Dyrektor hospicjum w Makówce: Dodajemy życia do każdego dnia, który chorym pozostał

GN 14/2023

publikacja 06.04.2023 00:00

O tym, że na pierwszym miejscu powinien być pacjent, mówi dr Paweł Grabowski, dyrektor Hospicjum Proroka Eliasza w Makówce.

Dyrektor hospicjum w Makówce: Dodajemy życia do każdego dnia, który chorym pozostał Henryk Przondziono /foto gość

Barbara Gruszka-Zych: Boi się Pan śmierci?

Paweł Grabowski:
Nie śmierci, lecz umierania. Tego, że zawiozą mnie np. do szpitala neurologicznego, że bezwładny będę tam leżał z podwiniętą koszulą i nikogo to nie będzie obchodzić. Że będą mnie myli w intymnych miejscach, nie patrząc, czy drzwi są otwarte, czy zamknięte. Że ktoś złośliwie stwierdzi, że jestem ubrudzony kałem po samą szyję. Że nikt nie zauważy, że chce mi się pić i że mam całkiem spierzchnięte wargi. Że będę do granic możliwości upokorzony podczas swojego umierania. Troska o to, by tak nie było, nie wynika z zakresu obowiązków lekarza czy pielęgniarki, ale z elementarnych zasad człowieczeństwa.

Podkreśla Pan, że medycyna paliatywna, jako chyba jedyna oprócz psychiatrii, zajmuje się chorym tak jak trzeba – całościowo.

Taki sąd wyrobiłem sobie, wychowany na psychiatrii prof. Kępińskiego, a potem w trakcie specjalizacji z medycyny paliatywnej, która pokazała mi, że promowany w świecie redukcjonistyczny model medycyny jest absolutnie zafałszowany.

Na czym polega model redukcjonistyczny?

Według niego lekarz zakłada, że na chorobę A pomoże tabletka B, a na chorobę C operacja D itd. Kiedy prowadzę zajęcia ze studentami, zwykle podaję taki wymowny przykład, pokazujący złożoność sytuacji chorego onkologicznie: „Stoi przed wami pani po usunięciu nowotworu piersi. Nie ma jednej piersi, usunęli jej węzły chłonne. Lekarze stwierdzili, że nie ma już żadnej komórki rakowej, ale czy według was czuje, że jest zdrowa?”. System mówi, że tak jest, ale okazuje się, że nie może wykonywać precyzyjnych czynności, bo ma na przykład obrzęk ręki, a kiedy co wieczór rozbiera się do spania, widzi szramę na swojej klatce piersiowej i musi sobie w głowie stworzyć nowy obraz własnej kobiecości. Na dodatek wciąż męczy ją myśl, czy choroba nie dotknie niebawem drugiej piersi. Brak jednej piersi zmienia też jej relacje z mężem, bo zaczyna mieć wątpliwości, czy on sobie z tym radzi. Więc nawet jeśli nie ma ani jednej komórki raka, nie jest w pełni zdrowa i musi poukładać wiele spraw wokół siebie, żeby mogła myśleć o sobie jako o osobie zdrowej. Medycyna paliatywna pokazuje, że człowiek nie choruje wyjęty z kontekstu swojego życia.

O tym, że chorego traktuje się wyrywkowo, przypominała pandemia. Lekarze pogotowia wezwali do mnie policję, kiedy przyszłam zająć się wymagającą całodobowej opieki ciocią, która zachorowała na covid.

Podczas pandemii pojechałem do kobiety, której nie chciał odwiedzić lekarz rodzinny, bo też chorowała na covid. Pierwszy raz od trzydziestu lat pracy w zawodzie poraził mnie okropny widok – wyła z bólu i z tego powodu nie mogła pohamować załatwiania się pod siebie. Mimo że to XXI wiek, znalazła się w takiej sytuacji, a lekarze ją zostawili. A przecież skądś wziął się prestiż naszego zawodu, bo często nasi poprzednicy pomagali innym, narażając życie podczas epidemii i wojen. Lekarz nie zyskuje prestiżu dlatego, że przez sześć lat studiował, ale stoją za nim setki lat poświęceń kolegów po fachu. To jest taki właśnie zawód – stale trzeba starać się przemóc i zdobywać na coś więcej. Pamiętam, jak robiłem sztuczne oddychanie metodą usta-usta leżącemu na ulicy pijaczkowi. Przez sekundę pomyślałem, że jeżeli się nie przezwyciężę, widząc te jego zgniłe, czarne zęby, i nie udzielę mu pomocy, on umrze.

Trzeba przyznać, że nie każdy zdobyłby się na to.

Kiedy uczyłem studentów, powtarzałem im, że do chorego trzeba odnosić się z szacunkiem. Raz usłyszałem od jednej dziewczyny: „Po co? Lekarz może być chamem, ważne, żeby mnie dobrze zoperował”. Odpowiedziałem: „Może to nie ma znaczenia jeśli chodzi o wyrostek robaczkowy. Jest pani młoda, lekarze położą panią na stole, zrobią jakieś złośliwe przytyki do pani wyglądu, a po zabiegu pani wyjdzie i zapomni”. Ale jeżeli człowiek jest umierający i do końca życia ma przy sobie chamskiego lekarza czy chamską pielęgniarkę, to jest to dla niego nie do zniesienia. Pacjenci naszego hospicjum dostają miłość, począwszy od tego, że uczę nasz personel, by nie zwracał się do nich protekcjonalnie po imieniu. To nie jest Rysiu, tylko pan Ryszard…

Zwykle takie odnoszenie się bywa normą.

Niestety. Kiedy nasz podopieczny słyszy, z jakim szacunkiem do niego mówimy, czasem przyznaje, że jesteśmy jedyni, którzy tak się do niego odnoszą. Nieraz ktoś mówi, że po raz pierwszy w życiu został potraktowany jak człowiek. Czasami trafi do naszego hospicjum więzień wytatuowany od stóp do głów, psychopata... Jeden z nich, z którym nie chciały spotykać się własne dzieci, potrafił nam wymalować całą salę własnymi odchodami. Wtedy tłumaczyłem personelowi, że ma mózg zniszczony alkoholem i chorobą, ale i on ma swoją godność i jemu także należy się szacunek.

Niektórzy się zaśmieją, że ma Pan idealistyczne podejście do zawodu.

No tak, bo dziś przede wszystkim lekarz musi zrealizować procedurę. Czuje się usprawiedliwiony, bo dopełnił formalności, i w ten sposób medycyna zostaje zgwałcona przez urzędników. Ale co to jest „nadwykonanie” czy „osobodzień”? Zawsze na pierwszym miejscu musi być pacjent, któremu lekarz powinien pomóc. Każdy z nas musi pamiętać, jak się mówi tym zapomnianym językiem, gdzie ważny jest pacjent, nie procedura. Nie przez przypadek zmieniono nazwę „służba zdrowia” na „ochrona zdrowia”, bo przecież wielu uważa, że lekarz nie może być służącym. A ja mówię – zajrzyjcie sobie do słownika języka polskiego, co oznacza słowo „służba” – to rzetelna, zaangażowana, oddana praca na czyjąś rzecz.

Z własnego doświadczenia wiem, że to rzadkość spotkać lekarza, który chce choremu służyć.

A wie pani, skąd się to bierze? Kiedyś usłyszałem od jednego asystenta na uczelni, że nieważne, co zrobimy pacjentowi, ważne, żebyśmy ochronili swój tyłek. Jeżeli na uczelniach medycznych uczy się takiego podejścia, to nasuwa się pytanie, z jakimi wartościami wchodzą w życie studenci... Swoje dziewictwo medyczne straciłem, kiedy jako młody lekarz usłyszałem w klinice, jak konsultujący chorych pan profesor powiedział: „Widzicie, przychodzi takie śmierdzące g… ze wsi i chce, żebym go operował”. Takie sytuacje dotknęły mnie na początku kariery medycznej.

Przypomina Pan o coraz bardziej spychanej na daleki plan etyce zawodowej.

A może bardziej o profesjonalizmie. Niezmiennie zdumiewa mnie, kiedy słyszę od młodych lekarzy: „Nie będzie mnie pan uczył, przecież jestem po studiach”.

Naprawdę tak mówią?

Coraz częściej. Albo zgłaszają pretensje, że skoro skończyli medycynę, trzeba im zapewnić najlepsze warunki materialne. To jakiś znak czasu, że młodzież czuje się tak pewna siebie.

Przypomina mi się tytuł głośnego filmu Palkowskiego o kardiochirurgach – „Bogowie”. Niestety, wielu lekarzy uważa się za bogów.

Marzę, żeby zrobić kampanię społeczną o tym, że lekarz powinien mieć szacunek dla pacjenta, bo brak szacunku niszczy nie tylko chorego, ale i jego samego.

Dziękuję, że Pan zwrócił na to uwagę. Życzę powodzenia w tej kampanii!

Przecież praca z chorymi powinna nas zmieniać na lepsze. Dobra relacja z drugim to najlepszy lek. W napisanej ponad 200 lat temu pierwszej w Polsce „Propedeutyce medycyny” czytamy, że budowanie przez lekarza zaufania sprawia, że słabsze leki działają na chorego lepiej. Jeśli go brak, zdarza się, że nawet najlepsze medykamenty nie skutkują.

Czy lekarz hospicyjny musi nauczyć się zgadzać na śmierć?

Śmierć to naturalny proces. Odchodzą z tego świata starsi, umierają zwierzęta, opadają liście z drzew, coś przemija, żeby mogło nastąpić nowe. Śmierć dotknęła człowieka z powodu jego grzechu, więc mamy prawo się jej bać i nie akceptować. Nie bez powodu przez wieki ludzie uczyli się przygotowania do śmierci i prosili Boga o dobrą śmierć. Wczoraj jedna prawosławna mniszka opowiedziała mi, jaki wstrząs przeżył jej znajomy duchowny, wezwany z Komunią św. do pani w domu opieki. Po jej przyjęciu wyszeptała, że to tak szczęśliwy dzień, że dobrze by jej było teraz umrzeć. Zamknęła oczy i po chwili zobaczył, że nie żyje.

Hospicjum jest miejscem, gdzie można dobrze umierać?

Szanuję wolność naszych pacjentów i choć pytam o potrzeby religijne i duchowe, nie namawiam ich do spowiedzi. Stoimy w naszym hospicjum twardo na ziemi, żeby w pewnym momencie dotknąć nieba. Po salach chodzą ksiądz katolicki i batiuszka, i zawsze chorzy mogą ich o to poprosić. Ale nawet gdy ktoś jest totalnym antyklerykałem, co jakiś czas pytamy, czy chce skorzystać z sakramentów. Niekiedy na taką propozycję zdarza mi się usłyszeć przekleństwa, innym razem ktoś wyraża chęć, by się wyspowiadać. Kiedy powiedziałem komuś, że przyjdzie do niego batiuszka, najpierw zaprotestował, ale po jakimś czasie zawołał: „Poproście batiuszkę, będę umierać”.

Co jest dla Pana najważniejsze?

Poczucie sensu tego, co robię. Mam szczęście, że stale go odkrywam. Wiem, że choć nie jesteśmy w stanie dodać ani jednego dnia do życia naszych pacjentów, dodajemy życia do każdego dnia, który im pozostał. •

Paweł Grabowski

doktor nauk medycznych, Założyciel pierwszego w Polsce wiejskiego hospicjum domowego i stacjonarnego. Laureat nagrody „Okulary Księdza Kaczkowskiego”. wraz z całym zespołem uhonorowany Odznaką „za zasługi dla ochrony praw człowieka”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.