Nie kradnij

Piotr Legutko

|

GN 14/2023

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Gilbert Galvan, Amerykanin skazany w 1984 roku za fałszowanie czeków, uciekł z więzienia i przedostał się do Kanady, gdzie pod zmienionym nazwiskiem Robert Whitman stał się najsłynniejszym rabusiem tamtych lat.

Nie kradnij

Sam okradł aż 59 banków we wszystkich większych miastach Kanady, posługując się wyłącznie atrapą broni. Nie miał wspólników, zmieniał tylko wygląd. Wpadł, gdy skorzystał z pomocnika, który… zostawił swoją broń w miejscu napadu.

Nietrudno przewidzieć że „latający rabuś” (ulubieniec linii lotniczych) stał się bohaterem zbiorowej wyobraźni. Na podstawie jego historii powstała książka, a potem film „Bandyta” (Canal+). Nie ma też nic zaskakującego w fakcie, że bohater przedstawiany jest tak, by budził nasz podziw i sympatię. To przecież standard w kinie sensacyjnym. „Bandyta” jednak idzie krok dalej. Gdy Galvan, znany swojej ukochanej jako Whitman, przyznaje się, co robi, wzbudza jej entuzjazm. Bo przecież „goli” banksterów, a to żaden grzech. Nawet kasjerki w okradanych bankach wyglądają na zadowolone, że ktoś je uwalnia od tej niegodziwej mamony. Rabuś wpada – co znamienne – dopiero, gdy decyduje się okraść jubilera.

Podobny, afirmatywny stosunek do kradzieży oglądamy w (również opartym na faktach) filmie „Książę” (Canal+). W 1961 r. z National Gallery znika portret księcia Wellingtona, dzieło Francisco Goi. Przed sądem staje nie zawodowy rabuś, ale starszy pan, aktywista społeczny Kempton Bunton, na co dzień walczący o zwolnienie emerytów z płacenia abonamentu RTV. Jak to z kradzieżą było – nie opowiemy, bo sprawa jest zabawna i warta obejrzenia do końca. Tu interesuje nas raczej wątek etyczny, klasowy. Bunton ledwo wiąże koniec z końcem, wyrzucają go z każdej pracy, bo walczy z systemem, więc wolno mu więcej. Cel w końcu uświęca środki. I znów nic nowego w kinie – historia stara jak Robin Hood. O co zatem warto kruszyć kopie?

Otóż żyjemy w świecie, w którym kradzież przestaje być traktowana jako zło, jeśli tylko ubierze się ją w odpowiedni kostium, dopisze ideologię. Gdy przez Amerykę i Europę przelewała się fala zamieszek pod sztandarami Black Life Matters, grabiono na potęgę sklepy, galerie, nawet prywatne posesje. Armia Robin Hoodów zabierała bogatym, a dawała biednym, prześladowanym – czyli sobie. Tak też ich traktowano. Efekt był łatwy do przewidzenia. Coraz częściej w USA notuje się kradzieże dokonywane w biały dzień, bezwstydnie, niemal na oczach policji, która nie pali się do interweniowania. W sukurs przychodzi im prawo, odchodzące od penalizacji kradzieży przedmiotów o niewielkiej wartości. I tak, krok po kroku, zmierzamy… No właśnie, dokąd?•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.