Ks. dr Dohnalik: Tam, gdzie można było postawić znak zapytania, Gutowski i Overbeek postawili wykrzyknik

GN 12/2023

publikacja 23.03.2023 00:00

O tym, co trzeba uwzględnić przy interpretowaniu materiałów na temat Karola Wojtyły, mówi ks. dr Jan Dohnalik.

Ks. dr Dohnalik: Tam, gdzie można było postawić znak zapytania, Gutowski i Overbeek postawili wykrzyknik Roman Koszowski /Foto Gość

Franciszek Kucharczak: Czy Karola Wojtyły trzeba bronić? Czy jeszcze głośniejsze deklarowanie, że wielkim człowiekiem był, to właściwy kierunek?

Ks. dr Jan Dohnalik:
Jestem przekonany, że święty Jan Paweł II obroni się także z okresu krakowskiego, jako kardynał Karol Wojtyła. Musimy jedynie pokazać, jaki był, a nie bronić go wielkimi słowami i patosem. Odsłanianie prawdy o jego roli, o jego czasach, w konkretnych realiach historycznych, na pewno mu nie zaszkodzi. Przeciwnie – wyjaśnienie wszystkiego do końca pomoże. Trzeba tylko uwzględnić warunki i okoliczności, w których działał, bo wyrywanie człowieka z lat 60. XX wieku i ocenianie według standardów prawnych i wiedzy z lat 20. XXI wieku to nie jest metoda pomocna w rozumieniu ludzkich działań i dociekaniu prawdy.

Papież Franciszek powiedział kilka dni temu, że „każde czytanie dokumentów bez uwzględnienia kontekstu czasów jest po prostu złe”.

Tak, bo pewne decyzje były podejmowane inaczej niż dzisiaj. Teraz widzimy, że należało to robić bardziej przejrzyście, a przede wszystkim uwzględnić na pierwszym miejscu ból i krzywdę ofiar. Ale o tym więcej wiemy dzisiaj. A trzeba zrozumieć, dlaczego tak było wtedy, czym się kierowano, co wiedziano, a czego nie, jak niewiele w całym społeczeństwie rozumiano z dramatu wykorzystania małoletnich. Pytanie, czy jesteśmy gotowi do spokojnej rozmowy o tym w świecie rządzonym przez memy, hasła, nagłówki…

Ale w tej chwili musimy mierzyć się z konkretnymi zarzutami. Publikacje Gutowskiego czy Overbeeka przez wielu odbiorców zostały uznane za dowód na to, że Jan Paweł II krył pedofilów. Czy to uprawnione?

Wymienieni redaktorzy te same materiały historyczne przeczytali zupełnie inaczej niż w „Rzeczpospolitej” panowie Krzyżak i Litka, dziennikarze dobrze znający specyfikę Kościoła, badań historycznych i problematykę wykorzystania małoletnich. Ci ostatni pokazują dokument, w którym kard. Wojtyła pisze do księdza pedofila, że każde przestępstwo powinno być ukarane, i zakazuje mu katechizowania dzieci i młodzieży, co wykracza poza zwyczajne standardy tamtego czasu. I można taki dokument rozumieć jako przedstawienie prawdziwej postawy kardynała, a można też powiedzieć: „No tak, ale przecież sąd kościelny odstąpił od kary”. Owszem, ale po pierwsze uczynił to sąd kościelny, a nie sam Wojtyła, po drugie odstąpił dlatego, że ksiądz został już ukarany w sądzie państwowym. Była to przyjęta zasada, żeby nie karać dwa razy za to samo. Chodzi więc o odczytanie dokumentów w odpowiednim kontekście. Niektórzy wskazują, że panowie Gutowski i Overbeek stawiają kropkę tam, gdzie należałoby postawić znak zapytania. A ja bym powiedział, że oni tam bezpodstawnie stawiają wykrzyknik. Przez wiele odcinków byliśmy karmieni pytaniem, czy JPII wiedział, a teraz nagle słyszymy, że na pewno wiedział. A należało inaczej zadać pytanie: jak Ojciec Święty reagował w konkretnych sprawach, jakie były okoliczności, prawo i praktyka, jak wygląda jego reakcja na tym tle… Bo już widzimy, że w pewnych sprawach wyprzedzał on swój czas, natomiast w innych był dzieckiem swojego czasu. Jego świętość nie ma charakteru ponadczasowej bezbłędności, ale prawości, która kieruje decyzjami w konkretnym miejscu i czasie.

U Marcina Gutowskiego pojawia się nieznany wcześniej wątek ks. Sadusia, którego Karol Wojtyła wysłał do Wiednia na studia, z rekomendacją dla kard. Koeniga. Sugestia jest taka, że wiedział o jego przestępstwach i zataił to przed metropolitą Wiednia.

Pan Gutowski w tej sprawie robi kilka założeń, które są według mnie nieuprawnione. Po pierwsze nie wiemy, ile w tej sprawie wiedział kard. Wojtyła. Argumentem są plotki w kurii czy archidiecezji, a trzeba pamiętać, że Karol Wojtyła nie był skory do słuchania plotek. Nawet jednak gdyby coś wiedział, to nie znaczy, że oszukał kard. Koeniga, wysyłając do Wiednia pismo, do którego dotarł pan redaktor. Kardynał Wojtyła mógł przekazać metropolicie Wiednia swoją wiedzę w bezpośredniej rozmowie, a wiemy, że jeżdżąc do Rzymu, nieraz zatrzymywał się w stolicy Austrii. W tamtych czasach o trudnych sprawach raczej rozmawiano, a nie pisano. Trzeba oddać sprawiedliwość panu Gutowskiemu, że dotarł do osób skrzywdzonych przez księży Loranca i Surgenta i wysłuchał z szacunkiem ich opowieści o wstrząsającej krzywdzie, która ich spotkała. Tymczasem w przypadku ks. Sadusia redaktor nie dotarł do pokrzywdzonych, a źródłami jego wiedzy są archiwa IPN i prawie 100-letni ksiądz archidiecezji krakowskiej. Ten drugi mówi o tym, że Saduś „kochał inaczej”, w materiałach SB pojawia się określenie „chłopcy”. Nie znamy ani opisu domniemanych krzywd, ani wieku, w jakim byli pokrzywdzeni. A ma to duże znaczenie w prawnym zakwalifikowaniu czynu (choć oczywiście nie zdejmuje winy moralnej, jeśli takie czyny miały miejsce). Redaktorzy mogą stawiać różne hipotezy, ale powinni odróżniać je od pewników.

Osoby znające bliżej Jana Pawła II mówią, że „miał on talent do nieznania się na ludziach” i wielu z nich zbyt łatwo wierzył. Czy to prawda?

Jan Paweł II na tyle dobrze znał się na ludziach, że do Rzymu ściągnął kard. Ratzingera, oparł się na nim w badaniu tych spraw, jemu je powierzył w 2001 roku. I to kard. Ratzinger został jego następcą. Nie jest więc tak, że się na ludziach nie znał. Natomiast jako człowiek dobrej woli, przejrzysty i prawy, zawsze szukał dobra w bliźnim. To cecha wielu świętych, że wolą zaufać niż być mistrzami podejrzeń. W książce postulatora procesu kanonizacyjnego ks. Sławomira Odera (dziś biskupa gliwickiego) „Dlatego święty” jest taki fragment o Janie Pawle II: „Mimo wielkiej dbałości o wybór odpowiednich kandydatów zdarzało się, że papież był rozczarowany rezultatem jakiejś nominacji. Pewnego razu osobie, która głośno wyrażała obiekcje wobec nazwiska kandydata, co do którego prawdopodobnie zbytnio zaufał jednemu ze współpracowników, Jan Paweł II odrzekł: »Sądzę, że jest już za późno«. Następnie, udając się do kaplicy, dodał półgłosem: »Jeżeli mnie okłamali, przegrali. To nie ja kieruję Kościołem, lecz Jezus Chrystus«”. Tak więc widać, że nawet w Rzymie papież bywał okłamywany. Widzimy też, jak uczciwie był prowadzony proces beatyfikacyjny, w którym takie świadectwa zbierano. Jeśli pozostają jakieś wątpliwości – nie odnośnie do świętości, ale do poszczególnych decyzji i rozwiązań – należy je wyjaśnić, pokazując wszystkie okoliczności. Mam nadzieję, że zespół niezależnych specjalistów, jaki chce powołać Episkopat Polski, będzie mógł również te sprawy kompetentnie zbadać.

Właśnie – trzeba badać. Tymczasem słychać, że są problemy z dostępem do kościelnych materiałów archiwalnych. Odczytywane jest to tak, że Kościół chce ukryć prawdę. Czy jest inne wyjaśnienie?

My patrzymy dzisiaj przez pryzmat archiwów IPN, które są wyjątkowe, jeśli chodzi o dostępność materiałów do roku 1989. Natomiast zazwyczaj archiwa historyczne, zarówno państwowe, jak i kościelne, udostępniają dokumenty po 50 latach. Jeszcze ostrzejsze są normy dotyczące spraw personalnych czy karnych. Wyjątek uczynił Franciszek w sprawie ówczesnego kardynała McCarricka (dziś przeniesionego do stanu świeckiego), polecając wyłożyć wszystkie materiały na stół. Okazało się wtedy, że Jan Paweł II został po prostu oszukany przez amerykańskiego purpurata.

Co jest w tych archiwach i co mogłoby wyniknąć z ich otwarcia?

Proszę pamiętać, że to były lata komunizmu. Niewiele spraw trudnych pozostawiano na piśmie. Nie spodziewam się więc, że otwarcie archiwów byłoby przełomowe, natomiast uważam, że specjaliści z niezależnej komisji powinni mieć do nich dostęp. Arcybiskup Ryś wyjaśniał niedawno, że nie ma ku temu przeszkód.

Papież Franciszek powiedział ostatnio, że „w tamtym czasie wszystko było ukrywane. Aż do skandalu w Bostonie”, czyli do 2002 roku. Czy nie należy przyznać, że istotnie panowała wtedy mentalność, w której „dobro Kościoła” rozumiano jako ukrywanie zgorszeń? I to „dobro” przeważało nad troską o krzywdzonych i rodziło decyzje o przenoszeniu sprawców?

Myślę, że kontekst był taki, jak mówi papież, i w tym kontekście rozwiązywanie spraw przez kardynała Wojtyłę wygląda przyzwoicie. Samo pojęcie zgorszenia było często rozumiane powierzchownie – że ma ono miejsce wtedy, gdy ktoś dowie się o złu. Tymczasem zgorszenie w Kościele jest tym, co czyni człowieka gorszym. Pojawia się, gdy ktoś przez swoje postępowanie prowadzi człowieka do zła, do odejścia od Boga. Obecnie we wspólnocie Kościoła jest świadomość, że jeśli będziemy ukrywać zło kosztem przejrzystości, to zgorszenie będzie zwielokrotnione. Myślano też w kategoriach chrześcijańskich wobec sprawcy – o poprawie winnego. Sądzono, że jeśli ksiądz zostanie upomniany i przeniesiony, to się zmieni. Nie wiedziano, że sprawca, szczególnie tzw. preferencyjny, który ma skłonność do krzywdzenia dzieci, raczej się nie poprawi.

I się mu wierzyło.

Obrazuje to sytuacja z 2014 roku, gdy ks. Adam Żak organizował w Krakowie pierwszą konferencję międzynarodową na temat. ochrony dzieci i młodzieży. Była tam specjalistka w tej dziedzinie, dr Monica Applewhite, psychiatra z USA. Wyszła na mównicę, spojrzała na salę pełną księży, zakonnic i świeckich, którzy zaczynali zajmować się tym problemem, i powiedziała: „Żal mi was. Wy sobie z tym nie poradzicie, bo jesteście dobrymi ludźmi. Oni zawsze wam powiedzą, że się poprawią, a wy będziecie im wierzyć. A to są zepsuci ludzie”. Bo jest różnica między grzesznikami a ludźmi zepsutymi. Błąd polegał na pewnej naiwności, dobrej wierze wobec sprawców. Traktowano tych ludzi jako grzeszników, a należało traktować ich jako przestępców i trzymać bardzo daleko od dzieci. I druga rzecz: nie wiedziano, jak poważne są rany zadane przez pedofilów, jak głęboko sięgają, jak długo ofiary borykają się z ich skutkami. To jest wiedza ostatnich dziesięcioleci, i to w całym społeczeństwie. Wcześniej myślano: no trudno, zrobił coś złego, a pokrzywdzeni jakoś sobie z tym poradzą. Okazuje się, że nie radzili sobie przez lata, a czasami przez całe życie.

No dobrze, to była święta naiwność. Ale jak ocenić obecność abp. Gołębiewskiego na ingresie bp. Odera do katedry gliwickiej? Przypomnę, że za zaniedbania w sprawach podległych mu księży pedofilów Stolica Apostolska zakazała mu udziału w jakichkolwiek uroczystościach publicznych.

Jest mi przykro, że do tego doszło, tym bardziej że byłem na tej uroczystości i miała ona charakter wielkiego, międzynarodowego święta Kościoła. Ta sytuacja mogła zakłócić radość i spowodować dezorientację czy wręcz zgorszenie wiernych. Ponieważ rozmawiamy o postawie świętego Jana Pawła II, warto wspomnieć, że w 2002 roku, po aferze w Bostonie, miał on ważne przemówienie do kardynałów amerykańskich. Powiedział im, że „nie ma miejsca w kapłaństwie i w życiu zakonnym dla tych, którzy krzywdzą młodych”. Przedstawił też dwa powody kryzysu: same czyny przestępcze niektórych kapłanów i raniąca wiernych niewłaściwa reakcja przełożonych. W latach 2001–2002 Jan Paweł II przestawił zwrotnicę w kierunku zdecydowanego działania na rzecz ochrony dzieci i młodzieży. Jesteśmy na dobrym torze, ale jeszcze nie dotarliśmy do końcowej stacji.

A kiedy już dojedziemy do stacji „oczyszczenie”, to co dalej? Znajomy ksiądz stwierdził, że „z czystego, ale pustego talerza nikt się nie naje”. Czy mamy jakąś wizję duszpasterską, która pozwoli pójść dalej i „oczyszczony talerz” zapełnić pożywnym pokarmem?

Ta stacja to nie tylko „oczyszczenie”, ale też „szpital polowy”, w którym pomagamy skrzywdzonym, i „bezpieczny dom”, w którym chronimy bezbronnych. Te działania, które podejmują m.in. Centrum Ochrony Dziecka i Fundacja Świętego Józefa, podpowiada nam wyobraźnia miłosierdzia, której uczył nas na krakowskich Błoniach Jan Paweł II. Nie jest to tanie miłosierdzie wobec sprawców nadużyć, jak bywało w przeszłości, ale dojrzałe miłosierdzie, które dostrzega zranionego człowieka, potrzebującego wielorakiej pomocy. Rozumiem pana pytanie jako wołanie o duszpasterską myśl, o propozycję, która pokaże odnowione oblicze Kościoła. Wydaje mi się że wiele inspiracji możemy znaleźć w pogłębionej lekturze nauczania Jana Pawła II. W czasie tej samej homilii na Błoniach w roku 2002 roku JPII prosił, aby tworzyć i realizować duszpasterski program miłosierdzia, żeby wyobraźnia miłosierdzia wyznaczała program duszpasterski Kościoła w Polsce. Mamy w w naszym kraju konkretny skarb: orędzie miłosierdzia, które rozeszło się już na cały świat, a które jest prawdziwym obrazem Boga. To przyciąga ludzi z całego świata. Możemy na tym zbudować spójny i atrakcyjny program duszpasterski. A to jest myśl Jana Pawła II! Ile jest u niego takich nieodkrytych skarbów, które zakryliśmy ładnymi hasłami...•

Ks. dr Jan Dohnalik

prezbiter archidiecezji krakowskiej, adiunkt na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW, współpracownik Centrum Ochrony Dziecka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.