Miały domy, mężów, pracę. Jak sobie radzą w Polsce Ukrainki, uchodźcy wojenni?

Agata Puścikowska

|

GN 12/2023

publikacja 23.03.2023 00:00

Miały domy, mężów, pracę. Od roku żyją w obcym kraju. Jak sobie radzą?

Kurs dla Ukrainek  z profesjonalnej obsługi kucharskiej, prowadzony w Banku Żywności  w Olsztynie. Kurs dla Ukrainek z profesjonalnej obsługi kucharskiej, prowadzony w Banku Żywności w Olsztynie.
Hubert Hardy /REPORTER/east news

Od początku wojny przez Polskę przewinęło się około 5 mln uchodźców, z czego większość już wróciła na Ukrainę, a duża część wyjechała dalej, do krajów zachodnich. W Polsce pozostało jednak około 2,5 mln uchodźców. Ponad 80 proc. z nich to kobiety w różnym wieku, najczęściej są tu bez mężów czy ojców, a mają pod opieką dzieci. Jak radzą sobie Ukrainki w nowej i ekstremalnej sytuacji? Co jest im najbardziej potrzebne i z jakimi problemami stykają się na co dzień?

Bez generalizacji, proszę

Od lutego 2022 roku liczne fundacje, stowarzyszenia, ale też po prostu niezrzeszeni nigdzie ludzie dobrej woli zaangażowali się w pomoc uchodźcom. Z czasem poznawali też swoich podopiecznych, a forma pomocy ewoluowała: od początkowo rzeczowej i mieszkaniowej, po tę funkcjonującą obecnie, związaną z życiem codziennym w nowej rzeczywistości. A chociaż sytuacja Ukrainek w Polsce w jakiś sposób się stabilizuje, to jednocześnie dopiero teraz widać pewne zjawiska i problemy. Elżbieta Grudzińska z podwarszawskiego Stowarzyszenia Forum Chrześcijańskie od marca 2022 roku pracuje dla Ukrainek i z nimi. Całkowicie charytatywnie i wielopłaszczyznowo wspiera je oraz ich dzieci. – Przez nasz naprędce zorganizowany punkt pomocowy przeszło łącznie półtora tysiąca ludzi, w większości kobiety i dzieci. Jeśli przyjeżdżali mężczyźni, to starsi i niedołężni lub też ojcowie wielodzietni – opowiada. – Początek naszej pracy można nazwać pospolitym ruszeniem. Nie dopytywałam nawet, skąd te kobiety pochodzą i na jak długo chcą zostać. Otrzymywały od nas żywność, pomagaliśmy im w poszukiwaniu mieszkania i zatrudnienia.

Po wielu miesiącach pracy i ogromnego wysiłku pani Elżbieta ma obecnie pod opieką około 20 rodzin, które najsłabiej poradziły sobie z aklimatyzacją i wymagają wsparcia. – Najtrudniej jest w tych rodzinach, w których kobiety opiekują się malutkimi dziećmi i nie mogą podejmować pracy zarobkowej lub też pracują w niepełnym wymiarze godzin. W niektórych rodzinach są ciężko chorzy, również onkologicznie, a taka okoliczność bardzo utrudnia wejście w zwykłą codzienność. Oczywiście, rodziny z dziećmi otrzymują dodatek 500 Plus, również chorym wypłacane są świadczenia opiekuńcze. Ale nie są to duże pieniądze. Dlatego jeśli znamy realne potrzeby rodzin, staramy się właściwie dostosowywać pomoc i nad nimi czuwać – mówi pani Elżbieta.

Jakie są Ukrainki? – Takie jak my – odpowiada stanowczo pani Elżbieta. – Gdy się je bliżej poznaje, nie zauważa się ani znaczących różnic kulturowych, ani innej mentalności. Są oczywiście różne charaktery: jedne bardziej otwarte i niezależne, innym trudniej jest podejmować nowe zadania. Widzimy też różnice związane z miejscem pochodzenia i wykształcenia. Zasadniczo łatwiej odnaleźć się u nas kobietom z większych miast i lepiej wykształconym. Z drugiej jednak strony czasem kobieta z małej wsi nie ma oporów przed pracą fizyczną, podejmuje kolejne wyzwania, jest energiczna i zaradna, więc świetnie sobie radzi. Z kolei bywa, że kobieta z wyższym wykształceniem, ale słabą znajomością języka polskiego, a dodatkowo np. w depresji, nie potrafi wejść na rynek pracy.

Bywają sytuacje przykre, gdy kobieta z Ukrainy trafia na nieuczciwego pracodawcę czy mieszkaniodawcę. – Nie jest to na szczęście częste zjawisko, choć spotkałam się z sytuacją, gdy trzeba było panią ratować, bo trafiła do „gospodarza”, który traktował ją gorzej niż niewolnicę – opowiada E. Grudzińska. – Udało się pomóc tej kobiecie, ale jej zaufanie do ludzi zostało mocno nadszarpnięte. Obecnie trudno jest jej podejmować nowe wyzwania.

Sporym problemem dla kobiet z wykształceniem medycznym są trudności z nostryfikacją dyplomu. Również nauczycielki, np. szkół specjalnych, bez odpowiednich, polskich uprawnień, nie mają możliwości podejmowania pracy w zawodzie. Natomiast zasadniczym i szerokim problemem jest po prostu bariera językowa. – Czasem można sie spotkać z opinią, że „im się nie chce pracować i uczyć języka”. Moim zdaniem to duże uproszczenie i generalizacja. Widzę dużą chęć do pracy i samodzielności, natomiast z nauką języka bywa różnie, bo kobiety są różne. Jednym przychodzi to łatwiej, innym trudniej – twierdzi E. Grudzińska.

Między Zakopanem a Kijowem

Natalia ma 51 lat, całe życie mieszkała w miejscowości pod Kijowem. Gdy wybuchła wojna, przyjechała do Polski z córką, synową i wnukami. Panicznie bały się wejścia Rosjan do miasta. Po kilku miesiącach, gdy sytuacja zaczęła się stabilizować, postanowiły jednak wrócić. Tęskniły za ojczyzną, poza tym gnieździły się w maleńkim pokoju. Na większe mieszkanie nie było ich stać.

– Ale co z tego powrotu, jeśli nasze zakłady pracy właściwie nie działają. U nas gospodarka prawie nie funkcjonuje, dużo fabryk pozamykali. Wszystko jest niewyobrażalnie drogie. Córka i synowa straciły pracę. Mąż mój nie żyje, syn przebywa na froncie. Starałam się jakoś to wszystko na nowo poukładać, ale brakuje na życie, na podstawowe potrzeby – mówi pani Natalia. – Muszę więc jeździć do Polski do pracy. Znam język, więc jest mi łatwiej. Pracuję w Zakopanem, w restauracji, a co kilka miesięcy wracam do domu. Jest mi ciężko, bo wciąż myślę o swoich w Kijowie, boję się o nich.

Wiele Ukrainek, nawet z wyższym wykształceniem, ze względu na barierę językową podejmuje pracę niezgodną z kwalifikacjami. Mycie, sprzątanie, opieka nad dziećmi. Dobrze radzą sobie fryzjerki czy stylistki paznokci. Na ich pracę jest spore zapotrzebowanie. Zdarza się też, że przeszkodą utrudniającą zwykłe funkcjonowanie jest trauma – sceny, które widzi się nadal we śnie. Albo lęk o bliskich. – Inaczej bym działała, gdybym nie miała chłopa na froncie – mówi Maria, z wykształcenia informatyk, która pracuje w zawodzie i dobrze zarabia. – Co z tego, że mam pieniądze i mogę wynająć piękne mieszkanie, gdy cały czas myślę o moim Saszy. I drżę każdego dnia o jego życie. To jest okropne uczucie. Trudno tak żyć, na odległość i w niepewności. Zastanawiam się też, co będzie z moim małżeństwem po wojnie. Bo mężczyźni, którzy wracają z frontu, są inni. Wiem to, koleżanki opowiadają, że trudno potem scalić rodzinę. Ja na obczyźnie również jestem inna.

Tysiąc kobiet

Iwona Marciszak, pedagog i żona greckokatolickiego księdza ze Stargardu, od lutego 2022 roku opiekuje się setkami kobiet z Ukrainy. Stała się ich powiernicą, czasem jest też terapeutką i przyjaciółką.

– Wiele z nich poznałam bardzo blisko, wręcz zaprzyjaźniłam się z nimi. Robimy wspólne projekty, rozmawiamy, pijemy kawę, jakby życie nadal normalnie się toczyło, a jednak… toczy się inaczej – mówi pani Iwona. – Bo ich życie i serce zostały daleko, w ich domach. Tutaj jest jedynie przystanek, i to bardzo niezaplanowany. Dla mnie ona są bohaterkami, które mimo strasznych doświadczeń starają się żyć całkowicie zwyczajnie: szkoła dla dzieci, praca, lekarz, zakupy, czasem kawa z koleżanką, a potem w domu na kanapie łzy, wspomnienia, tęsknota.

Pani Iwona opowiada o Katerynie, która wciąż wpatruje się w niebo, z nadzieją, że zobaczy znak od swojego ukochanego męża. Pożegnała go kilka tygodni temu. Zginął w walce z okupantem. Vadim był wspaniałym, kochającym mężem, troskliwym ojcem trojga dzieci, lojalnym przyjacielem i odważnym wojownikiem.

Pani Kateryna w mieszkaniu, w którym przebywa w Stargardzie, nie ma pamiątek z domu rodzinnego. Gdy wybuchła wojna, spakowała jedną torbę. Dotarła na granicę, gdzie obcy człowiek pomógł jej w dalszej drodze. Nauczyła się języka, funkcjonuje poprawnie. A co będzie dalej? Tego nie wie…

Czego potrzebują Ukrainki w Polsce? Iwona Marciszak nie ma wątpliwości: chcą być samodzielne, samowystarczalne, sprawcze. – Jeśli mają pracę i są w stanie utrzymać siebie i dzieci, daje im to dużo spokoju i poczucia, że dadzą radę także w późniejszym czasie. Jeśli nie muszą o nic prosić, a mogą kupić własnym dzieciom to, co jest im potrzebne, patrzą spokojniej w przyszłość. Chcą również czuć się zwyczajnie, jak normalne kobiety, matki, pracownice. Dlatego traktujmy je tak, jakbyśmy traktowali nasze sąsiadki. Bez etykietowania i dodawania do każdego zdania łatki „uchodźczyni”.

Najbardziej sensowna pomoc to umożliwienie zwykłego życia. Niekoniecznie wypytywanie, niekoniecznie dodawanie w słowach otuchy. Dobrze też, gdy namawiamy Ukrainki do nauki języka polskiego i umożliwiamy im to. Język to w wielu przypadkach podstawa, szansa na lepszą pracę lub w ogóle na zatrudnienie.

Młode mamy

Alina przyjechała do Polski we wrześniu. Wówczas wiedziała już, że tułanie się po Ukrainie, i to z małymi dziećmi, nie ma sensu. Pochodzi z Irpienia. Nie ma dokąd wracać. Przez wiele miesięcy krążyła po swoim kraju, była uchodźcą wewnętrznym. – Pojechałam z dziećmi pod Lwów. Mieszkałam kątem u znajomych, potem w ośrodku dla uchodźców. Było tam strasznie. Postanowiłam przyjechać do Polski i muszę tu sobie jakoś poradzić. Znam angielski. Podejmuję się wszystkiego, czego mogę. Finansowo daję radę. Jedynie trudno mi psychicznie: jestem samotna, czuję się tym przytłoczona. Nie wiem, co będzie za rok. A muszę być silna dla dzieci.

Aleksandra wyjechała ze swojego miasta w zaawansowanej ciąży. Urodziła w Polsce. I, jak mówi, nie miała pokarmu, straciła go z powodu stresu. Takich kobiet jest znacznie więcej i zapewne będzie ich przybywać. Aby wesprzeć młode matki – Ukrainki, prof. Aleksandra Wesołowska z Pracowni Badań nad Mlekiem Matki i Laktacją na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym oraz szefowa Fundacji Bank Mleka Kobiecego w Polsce otworzyła ośrodki laktacyjne w większych miastach. Od początku wojny w Polsce urodziło się przeszło 2000 ukraińskich dzieci.

– Ich matki mają wielkie potrzeby emocjonalne, a bariera językowa bardzo utrudnia relację między pacjentem a lekarzem. Jako Fundacja Bank Mleka Kobiecego zaczęliśmy otwierać punkty pomocy laktacyjnej, łącząc kobiety w ciąży i młode matki z personelem medycznym z Ukrainy, który nie tylko może zapewnić niezbędne wsparcie laktacyjne, ale także ma te same doświadczenia i rozumie złożoność traumatycznej sytuacji – mówi prof. Wesołowska. – Doradztwo laktacyjne obejmuje również wsparcie sprzętowe w postaci np. laktatorów, materiałów edukacyjnych przetłumaczonych na język ukraiński. Poza poradami udzielanymi na miejscu dostępne są też porady online, zapewniamy także dostęp do pediatry, logopedy i neurologa.

Lena, 27 lat, mówi: – Urodziłam w Polsce synka. Pomagają mi dobrzy ludzie, stanę na nogi. Ale praca i język to nie wszystko. Bo kim będzie moje dziecko za 20 lat? Ukraińcem, Polakiem? A może przyjdzie nam emigrować dalej, na przykład do Niemiec? Co będzie z naszym krajem? Te wszystkie pytanie nie dają mi spać. Zamiast cieszyć się pierwszymi miesiącami w życiu dziecka, jestem wciąż rozdarta. Mój mąż mieszka w środkowej Ukrainie, tam został, w każdej chwili może zostać zmobilizowany. Co będzie z nim, ze mną, z nami? Co z nami, matkami, córkami, Ukrainkami? Modlę się, by się to wszystko skończyło.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.