Czy ks. Franciszek Blachnicki jest męczennikiem?

GN 12/2023

publikacja 23.03.2023 00:00

Potwierdzenie, że założyciel Ruchu Światło–Życie został zamordowany, wiele zmienia. O tym i o znaczeniu działalności ks. Blachnickiego mówi bp Adam Wodarczyk.

Czy ks. Franciszek Blachnicki jest męczennikiem? roman koszowski /foto gość

Franciszek Kucharczak: Był Ksiądz Biskup postulatorem procesu beatyfikacyjnego Franciszka Blachnickiego. Spodziewał się Ksiądz potwierdzenia, że przyczyną śmierci założyciela oazy nie był zator płucny, ale otrucie?

bp Adam Wodarczyk:
Dynamika zdarzeń ostatnich lat zaczęła na to wskazywać. Mimo tego jest to wydarzenie przełomowe, które ja, z punktu widzenia postulacji procesowej, uważam za swoisty cud księdza Franciszka. Po 36 latach doszliśmy w końcu do pełnej prawdy o przyczynach śmierci sługi Bożego. Teraz ważne jest wskazanie sprawcy. W sensie szerokim odpowiedź na to pytanie jest znana od lat. Ksiądz Blachnicki już w 1954 roku miał założone pierwsze sprawy operacyjne, a ostatnia sprawa została umorzona w 1992 roku, czyli pięć lat po jego śmierci, gdy teoretycznie żyliśmy już w wolnym kraju. To pokazuje skalę prześladowań, których doświadczał ze strony Służby Bezpieczeństwa, włącznie z kilkumiesięcznym aresztowaniem w 1961 roku. Wiemy więc, że zrobili to przedstawiciele służb.

Dlaczego dla władz PRL ks. Blachnicki był aż tak niewygodny, że posunięto się do zabójstwa?

Ksiądz Franciszek Blachnicki nie wahał się głosić Ewangelii w opresyjnych realiach komunizmu w Polsce. O tych realiach często się zapomina. PRL bywa postrzegany przez pryzmat komedii Barei, skądinąd bardzo dobrych i na swój sposób prawdziwych, pokazujących absurdy tamtego czasu. Trzeba pamiętać jednak, że to był też straszny czas, gdy ludziom łamano życiorysy, niszczono ich szantażem, zastraszaniem. I nagle pojawił się kapłan, który powiedział: „Czego wy się boicie? Jezus mówi: Nie lękajcie się!”. Tego ducha odwagi wiary, którego on zasiewał, zobaczyliśmy potem w pokoleniach budzących się powoli za sprawą św. Jana Pawła II. Wielu ludzi wspomina, że do tej wiosny zostali duchowo przygotowani przez formację na rekolekcjach oazowych. Prosty przykład: zaczynałem formację w ruchu oazowym w 1982 roku, już po wybuchu stanu wojennego. Ograniczone były wówczas wszystkie wolności obywatelskie, tymczasem właśnie wtedy w oazowych rekolekcjach wakacyjnych uczestniczyła rekordowa liczba 80 tys. osób. W ruchu oazowym nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że jakiś ukaz generalski dyktatora Jaruzelskiego może sprawić, iż oazy się nie odbędą. Dlatego komuniści Blachnickiego nienawidzili.

Człowieka wiary, jakim był ks. Blachnicki, komuniści postrzegali jako działacza politycznego, czy tak?

To jest narracja, którą wiele lat temu narzucili nam komuniści: kiedy katolik odzywa się w sprawach społecznych, nazywa rzeczy po imieniu w świetle Ewangelii, wtedy „miesza się do polityki”. Myślę, że w tym względzie komuniści odnieśli niestety dramatyczny sukces. Kłamstwo, które powtarzano przez lata, stało się „prawdą”, funkcjonującą w świadomości. Ten mechanizm działa do dzisiaj, stąd każde odezwanie się ludzi wiary, prześwietlenie działań dziejących się w przestrzeni społecznej, jest nazywane angażowaniem się Kościoła w politykę. A to nieprawda, bo chrześcijaństwo nie polega na pobożnym pójściu do kościółka i odmówieniu modlitewek. Tak to widzieli komuniści. Dzisiaj próbuje się nam wmówić to samo: „Siedźcie sobie w tych kościółkach, ale nie odzywajcie się w sprawach, które dotyczą funkcjonowania społeczeństwa, bo to my jesteśmy oświeceni i mamy projekt na życie szarej masy”. I tu pojawia się taki Blachnicki, który stwierdza: „Nie, to nieprawda! Trzeba rzeczy nazywać po imieniu!”.

Pamiętam, jak podczas spotkania oazowego przeczytano nam apel ks. Blachnickiego do pełnoletnich oazowiczów o zbojkotowanie udziału w komunistycznych „wyborach”, bo – jak argumentował – „jest to udział w kłamstwie”. To musiało komunistów rozjuszyć.

Tymczasem w słynnej Deklaracji Jasnogórskiej z 1980 roku było powiedziane, że postawa ta wynika z przesłanek Ewangelii: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. Taka była motywacja tego niesamowitego dokumentu. Ksiądz Blachnicki nie był „politykiem w sutannie”, jak pisano o nim w komunistycznych dziennikach z lat 80. To zresztą pokazywało skalę złości na tego, zdawałoby się, prostego księdza, siedzącego w miasteczku w Niemczech. O tym człowieku pisały sowieckie gazety, używając najcięższych określeń: „dywersant w sutannie”, „ksiądz rewolucjonista”… A to wszystko dlatego, że miał odwagę powiedzieć w 1982 roku na sympozjum w Monachium, dwa miesiące po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy wszyscy byli porażeni sprawnością, z jaką reżim Jaruzelskiego spacyfikował wielomilionowy ruch Solidarności i naród: „Nie! To jest oznaka, że ten system się kończy! Komuniści się zdemaskowali i nigdy już nie będą mogli powiedzieć, że chodzi im o dobro ludu”. Wtedy też orzekł,, że całe imperium sowieckie to kolos na glinianych nogach i że upadnie do końca lat 80. I wtedy się zaczęło. Wytoczono zaocznie sprawę ks. Blachnickiemu, ruszyła przeciw niemu propaganda. To pokazywało skalę rozwścieczenia, że jest ktoś, kto potrafi nazywać rzeczy po imieniu. A to było motywowane wiarą.

Komuniści uważali najwyraźniej, że ks. Blachnicki ukradł im część społeczeństwa, zwłaszcza młodzież, która została objęta formacją oazową.

Obliczenia, które przeprowadzaliśmy w czasach, gdy miałem zaszczyt być moderatorem generalnym Ruchu Światło–Życie, pokazały, że były to dwa miliony ludzi. Szczególnie w początkowej fazie ruch ten funkcjonował przede wszystkim jako młodzieżowy. Potem te pokolenia dorastały, pojawiała się formacja adresowana do dorosłych – dlatego w tym roku świętujemy 50-lecie Domowego Kościoła. To byli ludzie aktywni, angażujący się społecznie. I to też nie podobało się władzom. Pamiętam, że gdy w mojej parafii prowadziliśmy rekolekcje ewangelizacyjne, pojawiali się tam „smutni panowie”, którzy rejestrowali to, co robiliśmy. A my byliśmy zwyczajnymi uczestnikami Ruchu Światło–Życie, więc cóż dopiero musiało się dziać wokół jego lidera, ks. Franciszka Blachnickiego.

Dekret o heroiczności cnót sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego jest już podpisany. Czy ustalenia IPN co do przyczyny jego śmierci mogą coś zmienić w kwestii ogłoszenia go błogosławionym?

Oczywiście. Musimy poczekać na rozwój śledztwa, ale już mamy podstawową zmianę. Bo kiedy mówimy o wyznawcy, mamy na myśli człowieka, którego śmierć przebiegła w sposób naturalny. Wtedy badamy świętość w oparciu o rozwój cnót przez całe jego życie. Natomiast pierwszą praktyką Kościoła było wynoszenie męczenników do chwały świętych. Ujawnienie faktu, że śmierć ks. Blachnickiego nie nastąpiła z przyczyn naturalnych, lecz była wywołana działaniem innych osób, pozwala myśleć o zmianie kwalifikacji na męczeństwo. Trzeba wykazać, że zabójstwa dokonano „z nienawiści do wiary”. Na pewno pojawią się ludzie kwestionujący ten motyw sprawcy. Już słyszałem sugestie, że być może chodziło o sprawy finansowe. Ale to nieprawda. Decyzje o zabójstwie, i to tak perfekcyjnie przeprowadzonym, musiały zapadać dużo wcześniej i na bardzo wysokim szczeblu. Trzeba też powiedzieć, że o. Maksymilian Kolbe najpierw był beatyfikowany jako wyznawca, a potem, za Jana Pawła II, zmieniono kwalifikację na męczeństwo. Wypracowano wówczas doktrynę, że w takich przypadkach prześladowcą działającym z nienawiści do wiary jest system. Wtedy z pierwszego planu schodzi osoba bezpośredniego sprawcy, która w tym wypadku jest funkcjonariuszem systemu programowo nienawidzącego wiary.

Komuniści nienawidzili wiary, ale z reguły podawali fałszywe motywy szykan.

Taka była ich logika. Gdy w 1961 roku zamknięto Blachnickiego w więzieniu, tym samym, w którym siedział w czasie wojny, formalnie był oskarżony o prowadzenie nielegalnej działalności wydawniczej. Nie mogli powiedzieć, że zamknęli go za zgromadzenie 100 tysięcy ludzi w trzeźwościowym ruchu społecznym i za to, że po rozwiązaniu Krucjaty Wstrzemięźliwości napisał memoriał o prześladowaniu Kościoła w Polsce – który zresztą rozesłał do wszystkich władz. Zawsze więc ogłaszali, że „obywatel wydaje nielegalne ulotki”, „prowadzi niewiadomą działalność” i tak dalej, ale wszystko to wynikało z fundamentalnej przesłanki: z nienawiści do wiary. I nie była to nienawiść tylko pojedynczych aparatczyków, esbeków czy wyższych funkcjonariuszy. Oni wszyscy prezentowali diabelskie myślenie, bo mentalnie byli uformowani przez „mistyczne ciało szatana” – jak ks. Blachnicki nazwał Związek Radziecki.

A zatem wyniki śledztwa IPN dały nam nadzieję na rychłą beatyfikację ks. Franciszka Blachnickiego?

Bardzo nas to przybliżyło do tego dnia. Być może będzie z nim tak jak z o. Maksymilianem Kolbem, który wybrał dwie korony – wyznawcy i męczennika. Może nie tylko korona czystości i heroiczności wiary, ale też korona męczeństwa stanie się udziałem sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, jednego z najwspanialszych kapłanów XX wieku.•

Bp Adam Wodarczyk

biskup pomocniczy archidiecezji katowickiej, postulator procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. W latach 2007–2015 był moderatorem generalnym Ruchu Światło–Życie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.