Ukraina walczy na dwóch frontach: z Rosją i z własną korupcją. Z tą drugą mniej zdecydowanie

Jacek Dziedzina

|

GN 11/2023

publikacja 16.03.2023 00:00

Ukraina musi wygrać dwie wojny. Najpierw z rosyjskim najeźdźcą, a następnie z wrogiem wewnętrznym: oligarchicznym systemem przeżartym korupcją. Bez tego nie będzie możliwa finansowa pomoc i odbudowa kraju po (ciągle niepewnej) wygranej z Rosją.

Ukraińcy muszą zerwać z oligarchicznym systemem, który zabija rozwój państwa. Ukraińcy muszą zerwać z oligarchicznym systemem, który zabija rozwój państwa.
roman koszowski /foto gość

Z jednej strony trudno walczącemu o przeżycie wypominać, że nie posprzątał mieszkania, nie wyniósł śmieci czy nawet to, że nie wyjaśnił spraw z niejasnymi fakturami. Jest oczywiste, że w tym momencie najważniejszym celem wszelkich sił na Ukrainie – władz wszystkich szczebli, wojska, społeczeństwa i przemysłu – jest po prostu obrona przed agresorem. Z drugiej jednak strony, chcąc wierzyć w wygraną Ukrainy, trzeba też myśleć perspektywicznie, o czasie po wojnie, gdy będzie trzeba odbudować dosłownie wszystko: budynki, infrastrukturę, gospodarkę, ale też państwo. Bo choć wydaje się, że to państwo zdaje egzamin w chwili najwyższej próby – przede wszystkim dzięki heroicznej postawie prezydenta i jego najbliższego otoczenia – to zarazem ciągną się za nim nierozwiązane problemy z korupcją i oligarchicznym systemem zależności władzy i biznesu. A że jest to rak, który może skutecznie uniemożliwić Ukrainie stanięcie na nogi po wojnie, okazało się nawet teraz, w czasie działań wojennych, gdy pomoc finansowa z zagranicy padła łupem właśnie tego chorego systemu. Rozkradanie środków pomocowych w czasie wojny to akt samobójczy. Tymczasem wojna powinna być dla Ukrainy ostatnim momentem na ostateczne zerwanie z oligarchią i korupcją. Bez tej determinacji nikt nie będzie chciał pomóc temu państwu podnieść się po wojennym kataklizmie.

Ultimatum

O tym, że Zachód będzie traktował ten temat bardzo poważnie, świadczy fakt, że już w 2016 roku Christine Lagarde, szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, zdecydowanie oświadczyła, że MFW „jest gotowy wstrzymać pomoc dla Ukrainy, jeśli władze w Kijowe nie przyspieszą reform i walki z korupcją”. Mówiła również: „Jestem zaniepokojona powolnym postępem, który demonstruje Ukraina w poprawie zarządzania, w walce z korupcją i zmniejszaniu wpływu interesów biznesowych na politykę. Bez podejmowania znaczących wysiłków na rzecz ożywienia reform i walki z korupcją trudno wyobrazić sobie, by wspierany przez MFW program reform mógł być kontynuowany i odniósł sukces”. Te słowa zostały słusznie odebrane jako wyraźne ultimatum. „Obecnie najważniejszym zadaniem dla przywódców Ukrainy jest doprowadzenie jej do powrotu na drogę reform”. Mówiła to w czasie, gdy na wschodzie kraju toczyła się już wojna – choć nie na taką skalę jak obecnie, ale przecież angażująca uwagę i środki państwa. Było jasne, że odcięcie w takim momencie Ukrainy od środków z zewnątrz nie pozwoli Kijowowi myśleć o postępach na froncie, nie mówiąc o reformach gospodarczych i zachowaniu choćby pozorów dyscypliny budżetowej. A mówimy z jednej strony o prawie 18 mld dolarów kredytów przyznanych Ukrainie przez MFW, z drugiej o pozyskaniu dzięki temu jeszcze dodatkowych inwestycji od wielu państw i koncernów zachodnich w wysokości przekraczającej 20 mld dolarów. Szefowa MFW miała jednak świadomość, że część tych środków przepada w wielkiej dziurze, jaką jest oligarchiczny, przeżarty korupcją system, na Ukrainie wyjątkowy nawet jak na postsowiecki świat.

Wszystkie barwy układu

Dobrą ilustracją atmosfery, jaka w 2016 roku panowała na Ukrainie po oświadczeniu szefowej MFW, była nagła dymisja ministra rozwoju, Aivarasa Abromavičiusa (z pochodzenia Litwina). Jego plan zreformowania ukraińskiej gospodarki spotkał się z aprobatą Zachodu, ale on sam miał świadomość, że walczy z wiatrakami. Oligarchiczny układ wydawał się nie do ruszenia. Zresztą ustępujący minister nie krył, że politycy, w tym ludzie z otoczenia ówczesnego prezydenta Petra Poroszenki, zwyczajnie blokowali jego reformy. Dymisja ministra rozwoju groziła tym, że cały rząd upadnie, a to też skutecznie wstrzymałoby dopływ gotówki z MFW. Problemy z oligarchią i korupcją nie dotyczą oczywiście tylko ostatnich lat i tylko ekipy Poroszenki. Co więcej, nie dotyczą wyłącznie wcześniejszych rządów skrajnie prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza czy jeszcze wcześniejszych Leonida Kuczmy. W Polsce czasem idealizujemy bohaterów tzw. pomarańczowej rewolucji, głównie Julię Tymoszenko i Wiktora Juszczenkę. Tymczasem i oni nie byli w stanie przeciąć chorych związków władzy ze światem mafijnych układów biznesowych, a w przypadku Tymoszenko mówimy wręcz o osobie, która sama z tego świata weszła do polityki. – Gdy w 2005 roku prezentowała się Ukraińcom jako zaproponowana przez prezydenta szefowa rządu, obiecywała, że teraz nastąpi na Ukrainie nowa era: skończy się korupcja, a zapanują sprawiedliwość, wolność słowa, dobrobyt, dojdzie do integracji z zachodnimi strukturami. Zapewnić to miała zgodna praca nowych władz, które zwycięsko przeszły przecież próbę walki o demokrację. I które teraz – jak zapewniała Julia Tymoszenko – będą usilnie starały się nie zawieść nadziei Ukraińców – mówi Maria Przełomiec, dziennikarka i biograf Tymoszenko. Przytacza jednak opinię Julii Mostowej, redaktor naczelnej renomowanego magazynu „Dzerkało Tyżnia” i zarazem przyjaciółki Tymoszenko, która uważa, że w pomarańczowej rewolucji był jeden podstawowy błąd. – Poważnym niedopatrzeniem i stojących na Majdanie ludzi, i przewodzącej im ekipy był brak umowy, czyli konkretnych zobowiązań ze strony organizatorów protestu. Największym błędem Majdanu stało się to, że nie zawarto na nim publicznego porozumienia, nie zrobiono listy tego, co wymaga natychmiastowego uporządkowania, a konieczne były: usprawnienie systemu prawnego, wprowadzenie przejrzystych zasad gospodarczych, oddzielenie polityki od biznesu. Tego nie zrobiliśmy – mówi Mostowa – i bardzo szybko wszystko wróciło na dawne tory.

Nowa nadzieja

Pomińmy w tym miejscu bardzo szczegółową historię wzajemnych oskarżeń o korupcję w ramach obozu „pomarańczowych” (Tymoszenko i Juszczenko prowadzili tutaj ze sobą agresywną wojnę podjazdową). Faktem jest, że to uwikłanie w oligarchiczny system prawie wszystkich polityków obozu władzy, nawet tego demokratycznego, jest powodem braku realnych kroków, które ten układ mogłyby rozsadzić i tym samym popchnąć kraj do przodu. Co prawda Tymoszenko jeszcze w 2007 roku przekonywała Ukraińców: „Tak jak ludzkość skończyła z kanibalizmem i niewolnictwem, tak i my bardzo szybko rozprawimy się z korupcją i przekupstwem”. Niestety, skończyło się na zapowiedziach. Nowa nadzieja pojawiła się wraz z wyborem na prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, który właśnie z hasłem deoligarchizacji Ukrainy szedł po władzę. Wielu obserwatorom te zapowiedzi wydawały się puste, bo przecież znany komik i aktor miał patrona w osobie potężnego oligarchy Ihora Kołomojskiego, który tworzył ten system już od czasów Kuczmy i który nie miał problemu, by finansować kolejnych polityków, których uznawał za dobrą inwestycję i zabezpieczenie własnych interesów. Zełenskiemu oczywiście nie udało się uderzyć w oligarchię, bo musiałby uderzyć we własnego promotora. I kto wie, czy gdyby nie wojna, która zrobiła z dawnego aktora autentycznego męża stanu i bohatera narodowego, Zełenski nie byłby dziś już odsunięty od władzy. Bo ludzie z pewnością zaczęliby dostrzegać w nim osobę, która jest tylko nową twarzą dawnego układu, który de facto kieruje państwem z tylnego siedzenia.

Ostatnia szansa

Wojna zmieniła jednak wszystko. I Zełenski dobrze wie, że to ostatni moment na to, by już teraz zabrać się za zdecydowaną walkę z korupcją. W innym wypadku Ukraina nie będzie mogła liczyć na żaden „nowy plan Marshalla”. Pewnie z tego powodu na początku tego roku doszło do masowych akcji antykorupcyjnych, przeszukań domów i biur wielu oligarchów, a nawet dymisji paru instytucji zajmujących się formalnie kontrolą skarbową czy celną, a w rzeczywistości będących przestrzenią defraudacji pieniędzy na wielka skalę. Najmocniej do Zachodu miała jednak przemówić akcja wymierzona w samego Kołomojskiego. Nie dość, że przeszukano jego posiadłości, to jeszcze postawiono mu formalnie zarzuty o nadużycia finansowe. Powodem tego nagłego przyspieszenia walki z korupcją był bulwersujący świat przypadek malwersacji, do jakich doszło w resorcie obrony w związku z dostarczaniem żywności dla żołnierzy. Później nastąpił szereg dymisji i zatrzymań wielu urzędników państwowych i wiceministrów w innych resortach, w związku z ujawnionymi przy okazji innymi aferami. Wszyscy obserwujący te tematy na Zachodzie łapali się za głowy, iż nawet w sytuacji walki państwa o przetrwanie, w czasie odpierania ataków agresora, elity nadal myślą głównie o zachowaniu układów, z których czerpią nieuczciwie korzyści. Czy to jest do wykorzenienia? Czy nasi sąsiedzi będą w stanie wygrać również wojnę ze swoim wrogiem wewnętrznym? Zwykli Ukraińcy domagają się tego od dawna. Po wygranej (oby) wojnie z Rosją, nie będzie innej możliwości niż dokończenie zaczętej już teraz wojny z korupcyjnym systemem oligarchicznym. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.