucili gaz. Część załogi zmarła od uduszenia, inni popełnili samobójstwo. 10 maja z getta wydostało się około 50 powstańców ŻOB, w tym Marek Edelman, który przejął dowództwo po poległym Mordechaju Anielewiczu. Większość z nich trafiła do partyzantki.

Ale i to nie był koniec. Desperacka walka trwała aż do 16 maja. Tego dnia wieczorem Stroop zameldował: „Zlikwidowano 180 Żydów, bandytów i podludzi. Była żydowska dzielnica mieszkaniowa przestała istnieć. Wielka akcja została zakończona wysadzeniem w powietrze warszawskiej synagogi o godzinie 20.15”. Całe getto, z wyjątkiem kilku budynków, zostało zrównane z ziemią. Według raportu Stroopa w powstaniu w getcie warszawskim zginęło ogółem ponad 56 tys. osób. Uważa się, że to liczba zawyżona, bo w kwietniu 1943 r. w getcie prawdopodobnie było już tylko około 50 tysięcy Żydów. Niemcy ponieśli niewspółmiernie mniejsze straty. Według polskiej prasy podziemnej – 86 zabitych i 90 rannych. Sami Niemcy raportowali tylko o 16 zabitych i 90 rannych.

W zwykłych warunkach należałoby uznać, że taki zryw był błędem – ale to nie były zwykłe warunki. To nie była walka o przeżycie, ale o godność. I w niej pokonani odnieśli niebywały triumf.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.