Czy możemy ujarzmić czas? O mierzeniu i podróżach w czasie

Wojciech Teister

|

GN 13/2023

publikacja 30.03.2023 00:00

Czas to nasz odwieczny towarzysz. Odkrywamy go od tysiącleci. Ale czy możemy nad nim zapanować?

Czy możemy ujarzmić czas? O mierzeniu i podróżach w czasie istockphoto

Gdy ktoś zapyta nas „która godzina?”, odruchowo patrzymy na zegarek (czy to na ręce, czy w telefonie). Następujące po sobie dni tygodnia czy miesiące są dla nas tak oczywiste, że nie zwracamy na nie większej uwagi. Czasem tylko zmiana numeru kolejnego roku budzi w nas refleksję o nieubłaganie upływającym czasie. Czasie, który jest nieodłącznym towarzyszem życia człowieka. Towarzyszem, którego upływ odkrywamy od tysiącleci, opisujemy, porządkując w ten sposób nasze życie, a czasem marzymy o tym, by choć na chwilę się zatrzymał. Jak doszło do tego, że stworzyliśmy kalendarze, zegarki, i co by było, gdybyśmy tego nie zrobili?

Jak powstał kalendarz?

Jak w przypadku wielu innych wynalazków, za stworzeniem kalendarza stały względy praktyczne. Przez długie pokolenia obserwowano walkę nocy z dniem i regularnie powtarzające się pory roku, aż pojawiła się potrzeba nazwania zaobserwowanych cykli. Po to, by ułatwić sobie życie. Najprawdopodobniej pierwsze kalendarze oparte na obserwacji Księżyca powstały w Mezopotamii i Egipcie. Babilończycy już w XVIII w. przed narodzeniem Chrystusa używali kalendarza księżycowego dzielącego rok na 12 miesięcy (po 30 dni) i jeden dodatkowy. Stosowali też 7-dniowy tydzień, 12-godzinny dzień i podział godziny na 60 minut. Ten stosowany również dziś podział roku na miesiące, tygodnie, dni, godziny i minuty pochodzi właśnie od starożytnych Sumerów.

Chociaż rachuba czasu oparta na 12-miesięcznym kalendarzu sumeryjskim przyjęła się z czasem na całym świecie, to w różnych kulturach przyjmowano inne punkty odniesienia w numerowaniu poszczególnych lat. Najczęściej ery wyznaczały wydarzenia istotne z punktu widzenia wyznawanej religii. I tak chrześcijanie liczą lata od narodzenia Chrystusa, muzułmanie od ucieczki Mahometa z Mekki do Medyny, zaś żydzi przyjęli za początek rachuby lat umowną datę stworzenia świata. Oczywiście i w tej kwestii zdarzały się wyjątki: czasami do wyznaczania dat rocznych stosowano okresy panowania władców czy pontyfikaty papieży, a nawet wydarzenia sportowe – w starożytnej Grecji były to czteroletnie okresy olimpiad (między rozgrywanymi w Olimpii igrzyskami).

Od Babilończyków sposób liczenia czasu zaczerpnęli m.in. Żydzi. Również kalendarz żydowski liczył 12 miesięcy plus co kilka lat dodatkowy miesiąc dla wyrównania cyklu słonecznego. Ich miesiąc zaczynał się od nowiu i był ogłaszany przez Sanhedryn dźwiękiem trąby. Łatwo sobie wyobrazić, że zanim informacja o nowym miesiącu rozeszła się po całym kraju, mijało już trochę czasu…

Nie tylko obserwacja nieba

Podobnie z rachubą czasu radzili sobie starożytni Egipcjanie. Dzielili rok na 12 miesięcy na podstawie faz Księżyca. Na pewien czas odeszli od tej metody, zamieniając Księżyc na… rzekę. Wylewy Nilu były tak regularne i istotne dla wyznaczenia rytmu życia tej rolniczej społeczności, że wprowadzono podział na trzy pory roku, po cztery miesiące każda. Były one zależne od cyklu wzbierania wód w rzece.

We wszystkich rejonach świata, gdzie ludzie kształtowali cywilizację i życie społeczne, pojawiał się ten sam problem: uporządkowania i nazwania upływającego czasu. Wszędzie też do tworzenia kalendarza wykorzystywano obserwacje nieba – najpierw Księżyca, a z czasem dające lepsze rezultaty mechanizmy obiegu Ziemi wokół Słońca. Takich właśnie słonecznych kalendarzy używali m.in. w późniejszym okresie Egipcjanie, Aztecy, Inkowie, ale też Europejczycy (i tak jest do dziś). W Europie przez półtora tysiąca lat posługiwano się kalendarzem juliańskim, opracowanym na polecenie Juliusza Cezara. Dopiero w XVI wieku, po wielkiej reformie zarządzonej przez papieża Grzegorza XIII, pominięto 11 dni między 4 a 15 października i wprowadzono kalendarz gregoriański, obowiązujący do dziś. I tu pojawił się pewien problem: nie wszystkie państwa przyjęły papieską bullę ogłaszającą nowy porządek – w efekcie daty w różnych krajach zaczęły się rozjeżdżać. O ile zachodnia część kontynentu w końcu ujednoliciła kalendarz, o tyle na wschodzie sprawy szły znacznie oporniej – do dziś Cerkiew prawosławna używa w liturgii kalendarza juliańskiego, w związku z czym na przykład Boże Narodzenie jest tam obchodzone 11 dni później niż u nas.

Zegarki wciąż zaskakują

Nie mniej ciekawym wątkiem był sposób liczenia godzin i minut. O ile granicę poszczególnych dnia można było łatwo zauważyć (wschód słońca), o tyle już wyznaczanie godzin tak łatwe i intuicyjne nie było. Do tego potrzebne były zegary. Te najstarsze, stosowane już około 5 tys. lat temu, wykorzystywały cień rzucamy przez pionowy, kamienny słup. Ruch Ziemi wokół Słońca sprawiał, że cień zmieniał swoje położenie, pozwalał na wyznaczanie pór dnia czy godzin. Starożytni opracowali też zegary ogniowe i wodne. Pierwsze były wynalazkiem Chińczyków: w zegarze ogniowym spalanie pręta odmierzało czas. Z kolei w egipskim zegarze wodnym wykorzystano naczynie z wodą z podziałką i niewielkim otworem.

Mechaniczne odmierzacze czasu pojawiły się dopiero w XIII wieku, kiedy w Europie skonstruowano pierwsze zegary z napędem wagowym. Wówczas rozwój tego urządzenia przyspieszył: w 1510 r. pojawił się pierwszy zegar przenośny, półtora wieku później kieszonkowy. Ale znane nam dziś zegarki na rękę z napędem kwarcowym czy na baterie to wynalazek, który ma mniej niż 100 lat: napęd kwarcowy zastosowano po raz pierwszy w 1929 r., a pierwszy zegarek na baterie powstał dopiero w 1959 r.

I chociaż zegar(ek) wydaje się nam tak podstawowym urządzeniem, że aż trudno wyobrazić sobie bez niego życie, to tak naprawdę jego dynamiczny rozwój rozpoczął się niedawno i ciągle trwa. Bo w sposobach mierzenia czasu wciąż nie odkryliśmy wszystkiego. W 2011 r. w Gdańsku zainstalowano pierwszy na świecie zegar pulsarowy, wykorzystujący kosmiczne fale radiowe. W chwili instalacji był to najdokładniejszy zegar świata i pierwszy, który wykorzystywał do pomiaru czasu źródło pochodzące spoza naszej planety.

Czy możemy oszukać czas?

Przez tysiąclecia całkiem nieźle poradziliśmy sobie z opisywaniem czasu, jego mierzeniem, które pozwala porządkować rytm codziennego życia. Ale wraz z liczeniem kolejnych dni, miesięcy i lat w ludzkiej głowie zaczęło kiełkować pytanie: czy jesteśmy skazani na upływ czasu? Czy może jednak możemy oszukać przeznaczenie i zatrzymać, cofnąć, a może przyspieszyć czas? Innymi słowy: czy tak, jak podróżujemy w przestrzeni, moglibyśmy też podróżować w czasie?

Ten wątek zyskał dużą popularność w literaturze i filmach science fiction. Ale nad potencjalną możliwością podróży w czasie zastanawiają się również fizycy. Fundamenty pod tę dyskusję położył Albert Einstein. Większość obecnych rozważań na ten temat opiera się na opracowanej przez niego teorii względności. Co dotąd udało się ustalić?

Zdecydowanie większa zgodność panuje co do możliwości oszukania czasu w kierunku przyszłości, jednak z dwoma zastrzeżeniami: po pierwsze nie chodzi o stworzenie maszyny, która w ułamku sekundy przeniosłaby podróżnika do określonego roku i miejsca. Badacze są zgodni co do tego, że wprawienie obiektu w ruch o dużej prędkości (najlepiej zbliżonej do prędkości światła) sprawia, że występuje zjawisko dylatacji czasu: czas dla tego obiektu płynie wolniej niż dla nieporuszającej się, otaczającej obiekt rzeczywistości. Potencjalnie można więc w ten sposób przenieść obiekt w przyszłość. Zjawisko dylatacji czasu zostało potwierdzone eksperymentalnie.

Po drugie mówimy jednak o możliwości czysto teoretycznej – dziś nie dysponujemy możliwościami technicznymi pozwalającymi na takie „oszukiwanie czasu” w przypadku obiektu wielkości człowieka i raczej nie zapowiada się, by w najbliższej przyszłości udało się takie możliwości osiągnąć.

Znacznie większy sceptycyzm panuje w przypadku rozważań nad przeniesieniem do przeszłości. Nie ma jednoznacznych dowodów, że takie podróże są niemożliwe, w teorii względności istnieją modele teoretyczne dopuszczające przeniesienie do przeszłości, np. z wykorzystaniem tunelu czasoprzestrzennego, czyli „skrótu” między dwoma odległymi miejscami we wszechświecie. Jak dotąd jednak nie udało się potwierdzić ich istnienia, dominuje też przekonanie, że nawet jeśliby istniały, to byłyby zbyt niestabilne, by cokolwiek nimi przesłać. Tymczasem więc podróże w czasie są poza naszym zasięgiem. Zamiast liczyć na recykling czasu, zostaje nam jak najlepiej wykorzystać ten, który mija z każdą sekundą. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.