W ogniu

Marcin Jakimowicz

Nie przepadam za piosenką „W lekkim powiewie przychodzisz do mnie, Panie”. Mam problem ze słowami: „Nie przez ogień”. A dlaczego nie? Kim jestem, by dyktować Mu na jakich warunkach ma przyjść?

W ogniu

Tak, zazwyczaj przychodzi do mnie w lekkim powiewie, oddechu, porze delikatnego wiatru (ruah). Ale to nie znaczy, że nie może przyjść przez ogień. Kim jestem, by dyktować Mu na jakich warunkach ma przyjść? C. S. Lewis w „Opowieściach z Narnii” pisał, że Aslan (lew jest figurą samego Chrystusa): „jest łagodny i niebezpieczny”. 

To prawda. Duch Święty jest łagodny i niebezpieczny. Łączy żywioły nie-do-pogodzenia. Jego obecność jest niezwykle dynamiczna, bo jest jak wiatr, jak ogień, jak strumień żywej wody. 

„Na życie Pana, przed obliczem którego stoję” – wołał Eliasz. Jego geniusz polegał na tym, że choć widział (jak nikt dotąd!) wszechmoc Boga objawiającego się w trzęsieniu ziemi, ogniu i tnących niebo na kawałki błyskawicach, doświadczając tych samych zjawisk po raz kolejny rozeznał, że tym razem to nie On. Prorok, który miał doświadczenie Pana przychodzącego na górze Karmel w płomieniach („wówczas spadł ogień od Pana z nieba i strawił żertwę i drwa oraz kamienie”), widział zjawiska, które dotąd towarzyszyły Bożej obecności, ale rozpoznał, że tym razem nie było w nich Najwyższego. Przyszedł w lekkim powiewie. Inaczej niż dotąd. 

Żyjemy w czasach oczyszczenia przez ogień. Od lat brzmią w mych uszach mocne słowa Benedykta XVI, który na pokładzie samolotu lecącego do Portugalii stwierdził: „Największe prześladowania Kościoła nie pochodzą z zewnątrz, ale z grzechów, jakie są wewnątrz jego samego”. Wolę płakać z płaczącymi, niż stać na mięciutkim dywanie, pod który zamieciono sterty śmieci. Wierzę, że to czas, gdy Oblubieniec zmienia szaty Oblubienicy. Ściąga śmierdzące, stare szmaty, by ubrać ją w suknię ślubną i przygotować na Gody Baranka. Upokarzające? Bolesne? Tak, ale konieczne.