Polka prawdziwa. Historia Katarzyny Filipek – Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata

Agata Puścikowska

|

GN 11/2023

publikacja 16.03.2023 00:00

Miała siedmioro ukochanych dzieci. Zgodziła się jednak ratować bezbronnych...

O matce wciąż pamięta jej syn Franciszek Marian,  a także wnuk Stanisław. O matce wciąż pamięta jej syn Franciszek Marian, a także wnuk Stanisław.
agata puścikowska /foto gość

Katarzyna Filipek z Tokarni – moja prababcia. To kobieta, o której od zawsze mówiło się w domu, mimo że przecież znał ją jedynie mój dziadek Jan, jej syn. Ja urodziłem się 40 lat po śmierci Katarzyny – mówi ks. dr Sławomir Filipek, obecnie wikary w Poroninie. – Prababcia to wielka i cicha bohaterka, dzięki której żyje cała moja rodzina. Narażając swoje życie, ratowała życie innych. A potem uratowała własne dzieci. Dla mnie to święta...

Pogrobowiec

Katarzyna Filipek z domu Osielczak urodziła się w 1897 roku w Więcierzy (obecnie dzielnica Tokarni koło Pcimia). Skończyła szkołę powszechną. W 1921 r. wyszła za mąż za Mateusza Filipka. Rodziły im się kolejne dzieci. Niestety, Mateusz mocno niedomagał. Zmarł w styczniu 1939 r. Zostawił Katarzynę z gospodarstwem, szóstką dzieci i siódmym w drodze... – Pradziadek umarł, a prababcia została w ciąży i sama – mówi prawnuk Katarzyny Stanisław Filipek, syn dziecka, które wówczas wdowa nosiła pod sercem. – Prababci pomagały dzieci. Najstarsza była Maria, później Stanisława, Anna, Jan, Józefa, Józef. Mój ojciec, Franciszek Marian, urodził się 2 lipca 1939 r.

Dwa miesiące później wybuchła wojna. Już 1 września 1939 r. doszło do bitwy w okolicach ich domu. Rodzina Filipków uciekła do lasu. Ochrzcili chłopczyka przy huku bomb. Najmłodszy z rodzeństwa, jedyny żyjący z całej siódemki Franciszek Marian, otoczony troskliwą opieką rodziny, wzrusza się, gdy mówi o matce. – Tata i o półtora roku starszy wujek Józek to chyba największe ofiary tej wojennej historii – mówi Stanisław Filipek. – Ojciec nie miał dzieciństwa. O tym zapomnieć się nie da.

Franciszek Marian płacze. Gdy miał kilka lat, jego matka przyjęła do domu żydowską rodzinę. W konsekwencji został sierotą. Rodzina przez dziesiątki lat nie znała nawet miejsca pochówku matki...

Sąsiedzi

Przed wojną w Tokarni i okolicach mieszkali Żydzi. Wybuch wojny okazał się dla nich wyrokiem śmierci. W połowie października 1941 r. generalny gubernator Hans Frank wydał dekret, na mocy którego wszyscy Polacy pomagający Żydom mieli podlegać karze śmierci. Niemcy stosowali odpowiedzialność zbiorową, więc gdy ktoś z rodziny pomagał Żydom, ginęli wszyscy krewni. W sierpniu 1942 r. Niemcy zaczęli wyłapywać i zabijać Żydów mieszkających w Myślenicach i okolicy. Uciec udało się nielicznym, m.in. rodzinie Stein­bergów. – Mieli tu niedaleko sklep. Przed wojną moi wujkowie i ciotki przychodzili do nich regularnie, kupowali naftę, słodycze, sól i świece – opowiada Stanisław Filipek. Stary Szmul miał trzy córki: Gizelę, Adelę i Różę. Adela i Róża wyszły za mąż przed wojną. Niedługo po wybuchu wojny żona sklepikarza została rozstrzelana przy głównej drodze w Tokarni. Gizela natomiast trafiła do obozu Gross-Rosen. Nie przeżyła.

Po pacyfikacji myślenickich Żydów rodzina Szmula uciekła do lasu. – Mieszkali w górach, w pasterskich szałasach. Wspierał ich od początku sołtys Tokarni Stefan Barglik z żoną. Trwało to wiele miesięcy – mówi Stanisław Filipek. Wiosną 1943 roku Barglik dowiedział się, że Niemcy depczą im po piętach. Trzeba było działać: – Tu się wszyscy znali i wspierali, ufali sobie. Zdrajca pojawił się z zewnątrz. Był to prawdopodobnie wędrowny handlarz, niemiecki szpieg – opowiada pan Stanisław. – Sołtys Barglik postanowił ukryć rodzinę Szmula u mojej babci w górach.

Miejsce wydawało się bezpieczne. Poza tym kto by podejrzewał wdowę z siódemką dzieci o taką konspirację? Filipkowa czas jakiś się zastanawiała. Wiedziała, co grozi jej i małym dzieciom. W końcu zgodziła się na przyjęcie całej rodziny. – Najpierw mieszkali w stodole. Gdy zrobiło się chłodniej, rodzina Szmula zamieszkała na strychu – opowiada ks. Sławomir Filipek.

Franciszek Marian Filipek miał ponad cztery lata. Pamięta ich dobrze. „Na strychu spali. Wchodzili i przyciągali od góry drabinę. Widziałem, jak wyciągali im do góry jedzenie” – wspominał po latach… Matka nie rozmawiała z dziećmi o przybyszach. – Dziadek Jan opowiadał mi, że matka prosiła: „Nikomu o nich ani słowa” – mówi ks. Sławomir Filipek. – Bali się każdego kolejnego dnia, modlili się. Steinbergowie czasem pomagali w polu. Dzieci wieczorami wychodziły się pobawić na świeżym powietrzu. Pod dom babci podchodzili partyzanci z AK, znali ich i też widywali – dodaje Stanisław Filipek.

Pod koniec 1943 r. ktoś „życzliwy” doniósł na sołtysa Barglika. Niemcy postawili go pod ścianą i szantażowali zniszczeniem całej wsi. Dramatyczna sytuacja: wydać jedną Filipkową czy skazać na śmierć dziesiątki rodzin? – Latami pomagał ludziom z wielką odwagą i determinacją. Potem stanął przed sytuacją chyba bez wyjścia – mówi krótko ks. Sławomir.

Katarzyna wiedziała o sytuacji. Starała się działać roztropnie. Ze wspomnień syna Jana wynika, że poprosiła, aby Szmul z rodziną ukrył się w lesie. Był jednak środek zimy, wielki mróz. Nie mieli gdzie uciekać. Zostali u Katarzyny. Niemcy weszli do domu Filipków. Szybko znaleźli rodzinę Szmula. Wywieźli. Z transportu – na Górze Wichrowej – udało się uciec jedynie Rózi, która przeżyła wojnę pod zmienionym, polskim nazwiskiem. Pozostałych rozstrzelano w Jordanowie. – Prababci i jej dzieci nie pojmano od razu – mówi ks. Filipek. – Dopiero dwa tygodnie później wezwali ją na przesłuchanie. Pożegnała się z dziećmi, wyszła. Franciszek Marian wspominał potem: – Widzę jej ostatnie kroki. Obejrzała się zapłakana. Chciałem za nią iść, ale powiedziała: „Zostań, bo zaraz wrócę”. Nie wróciła...

Ludzie prosili, by uciekała. Mogła to zrobić: zostawić dzieci i gdzieś się zaszyć. Katarzyna Filipek jednak oddała się w ręce niemieckie. – Myślę, że chciała w ten sposób ratować dzieci, odciągnąć Niemców od domu. Gdyby się ukryła, po bezbronne dzieci przyszłoby gestapo. Ocalały i można to traktować również w kategorii opatrznościowej – mówi ksiądz Filipek.

Filipkowa razem z Barglikami została przewieziona m.in. do Nowego Targu. Potem zabrano kobietę na przesłuchania do zakopiańskiego Palace – katowni Podhala, siedziby gestapo. W niewoli niemieckiej poznała młodziutką Helenę Migiel z Białego Dunajca.

Sieroty

Dzieci czekały i starały się tak gospodarzyć, by wytrwać do powrotu matki. Jednak zima 1944 r. przyniosła kolejny dramat. Gospodarstwo Filipków zostało spalone w trakcie karnej pacyfikacji Zawadki. – Niemcy mścili się za wspieranie partyzantki. W tym na Filipkach, którzy nie tylko ratowali Żydów, ale prawdopodobnie również wspierali „chłopców z lasu”. – Uratował mnie starszy brat Józef, a ja jego. Brat mnie porwał z łóżka, wyniósł na plecach. Wynieśliśmy też jedną parę butów na dwóch, a przecież była sroga zima – mówił po latach Franciszek.

Młodzi Filipkowie stali się bezdomni. Przez pewien czas mieszkali w leśnym szałasie. Potem radzili sobie na różne sposoby. Najstarsza Maria szukała informacji na temat matki. Bezskutecznie. Dopiero pod koniec wojny przyszło lakoniczne pismo do miejscowego urzędu gminy z poleceniem... wykreślenia Marii Barglik i Katarzyny Filipek z ewidencji. Znaczyło to, że obie nie żyją.

Dopiero po latach rodzina dowiedziała się o losie Katarzyny dzięki młodej więźniarce – Helenie Migiel. Helenka była zaangażowana w konspirację. Wspierała „chłopaków z lasu” – polskich żołnierzy. – Dawała im jeść, leczyła, i za to została aresztowana – tłumaczy Stanisław Filipek. – Prawdopodobnie przechodziła na słowacką stronę z bronią i amunicją. Została aresztowana w styczniu 1944 r. Przebywała w Nowym Targu, potem w Palace, gdzie spotkała babcię.

Helenę torturowano, kobiety z Tokarni zapewne również. Dziewczyna z Białego Dunajca pozostawiła na ścianach katowni Podhala wyryty tekst: „Migiel Helena, zginie niewinnie, która jest Polką prawdziwą”... Katarzyna prawdopodobnie nie napisała nic, ale wyryte w więzieniu słowa doskonale i ją opisywały...

Śmierć

Sąd Doraźny w Zakopanem skazał je na śmierć. Migielówna miała napisać gryps własną krwią. Przy spowiedzi przekazała list księdzu, ten oddał gryps zaufanemu organiście. Tak jej matka Ludwika dowiedziała się o sytuacji córki. – W liście Helena prosiła matkę, by zjawiła się 6 marca 1944 r. koło więzienia w Nowym Targu – opowiada Stanisław Filipek. – Matka, wiele ryzykując, tak zrobiła.

Z daleka widziała, jak wyprowadzają córkę na egzekucję. Poznała ją po kożuszku. Obok szły dwie nieznane kobiety – w samych koszulach. Ruszył niemiecki konwój aut. Za nimi ruszyła dzielna matka – przypadkowymi, napotkanymi saniami z obcym człowiekiem. Gdy dojechała do lasu za Nowym Targiem, widziała, jak Niemcy udeptywali ziemię na świeżej mogile. Gdy odjechali, odważna matka podeszła bliżej i oznaczyła mogiły...

Mijały lata. Dzieci Filipkowej nie miały pojęcia, że grobem ich matki opiekuje się stara Migielowa z Białego Dunajca. I to w lesie, za Nowym Targiem, w kierunku Ludźmierza. W końcu tam, gdzie znajdowała się leśna mogiła, miały powstać zakłady obuwnicze. Migielowa postanowiła przenieść szczątki córki do rodzinnej wsi, Białego Dunajca. Władze komunistyczne zażądały jednak, by na własny koszt przeniosła do nowego grobu również dwie nieznane kobiety. Nie było jej na to stać. Ekshumacja wszystkich ofiar odbyła się na koszt państwa i pochowano je w jednym grobie, w Nowym Targu...

Tymczasem rodzeństwo Filipków bezskutecznie szukało grobu matki. Przełom nastąpił w latach 80. Dzięki zeznaniom świadków i dotarciu do niemieckiej dokumentacji odnaleziono miejsce, gdzie pochowane zostały wspólnie Katarzyna Filipek i Maria Barglik. Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich ustaliła, że szczątki Katarzyny Filipek spoczywają w zbiorowej mogile w Nowym Targu. I że na grobie widnieje jedynie nazwisko Heleny Migiel. – W 1986 roku przyszliśmy pierwszy raz na grób babci i spotkaliśmy tam matkę Heleny, Ludwikę. Dziękowaliśmy za jej postawę i dzielność oraz za to, że dbała o wspólny grób... – opowiada Stanisław Filipek. – Dziś dbamy o ten grób wspólnie i utrzymujemy kontakt.

Katarzyna Filipek 13 października 1988 r. została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. – Trzeba głośno mówić o takich postaciach jak moja prababcia. Swoim heroizmem wskazuje nam drogę – mówi ks. Sławomir Filipek. – Powinien poznać je świat. •

Korzystałam z: Agata Puścikowska: „Waleczne z gór”, Kraków 2021 r.; Iwona Sępiak, praca pt. „Moja prababcia Katarzyna była wolna w czasach pełnych szykan i terroru”; archiwum rodzinne Filipków.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.