Były pastor: Chrystus zmienił największą zbrodnię w dziejach ludzkości w źródło zbawienia

GN 14/2023

publikacja 06.04.2023 00:00

O tym, w jaki sposób Chrystus zmienił utratę życia w oddanie go, mówi Scott Hahn, teolog.

Były pastor: Chrystus zmienił największą zbrodnię w dziejach ludzkości w źródło zbawienia archiwum Scotta Hahna

Jakub Jałowiczor: Pana książka nosi tytuł „Śmierć jest nadzieją”. Rozumiem, że można mieć nadzieję pomimo śmierci, ale jak można widzieć nadzieję w samej śmierci?

Scott Hahn:
W drugim rozdziale Księgi Rodzaju pierwszy ojciec otrzymuje dar życia. Pierwszy oddech bierze po tym, jak Bóg tchnie w jego nozdrza życie. Zatem Adam miał życie naturalne, fizyczne, oddychał powietrzem, jak my, ale Bóg tchnął w niego coś, czego nie można sprowadzić po prostu do tlenu. To jest życie Boga, życie wieczne.

Co z tego wynika?

Bóg zaprasza Adama, by korzystał z owoców wszystkich drzew, oprócz jednego, i ostrzega: „Jeśli z niego zjesz, na pewno umrzesz”. To znaczące, bo jeśli przewrócimy stronę i spojrzymy na scenę kuszenia, to wąż mówi tam: „Nie umrzesz”. A Adam i Ewa jedzą owoc i nie umierają. Można wpaść w konsternację. Bóg nie mówi: „Będziesz winny śmierci” albo: „Zaczniesz umierać w długi i bolesny sposób”. Mówi: „Kiedy zjesz, na pewno umrzesz”. Czy w takim razie wąż mówi prawdę? Nie. Czy Bóg rzuca pustą pogróżkę? Nie. Co się dzieje? Można stracić naturalne, cielesne życie z powodu strzału w głowę, raka, covidu, ale życie Boże tracimy wtedy, kiedy popełniamy śmiertelny grzech. Apostoł Jan pisze w liście o grzechach, które można nazwać powszednimi, które nas ranią i osłabiają, i takich, które są śmiertelne w takim sensie, w jakim Grecy używali słowa tanathos, pojawiającego się w Księdze Rodzaju. Zatem – czego uczy Tradycja, a zwłaszcza św. Paweł – w dniu, kiedy pierwsi rodzice zjedli zakazany owoc, popełnili śmiertelny grzech, duchowe samobójstwo. Stracili życie Boskie, doświadczyli śmierci, która nie jest metaforą czy figurą retoryczną. Utrata życia Bożego to nie jest coś mniej niż zwykła śmierć, ale coś daleko więcej niż utrata ludzkiego życia. Tradycja Kościoła przekazuje nam, że grzech pierworodny nie sprawia, że urodziliśmy się zdeprawowani, jak wierzyłem, kiedy byłem protestanckim pastorem, ale że urodziliśmy się pozbawieni czegoś – Bożego życia. To jest ciężki spadek po pierwszych rodzicach.

I gdzie tu nadzieja?

W Bożym planie pojawia się nowy Adam, który w darze miłości traci ludzkie życie, aby dać nam życie, które nie jest naturalne, lecz Boskie i przekraczające naturę. Zawsze będziemy doświadczać cierpienia i śmierci i bać się ich, jak nasz Pan w Getsemani. Niemniej jednak to, czego się boimy znacznie bardziej, jest powtórzeniem czynu pierwszych rodziców, czyli popełnieniem śmiertelnego grzechu, utratą Boskiego życia. Jezus egzekucję dokonaną przez Rzymian przemienił w najdoskonalszą ofiarę. Nikt nie patrzył na to jak na poświęcenie, ludzie widzieli egzekucję. Jeśli jednak spojrzysz na Wielki Piątek w kontekście Wielkiego Czwartku, to widzisz, że Eucharystia jest początkiem poświęcenia, a oddanie życia jest jego finałem. Niedziela Wielkanocna zmienia zaś tę ofiarę w taki sakrament, który jest wieczny. Kiedy my doświadczamy śmierci, musimy nie tylko zebrać się na odwagę, jak mówili stoicy, ale odwołać się do miłości, którą Jezus Chrystus w nas wlewa. Napisałem książkę, mając nadzieję, że wyjdzie na Wielkanoc 2020 r. Przyszła jednak pandemia. Cały świat doświadczał cierpienia i śmierci, przed którą nie mógł uciec. Powinniśmy przemyśleć, czego tak naprawdę się boimy. Dla czego żyjemy. I jak podchodzimy do nieuniknionego cierpienia.

Uważa Pan, że to zrobiliśmy? Przemyśleliśmy przy okazji pandemii to, jak podchodzimy do cierpienia i śmierci?

Pandemia z jednej strony wzmocniła pogańskie, postchrześcijańskie, epikurejskie: „Jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy”; z drugiej pokazała ludziom, że obecne życie nie jest wszystkim. Jest darem, jest dobre, ale nie jest wszystkim. I czekamy na coś lepszego. Jeśli przeżywamy każdy dzień w świetle wieczności, to nie czerpiemy z niego mniej, tylko o wiele więcej. Ponad milion ludzi zmarło z powodu covidu, a wszyscy umrzemy prędzej czy później. Co jednak zrobił Chrystus ze śmiercią? Zmienił utratę życia w oddanie życia. Możemy powiedzieć, że to, co się wydarzyło w Wielki Piątek, to największa zbrodnia w dziejach ludzkości, popełniona przeciwko Stwórcy, naszemu Panu i Zbawicielowi. Ale On przekształca tę największą zbrodnię w największe źródło zbawienia dla całej ludzkości. Żołnierze Go torturowali, przebijali Mu ręce i nogi, a On nie tylko to znosił, ale zbawiał ludzi, którzy się nad Nim znęcali. Ratował tych, którzy go zabijali.

W takim razie to dobrze, że umieramy?

Śmierć sama w sobie nie jest dobra, ale Bóg przemienia zło w większe dobro. Gdyby pierwsi rodzice nie zgrzeszyli, byłoby dużo lepiej, ale to była – jak śpiewamy w czasie Wigilii Paschalnej w Exultecie – szczęśliwa wina. W Chrystusie moc Boża, dobroć Boga i Jego mądrość pracowały razem, aby powstało większe dobro, żebyśmy dzielili Boże życie, żebyśmy byli złączeni z Chrystusem w Jego śmierci i zmartwychwstaniu. Zbawienie to nie jest plan B – to plan Boży od samego początku. Inna rzecz, która przychodzi mi do głowy: można powiedzieć, że to, co człowiek kocha, poznaje się po tym, za co jest w stanie cierpieć. Kiedy człowiek przygotowuje się do igrzysk olimpijskich, cierpi, zwiększając intensywność treningów. W biznesie musisz cierpieć, ciężko pracując, aby dostać to, co kochasz, choć to nic więcej niż pieniądze. To samo widać w każdej innej dziedzinie życia. A żyjemy dla czegoś więcej niż medal i osobisty sukces. Żyjemy w świetle wieczności, więc perspektywa śmierci oznacza przejście do czegoś, czego, jak czytamy w Pierwszym Liście do Koryntian, oko nie widziało i ucho nie słyszało. Powinniśmy mieć tę wieczną perspektywę zwłaszcza wobec cierpienia, nie tylko naszego, ale i naszych bliskich. To gruntownie zmienia życie.

Pisze Pan w książce o zmartwychwstaniu ciała. Właściwie dlaczego ważne jest to, że zmartwychwstaje ciało?

Ciało jest czymś naturalnym i koniecznym, żebyśmy byli ludźmi. To, że z biegiem czasu starzeje się i choruje, sprawia, że wielu ludzi traktuje je jak opakowanie duszy. Kiedy ciało umrze, dusza jest wolna. Nie jest to całkowita pomyłka, ale i nie cała prawda. Dusza jest otwarta na relacje wspólnoty i miłości, ale ciało jest w tych relacjach czymś koniecznym. Poprzez ciało poznajemy siebie i innych ludzi. To, że Bóg nas takimi stworzył, nie jest tylko przejściową sytuacją. Kiedy patrzymy na zmartwychwstanie Chrystusa, widzimy coś więcej niż wskrzeszenie Łazarza. W Eucharystii spożywamy nie tylko Jego ciało i krew, ale Jego zmartwychwstałe ciało i krew. Spożywamy to, co w Chrystusie było ludzkie i zostało przebóstwione. Może On zatem zmienić i przebóstwić także nas. W Stanach Zjednoczonych używa się zwrotu „katolickie gadanie”. Oznacza to powtarzanie formuł, których się nauczyłeś i możesz nawet uczyć innych, ale ich nie rozważasz. A jeśli jednak to zrobimy, one nas będą przenikać i wzywać do myślenia i do wyboru innego życia. Do tego, by cierpieć i umrzeć z nową nadzieją. Nie jesteśmy masochistami, ale maksymalistami. Nie chcemy przetrwać cierpienia, ale przemienić je, jak Jezus, z utraty życia w oddanie życia.

Jakie będzie zmartwychwstałe ciało?

Tego, czego na ten temat nie wiemy, jest dużo więcej niż tego, co wiemy. W książce przytaczam wynikające z Tradycji opisy, jakiego zmartwychwstałego ciała możemy się spodziewać. Nie będzie ono mogło cierpieć i umierać. Nie będziemy mieli ciała niezdarnego i słabego, ale subtelne. Ta subtelność będzie darem pozwalającym wchodzić w głębsze relacje z innymi ludźmi. Sprawność – nie do końca rozumiem, jak to może wyglądać, ale każdy zmartwychwstały będzie sprawniejszy od ziemskiego olimpijczyka. Może to brzmieć jak przesada, ale to nawet nie zbliża się do tego, co nastąpi. Cechą zmartwychwstałych ciał ma być przejrzystość. To nie znaczy, że będzie można przez nie patrzeć jak przez okno, ale to cecha, która sprawia, że w niebie przyjaciele, ale i obcy będą się znali lepiej, niż ja się znam z żoną Kimberly po 44 latach, albo jak mnie zna 6 moich dzieci i 21 wnuków.

Jest Pan przygotowany na śmierć?

Chciałbym powiedzieć, że tak, ale za dobrze się znam. Jestem jak człowiek z Ewangelii, który mówi: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!” (Mk 9,24). Mam nadzieję, ale pomóż mi z moim brakiem odwagi, kocham, ale nawet nie zbliżam się do tego, jak jestem kochany. •

Scott Hahn

teolog katolicki, były prezbiteriański pastor, założyciel Centrum Teologii Biblijnej św. Pawła w Steubenville (USA).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.