Rekolekcje u kamedułów. „Za pierwszym razem dręczył mnie szatan”

Bogumił Łoziński

|

GN 12/2023

publikacja 23.03.2023 00:00

Gdy pierwszy raz przyjechałem do klasztoru kamedułów na krakowskich Bielanach, dręczył mnie szatan. Potem dowiedziałem się, że w tym miejscu to się zdarza.

Wnętrze kościoła klasztornego kamedułów na Bielanach w Krakowie. Wnętrze kościoła klasztornego kamedułów na Bielanach w Krakowie.
henryk oprzndziono /foto gość

Z tym diabłem to było tak. Pierwszej nocy w klasztornej celi nie mogłem długo zasnąć. W końcu udało się, ale poczułem czyjąś obecność i nasilający się strach. Obudziłem się, zapaliłem światło, nikogo nie było. Sprawdziłem drzwi, były zamknięte na klucz. Usnąłem i znów coś się zaczęło dziać. To już nie były zwidy, coś złapało mnie za gardło i zaczęło dusić, nie mogłem się obudzić, w końcu wyrwałem się ze snu, ale trwałem w jakimś lęku, jakby w realnym stanie świadomości. Zapaliłem światło, napiłem się wody, podszedłem do drzwi. Były uchylone, a zamek otwarty. Gdy opowiedziałem to bratu Janowi, który zajmuje się gośćmi i może z nimi rozmawiać, bynajmniej się nie zdziwił. Pokiwał głową i opowiedział mi, jak szatan zaatakował kandydata do zakonu, który przyjechał, aby rozpocząć nowicjat. Diabeł dręczył go pierwszej nocy tak skutecznie, że rankiem kompletnie wylękniony mężczyzna spakował się i opuścił klasztor.

Droga do Boga

Gdy pada słowo „kameduli”, najczęstszą reakcją jest stwierdzenie, że to zakon o bardzo trudnej regule, że milczenie, samotność, post, skrajna asceza. Rzeczywiście doświadczyłem tych uciążliwości, a także innych, jak zimno czy brak snu, ale to tylko elementy, które mają umożliwić realizację zasadniczego celu, jakim jest zbliżenie się do Boga. Do kamedułów przyjeżdżam na rekolekcje od kilkunastu lat, zwykle w Wielkim Poście. Od razu wdrażam się w ich program dnia, który skrzętnie staram się wypełniać. Tyle że to forma. Mój umysł, moje myśli, emocje wciąż są zajęte tym, czym żyłem w świecie. Przy którymś pobycie zrozumiałem, że surowe praktyki ascetyczne są po to, aby człowiek mógł się wyciszyć, uwolnić od tego, co przeszkadza w skupieniu na Bogu w modlitwie, która jest istotą ich duchowości.

Kameduli modlą się wspólnie ponad sześć godzin dziennie, uczestniczą we Mszy, dwie godziny spędzają na czytaniu duchowym w celi – lectio divina, do tego dochodzi modlitwa indywidualna. Bez kilku godzin na pracę i posiłki zwracają się więc do Boga praktycznie cały dzień. Niektórzy osiągają taki stan, że modlą się także przy pracy i posiłkach.

Dlatego u kamedułów nie ma radia ani telewizji, gościom zaleca się, żeby nie kontaktować się ze światem przy pomocy internetu, nie przywozić ze sobą jakiejś „zaległej roboty”, a lektury duchowe dobrać starannie, aby kierowały umysł na Boga. Niestety przez jakiś czas nie przestrzegałem tych zasad, więc rekolekcje były zmarnowane. Jeszcze bardziej rozpraszają informacje z zewnątrz. Raz dowiedziałem się, że w mojej pracy zmienił się szef, i budowane z mozołem skupienie już do końca pobytu wzięło w łeb.

Dlatego kameduli starają się maksymalnie odciąć od świata. Mieszkają samotnie w niewielkich domkach. Nie prowadzą duszpasterstwa, nie opuszczają murów klasztornych, chyba że w wyjątkowych sytuacjach, np. choroby. Nic tak mocno nie rozprasza mężczyzn jak kobiety. To naturalne. Dlatego w codziennej Mszy zakonnej mogą uczestniczyć z zewnątrz tylko mężczyźni. Kobiety mają prawo odwiedzić erem 12 razy w roku, w wyznaczone dni, ale i wtedy tylko kościół i dziedziniec przed nim; opiekują się nimi wyznaczeni zakonnicy. Ojcowie kameduli nie spowiadają kobiet.

Samotność i milczenie

Czy można nawiązać bliską więź z drugim człowiekiem, nie znając jego imienia i nie zamieniając z nim ani słowa? U kamedułów tak. Zakonnicy modlą się na chórze, goście, czyli świeccy i księża odprawiający rekolekcje – zwykle około pięciu osób – w ławkach w kościele. Od jakiegoś czasu świątynia jest w remoncie, więc modlitwy odbywają się w dolnym kościele. Na jego końcu stoi długa, solidna ława, która jest przeznaczona dla gości. Stoję, klęczę lub siedzę obok innych modlących się ludzi przez sześć godzin dziennie, zwykle przez siedem dni. Raz odbywający rekolekcje ksiądz, zresztą potężne chłopisko, po modlitwie przedpołudniowej powiedział donośnym szeptem, że po śniadaniu wyjeżdża i chce się pożegnać, a potem wyściskał się z nami po bratersku, mocno, oczywiście bez słowa. Najpierw mnie to zdziwiło, a potem zrozumiałem, że nawiązaliśmy bardzo bliską relację przez wspólne wielogodzinne modlitwy. Nie potrzebowaliśmy się znać, opowiadać o sobie i swoim życiu. Związał nas Chrystus.

Kameduli wybierają samotność, milczenie, post nie dlatego, że wspólnota, mówienie czy jedzenie same w sobie są złe, tylko dlatego, że przeszkadzają w skupieniu na Bogu. To Bóg ma mówić, a oni słuchać. Tak się dzieje dosłownie. Zastanawiałem się, dlaczego goście w czasie rekolekcji nie mają spotkań formacyjnych, przewodnika, który by nas prowadził, choć można poprosić o rozmowę z przeorem czy którymś z ojców. Pomyślałem, że sami mamy sobie zorganizować rekolekcje. Myliłem się. Kameduli też nie mają zorganizowanej formacji, żyją w samotności i milczą, aby usłyszeć Boga, który sam ma ich formować.

Wśród surowych praktyk ascetycznych zakonników rzadko wymienia się ubóstwo, a ono też jest skrajne. Kameduli nie pracują zarobkowo, żyją z ofiar wiernych, np. gości przyjeżdżających na rekolekcje. Gdy na początku tego wieku ich domki zaczęły popadać w ruinę, znalazł się darczyńca, dzięki któremu zostały bardzo solidnie wyremontowane; z innych środków sfinansowany został remont domu gości, którego standard oceniam na trzy gwiazdki.

Post i długowieczność

Bracia nie jedzą mięsa pod żadną postacią, białka dostarczają im ryby i jajka, a podstawą diety są warzywa. W klasztorze panuje zasada, że kucharze zmieniają się co jakiś czas, a niektórzy nie potrafią gotować. Właściwie chyba tylko raz był taki, który opanował tę sztukę, reszta uprawiała radosną twórczość, której efekty zwykle były trudne do przełknięcia.

W poście nie chodzi o dietę, lecz o wymiar duchowy. Ojcowie pustyni, z których doświadczeń czerpali założyciele kamedułów, traktowali post jako środek do oderwania się i uniezależnienia od świata zewnętrznego. Do tego postu trzeba podchodzić racjonalnie, a tego, wbrew opiniom o życiu „w chmurach”, kamedułom nie brak. Pewnego razu zachorował brat Ireneusz, który miał już 80 lat. Zakonnicy sprowadzili lekarza, a ten po dokładnym zbadaniu chorego nie postawił diagnozy, tylko zalecił, aby nakarmić go rosołem i kurczakiem. To oznaczało złamanie postu, na który Ireneusz na pewno by się nie zgodził, postanowili więc nic mu nie mówić. Z rosołem nie było problemu, nie zorientował się, a mięso z kurczaka tak przygotowali, że również go nie rozpoznał. Po kilku dniach takiej diety brat Ireneusz wstał z łóżka i żył jeszcze 10 lat.

Podeszły wiek to raczej norma u kamedułów. Badałem napisy na niszach, gdzie są chowani po śmierci, i duża część zmarłych dożyła 90 lat, z tego ok. 70 lat w zakonie. Ta długowieczność to nie tylko efekt ascezy, spokojnego, stałego rytmu życia – choć te czynniki na pewno mogą mieć pozytywny wpływ – lecz przede wszystkim bliskości Boga.

Z Bogiem

Podstawą modlitwy kamedułów jest Monastyczna Liturgia Godzin, która od zwykłej różni się m.in. tym, że jest o wiele bardziej rozbudowana, sama księga ma cztery razy większą objętość. Wynika to z tego, że mnisi poświęcają jej o wiele więcej czasu, a do tego modlą się w specjalny sposób – bardzo powoli, aby każde słowo brzmiało oddzielnie. Modlitwę „Ojcze nasz” normalnie odmawiamy w około 20 sekund. Spróbujmy odmówić ją w 40 sekund, a wówczas poznamy „kamedulskie tempo”.

Gdy dwie strony chóru mają dobrze dobrane głosy, a mnisi modlą się tym specjalnym tempem, szczególnie psalmami, odnoszę wrażenie, że wchodzą w inny wymiar, że przez taką modlitwę osiągają stan kontemplacji Boga. Brat Jan potwierdził, że to nie było tylko wrażenie, bo oni doświadczają takich stanów. Jest tylko Bóg i zakonnicy, żadne ludzkie sprawy nie zasłaniają im Pana.

Kameduli nie śpiewają. W ich kościołach nie ma miejsca na organy. Msza św. jest cicha, nawet bez kazania, w tym czasie każdy sam w milczeniu rozważa słowa Ewangelii. Myślę, że to też element rezygnacji z tego, co może rozpraszać. A jednak wbrew intencji śpiew się pojawia. Gdy mnisi modlą się w kościele i wejdą w kontemplacyjny rytm, ich recytacja przemienia się w śpiew, który wyraźnie słyszymy z braćmi uczestniczącymi w rekolekcjach. Brat Jan śmieje się, jak mówię, że to jakiś cud. Racjonalnym wytłumaczeniem jest niezwykła akustyka kościoła, która sprawia, że słyszymy śpiew.

O ile oczyszczenie serca zajmuje bardzo dużo czasu, jeśli w ogóle się udaje, o tyle zburzenie tego spokoju następuje momentalnie po wyjściu za klasztorne mury, gdyż świat zewnętrzny z olbrzymią siłą, przed którą trudno się obronić, narzuca wszystko to, co oddala nas od Boga. Moje próby życia w skupieniu na Nim w świecie zewnętrznym bardzo szybko kończą się porażką. A jednak wyniosłem od kamedułów pewne doświadczenie Boga na modlitwie, może niewielkie, ale na tyle ważne, że mogę w świecie budować na nim swoją relację do Chrystusa.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.