O jeden front za daleko. Dlaczego USA i Polska nie posłuchały Jana Pawła II w sprawie Iraku?

Jacek Dziedzina

|

GN 13/2023

publikacja 30.03.2023 00:00

„Atak na Irak będzie zbrodnią przeciw pokojowi. Najeźdźcy nie działają w imię wartości Zachodu” – ostrzegał Amerykanów 20 lat temu Jan Paweł II. Sojusznicy USA, w tym Polska, zignorowali jego słowa. Tragiczne skutki tej inwazji do dziś potwierdzają trafność proroctwa papieża.

Amerykańscy żołnierze w centrum Bagdadu w listopadzie 2003 roku. Siły międzynarodowe zaatakowały Irak 20 marca 2003 r. Po około 3 tygodniach zdobyły kontrolę nad niemal całym terytorium kraju. Amerykańscy żołnierze w centrum Bagdadu w listopadzie 2003 roku. Siły międzynarodowe zaatakowały Irak 20 marca 2003 r. Po około 3 tygodniach zdobyły kontrolę nad niemal całym terytorium kraju.
NABIL MOUNZER /EPA/pap

Nie jest łatwo pisać o tej rocznicy, gdy za miedzą toczy się wojna wywołana przez Rosję. Nie jest łatwo, bo jedyną siłą, która może pomóc Ukrainie odepchnąć agresora, są Stany Zjednoczone. Polska też jest skazana na sojusz z USA, jeśli chce myśleć o jakichkolwiek gwarancjach bezpieczeństwa. Politycznie nie jest więc wskazane, by w takim momencie wypominać Amerykanom, Brytyjczykom i sobie samym (nawet jeśli polska obecność w Iraku była symboliczna) inwazję na inny kraj dwie dekady temu. Jeśli jednak coś ma odróżniać cywilizację zachodnią od rosyjskiego terroryzmu państwowego, to niech będzie to również umiejętność przyznania, że popełniliśmy wielki grzech, wkraczając do Iraku. To jasne, że nie ma symetrii między atakiem na kraj rządzony przez krwawego dyktatora a rosyjską inwazją na Ukrainę. Tyle że sam fakt, iż w Iraku doszło do obalenia Saddama Husajna, a Rosjanom chodzi o obalenie demokratycznie wybranego prezydenta Ukrainy i zagarnięcie ukraińskich terytoriów, nie powoduje, że ta pierwsza wojna nabiera choć trochę znamion wojny sprawiedliwej. Skala nieszczęść, jaką w efekcie domina wywołała „operacja wolność”, woła co najmniej o nazwanie rzeczy po imieniu: mieliśmy w tym swój udział.

Papież zlekceważony

Ponieważ pamięć o św. Janie Pawle II dziś na nowo staje się ważna dla Polaków, przypomnijmy, co dokładnie mówił 20 lat temu Ojciec Święty, który bardzo mocno zaangażował się w powstrzymanie przywódców zachodnich przed inwazją na Irak. „Gdy, jak w tych dniach w Iraku, wojna zagraża losom ludzkości, trzeba bezzwłocznie, głośno i zdecydowanie powtarzać, że tylko pokój prowadzi do budowy sprawiedliwego i solidarnego społeczeństwa (…). Nigdy nie jest za późno, aby zrozumieć się wzajemnie i kontynuować negocjacje”. W innym miejscu: „Muszę powiedzieć, że ja należę do tego pokolenia, które pamięta dobrze i dzięki Bogu przeżyło drugą wojnę światową. I dlatego mam też obowiązek wezwać wszystkich młodych, którzy nie mają takich doświadczeń, by pamiętali i głosili: nigdy więcej wojny! Wojna zawsze stanowi porażkę ludzkości”. Mówił również: „Do wojny można uciekać się tylko jako do ostatecznej możliwości i z poszanowaniem ściśle określonych warunków, nie zapominając o konsekwencjach, jakie dotykają ludność cywilną podczas działań wojennych i po ich zakończeniu”. I wreszcie najmocniejsze słowa: „Atak na Irak będzie zbrodnią przeciw pokojowi. Najeźdźcy nie działają w imię wartości Zachodu”.

W podobnym tonie wypowiadali się inni hierarchowie. Arcybiskup Renato Martino, ówczesny przewodniczący Papieskiej Komisji „Iustitia et Pax”: „Wojna prewencyjna jest wojną agresywną i bez wątpienia nie mieści się w pojęciu wojny sprawiedliwej, która z natury jest wojną obronną”. Również Episkopat Stanów Zjednoczonych nie miał oporów, by sprzeciwić się planom prezydenta Busha (wspieranego przez wielu biskupów za poglądy pro-life): „Unilateralne użycie w tym momencie siły wojskowej przeciw Irakowi jest trudne do usprawiedliwienia”.

Przekonać Jana Pawła

Gdzie są dziś konserwatywni katolicy z USA, którzy wówczas publikowali w prasie sążniste teksty, uzasadniające inwazję na Irak jako element wojny sprawiedliwej w ramach ogłoszonej przez Busha „wojny z terrorem”? Ba, niektórzy nawet latali do Watykanu, by osobiście przekonywać papieża do słuszności tych planów. Jeden z czołowych przedstawicieli amerykańskiego neokonserwatyzmu, Michael Novak, tak mówił do Jana Pawła II: „Ograniczona i starannie prowadzona wojna, mająca jako ostateczny cel doprowadzenie do zmiany reżimu w Iraku, jest moralnie konieczna”. Novak przyleciał do Rzymu na prośbę Departamentu Stanu USA. Jego zdaniem zamachy z 11 września były wystarczającym uzasadnieniem inwazji, nawet w sytuacji „gdy nie ma konwencjonalnych ruchów wojskowych, widocznych oznak ataku ani sprawowania w innym państwie władzy uważanej za wrogą”. Równie kuriozalne były słowa George’a Weigla: „W moim przekonaniu wojna z Irakiem jest wojną sprawiedliwą w dawnym, tradycyjnym rozumieniu tego określenia przez Kościół katolicki. Ważny tutaj jest osąd roztropności, a w moim przekonaniu w Białym Domu zasiadają osoby roztropne” – mówił zupełnie serio biograf Jana Pawła II. To przekonanie Weigla o „roztropności” wyjątkowo wojowniczo nastawionej administracji Białego Domu dziś brzmi jak kiepski dowcip. Papież tymczasem bardzo mocno podkreślał, że jeśli w ogóle myśleć o działaniach militarnych, to muszą mieć one charakter obronny i mieć „na celu ochronę ludności i pomoc humanitarną oraz rozbrojenie agresora”, nie mogą też powodować – uwaga – „większego zła od tego, jakie przyniosła tocząca się wojna”. Nie ma wątpliwości, że Saddam Husajn był tyranem. Nie ma jednak również wątpliwości, że to, co stało się z Irakiem, i stan, w jakim jest dzisiaj, są dla Irakijczyków czymś zdecydowanie gorszym. Nie trzeba dodawać, że to właśnie wojna w Iraku stała się przyczyną narodzin Państwa Islamskiego. Owocem „globalnej wojny z terrorem” stało się zatem nie tylko doprowadzenie do upadku kilku państw, ale również wzmocnienie zagrożenia terrorystycznego.

Ideolodzy wojny

Bezpośrednim powodem ataku na Irak miała być broń chemiczna produkowana i przechowywana przez reżim Saddama Husajna. Trudno powiedzieć, na ile George W. Bush i Tony Blair (ówczesny premier Wielkiej Brytanii) wierzyli w rzekomo pewne dane wywiadowcze, a na ile sami traktowali je instrumentalnie. Jest natomiast pewne, że już w trakcie trwania wojny obaj przywódcy przyznali publicznie, iż broni chemicznej w Iraku „nie znaleziono”. Dziś natomiast jest jasne, że iracka „operacja wolność” miała być tylko częścią szerszego planu USA: wzmocnienia swojej pozycji na Bliskim Wschodzie, obalenia niesprzyjających Zachodowi dyktatorów (ci sprzyjający do dziś nie stanowią problemu) i przygotowania się do ewentualnej inwazji na Iran. Nie bez winy była tu niemal manichejska filozofia prezydenta Busha i jego otoczenia: przekonywali oni, że ta wojna to walka dobra ze złem. Takie postawienie sprawy zamyka wszelką dyskusję, nie pozwala stawiać pytań o przyczyny, stosowane środki i inne „niuanse”. Moralna wyższość i przewodzenie światu dają legitymację do wywoływania każdej wojny, jeśli decyzja została podjęta przez „osoby roztropne” (trzymając się określenia Weigela). Ale te ideologiczne podstawy ukształtowały się wiele lat wcześniej, a ich głównymi autorami, już w latach 90. XX wieku byli Dick Cheney, Colin Powell i Paul Wolfowitz – późniejsi najbardziej wpływowi członkowie administracji Busha juniora. Wolfowitz był głównym architektem doktryny wojennej, która zakładała prowadzenie agresywnej polityki zagranicznej, łącznie z wojnami „prewencyjnymi” (dokument z doktryną opublikował już w 1992 roku „New York Times”). Oczywiście, Amerykanie mieli swoje porachunki z Husajnem: po I wojnie irackiej, która była wsparciem przez USA zaatakowanego Kuwejtu (choć, dodajmy, nie byłoby tej obrony, gdyby nie konieczność kontroli złóż ropy), było jasne, że do irackiego dyktatora kiedyś „będzie trzeba” wrócić. I choć sama operacja obalenia Husajna okazała się zabiegiem przeprowadzonym z niemal chirurgiczną precyzją, to tak naprawdę przyniosła całkowitą destabilizację: wojnę domową, narodziny Państwa Islamskiego, krwawe prześladowania chrześcijan i rozlanie się konfliktu na sąsiednią Syrię.

Wyrzut sumienia

„Amerykańskie wojska zostawiają Irak w gorszej sytuacji, niż zastały go siedem lat temu” – mówił w sierpniu 2010 roku chaldejski biskup pomocniczy Bagdadu Shlemon Warundi. Różne są dane o liczbie ofiar w ciągu całego okresu wojny. Na przykład w 2008 r. nowy rząd iracki podał, że zginęło w sumie ponad 85 tys. cywilów. Inne dane podała w 2007 r. brytyjska firma ORB. Według jej szacunków od początku konflikt pochłonął aż milion ofiar cywilnych! Natomiast według raportu Światowej Organizacji Zdrowia tylko do 2006 r. liczba ta wynosiła ponad 150 tys. osób. Dane bardzo się różnią, ale dają pewien obraz tego, jak wygląda „demokracja” wprowadzana siłą, bez należytego rozpoznania i planu. Przez lata pisaliśmy na łamach GN o skutkach wojny dla samych chrześcijan, niesłusznie uważanych przez lokalnych dżihadystów za sojuszników Zachodu. Czas dominacji Państwa Islamskiego również był przez nas wielokrotnie opisywany, więc w tym miejscu nie ma potrzeby tego powtarzać. Warto natomiast podkreślić, że nawet zwycięstwo nad ISIS ani nie przyniosło Irakijczykom stabilności, ani zagrożenie ze strony terrorystów nie zostało do końca zdławione. Problemem są uśpione komórki dżihadystów, które nadal przeprowadzają ataki w niektórych częściach Iraku i w każdej chwili mogą odzyskać siłę. Co więcej, w wielu regionach dżihadyści nadal mają duże poparcie społeczne, co też pokazuje skalę podziałów i wrogości, jaką uruchomiła inwazja pod wodzą USA. Nie wiem, jak sobie z tym poradzimy na Zachodzie, również w Polsce, ale Irak na długo pozostanie dla nas ogromnym wyrzutem sumienia.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.