Uklęknęła pod krzyżem i zakochała się w Jezusie. Żydówka, która została benedyktynką

Marcin Jakimowicz

|

GN 11/2023

publikacja 16.03.2023 00:00

„Żydówka!” – krzyczeli i obrzucili przerażoną dziewczynkę śniegiem. Pomyślała: „Jeśli uklęknę pod krzyżem, zostawią mnie w spokoju”. – I wtedy coś się stało – opowiadała mi po latach jako benedyktynka. – Zakochałam się – dodała. To jedno z najbardziej niezwykłych nawróceń, o jakich słyszałem.

– Pan Jezus mnie oczarował. Znalazłam w Nim wszystko – mówiła s. Paula Janina Maria Malczewska. – Pan Jezus mnie oczarował. Znalazłam w Nim wszystko – mówiła s. Paula Janina Maria Malczewska.
Marcin Jakimowicz

Odwiedziłem ją 15 lat temu w klasztorze na Górze Oliwnej. Na stole wylądowały słodkie winogrona i pyszny sok. Pastelowy głos Pauli Janiny Marii Malczewskiej tonął w potoku słów muezina z pobliskiego minaretu. Benedyktynka z ulgą odetchnęła, gdy umilkł megafon.

Oto jej opowieść…

Cudem uciekłam

„Urodziłam się jako Rachela w wiosce Troszyn nieopodal Ostrołęki 15 października 1929 roku w rodzinie żydowskiej. Mój tatuś, Simche, był bardzo dobrym i uczciwym kupcem. Gdy miałam trzy latka, umarła moja mama, a tata ponownie się ożenił. Nowa mamusia była dla mnie tak dobra, że nigdy nie nazwałam jej macochą. W 1939 roku urodził się mój braciszek Icchak. W 1941 roku zginął tatuś. Ja trafiłam do łomżyńskiego getta, ale cudem dwukrotnie udało mi się uciec. Za pierwszym razem pomogli mi Polacy. Pięć osób przebiegło przez bramę, mnie – szóstą – złapali gestapowcy. Miałam trzynaście lat. Kazali mi odwrócić się do ściany. Byłam pewna, że mnie rozstrzelają, ale zabrali mnie na gestapo. Tego dnia złapali w Łomży kilku innych Żydów, m.in. doktora uciekającego do żony, która była Polką. Spędziłam na gestapo całą noc. Słyszałam krzyki, płacz dzieci, odgłosy bicia. Nad ranem kazali mi wyjść. Znów byłam przekonana, że prowadzą nas na rozstrzelanie, ale trafiłam z powrotem do getta. Trzynaście lat to już nie dziecko… Miałam swój rozum. Gdy Niemcy mnie bili, pytając, dokąd uciekałam, kłamałam: »Jestem sierotą. Babcia kazała mi biec, gdzie oczy poniosą«. Za nic nie chciałam zdradzić kryjówki mojej rodziny, bo wiedziałam, że zniszczą nasz dom. W nocy 1 listopada 1942 roku, gdy getto było likwidowane, udało nam się schronić w kryjówce. Słyszeliśmy płacz dzieci, przerażające krzyki. Aż dwie noce leżeliśmy w tej kryjówce jak zabici. W końcu jeden z Polaków powiedział: »Możecie już wyjść«. Uciekłyśmy do lasu.

O Jezu!

Niemcy zorganizowali łapankę, ale ponieważ sami nigdy nie wchodzili do lasu, wysłali tam Polaków. Jeśli Polacy byli dobrzy, to nas »nie zauważali«. Za złapanie Żyda dostawali 3 kilogramy cukru. To był prawdziwy rarytas, majątek! Ci, którzy przeczesywali mój las, byli dobrzy. »Nie zauważyli« mnie pod krzaczkiem.

Wyszłam z lasu, ale mojej mamusi i braciszka już nie było. Pewnie biedna pomyślała: »Złapali moją Rachelę, nie mam po co się ukrywać«. Nie wiem, co się z nimi stało. Czy zginęli przeze mnie? To mój ogromny krzyż.

W południe 6 stycznia 1943 roku szłam z koleżanką przez wieś. Byłam w spodniach, a wówczas dziewczynki nie chodziły jeszcze w spodniach, miałam warkocze. »Żydówki!« – zaczęli krzyczeć za nami chłopcy. Rzucali w nas zmarzniętym śniegiem. Byłyśmy przerażone. Tą drogą często przejeżdżali Niemcy. Na rozstaju stał duży krzyż. W mojej głowie zrodził się szalony pomysł: »Jeśli uklęknę pod krzyżem, to oni pomyślą, że jestem Polką, i zostawią mnie w spokoju«. Po raz pierwszy w życiu krzyknęłam: »O Jezu!«. Chłopcy zrozumieli, że pomylili się, i odeszli. Ukrywałam się przez długi czas w kopcu po ziemniakach.

Tam pod krzyżem coś się stało. Wołałam: »Panie, Boże moich ojców, Boże Abrahama, Izaaka i Jakuba, ja nie chcę Cię zdradzić, ale powiedz mi, kim jest ten Jezus? Ten ukrzyżowany człowiek, prześladowany, cierpiący«. Czułam, że jest mi bardzo bliski, nieustannie o Nim myślałam. Zakochałam się w Nim. Czym jest ta miłość? A był pan kiedyś zakochany? Tak? To to samo.

Albo zakon, albo śmierć

Modliłam się: »Jezu, jeśli mnie chcesz, pójdę do klasztoru«. Zawarłam z Nim umowę: wyjdę i przestanę się ukrywać, ale On zadba o moje bezpieczeństwo. Zdobyłam się na szaleństwo. Wyszłam z kryjówki. Właściwie nie chciałam zostać chrześcijanką. Chrześcijan poznałam z najgorszej strony…

Pan Jezus mnie oczarował. Znalazłam w Nim wszystko. Już wówczas powiedziałam: »Stanę się ofiarą dla Izraela«. Wiedziałam jedno: albo klasztor, albo śmierć. Ale śmierć nie przychodziła. A pragnienie klasztoru było tak silne, że wybrałam się pieszo w drogę do Łomży, 72 kilometry. Siostry nie bardzo wiedziały, co ze mną zrobić. Wcale nie przyjęły mnie z otwartymi ramionami. Jedna z nich była antysemitką i nie wyobrażała sobie życia z Żydówką. Na szczęście ich kierownik duchowy powiedział, że mają mnie przyjąć na rok. Co ciekawe, tak się z tą siostrą zżyłyśmy, że gdy przyjechała moja rodzina, by mnie odebrać z klasztoru, jako pierwsza powiedziała, że mnie nie odda. (śmiech). Bo moja rodzina nie pogodziła się z moją decyzją.

Szarpanina

Po wojnie w Wielki Wtorek 1945 roku przyjęłam chrzest (wybrałam imiona Maria Janina), w Wielką Środę wyspowiadałam się, a w Wielki Czwartek przystąpiłam do Komunii. Chrzest z obawy przez narodowcami odbył się przy zamkniętych drzwiach. Takie czasy. W październiku wstąpiłam do opactwa pw. Przenajświętszej Trójcy w Łomży. Przyjęłam imię Paula.

Ciocia, wujek wciąż mnie szukali. W 1947 roku znaleźli mnie i chcieli wyciągnąć z klasztoru. Pisali nawet do biskupa. Oszukiwali mnie, że mój tata żyje... Oni biedni nie rozumieli, czym jest powołanie, i myśleli, że zostałam za klauzurą w dowód wdzięczności”.

Zrozumieć kontekst

Podobny los spotkał dominikankę s. Rozarianę – córkę rabbiego Michała Marguliesa. Najbliżsi nie pogodzili się z jej wyborem do końca, a matka, która znalazła córkę u dominikanek, wołała: „Byłaś ozdobą domu, moim szczęściem, a jesteś teraz z dala ode mnie!”. Trzykrotnie mdlała na furcie.

Trzeba zrozumieć kontekst. Pokolenie Żydów, któremu cudem udało się uciec z pożogi Holokaustu, zapamiętało pruską dewizę wypisaną na sprzączkach pasów hitlerowców: „Gott mit uns”. Z tym kojarzyli chrześcijaństwo. Doświadczyłem tego przed rokiem w Tykocinie, gdy na brukowanych uliczkach spotkałem wycieczkę z Izraela. Spoglądali na mnie z nieufnością. Dopiero po chwili zorientowałem się, że na koszulce noszę napis po hebrajsku „Jeshua”. Jak różnie reagowaliśmy na Imię ponad wszelkie imię! Oni przyjechali tu, by opłakiwać tych, którzy przed Holokaustem stanowili niemal połowę mieszkańców miasta. Rozstrzelano ich w lesie w Łopuchowie w sierpniu 1941 roku.

A mała Rachela dorastała niedaleko Jedwabnego (tu zginęła część jej rodziny) czy Szczuczyna, który pamięta krwawy pogrom urządzony Żydom przez chłopów podburzonych przez działaczy Stronnictwa Narodowego. Co ciekawe, sama benedyktynka nigdy nie karmiła się opowieściami o polskim antysemityzmie i nie pozwalała sobie na rozdrapywanie ran. „Kochać jest trudniej, niż nienawidzić” – ucinała temat.

Morze łez

Profesję złożyła 8 września 1949 roku. Za klauzurą zadeklarowała: „Chcę być ofiarą za naród Izraela”. Jak biblijna Estera, jak karmelitanka Edyta Stein. Stała w wyłomie muru, w miejscu proroczego objawienia Boga.

W 1976 roku przeniosła się z Łomży do klasztoru na jerozolimskiej Górze Oliwnej. To była trudna podróż. Z Kurpi do Ziemi Świętej ruszyła przez Rzym i Stany Zjednoczone. Spotkała członków rodziny. Wylali morze łez. „Napisałam do jerozolimskiej przełożonej, że nie znam za bardzo francuskiego, ale przecież jak się w klasztorze milczy, to chyba jest lepiej” – śmiała się. „Siostry przyjęły mnie z radością”.

„Radość” jest słowem kluczem. Dewiza siostry Pauli? „Módl się i się uśmiechaj”. – Do końca życia pamiętała o imieninach każdej z nas, nawet tych, których już nie znała – opowiadały siostry. – Pisała nam: „Do zobaczenia w niebie”. Aż do samego końca opiekowała się gośćmi. Współczująca dla wszystkich, serdeczna i otwarta na każdego. Szyła siostrom buty, była mistrzynią nowicjatu. – W Łomży czułam się bardziej Polką, tu Żydówką – opowiadała mi w Jerozolimie. – Najpierw chciałam nawrócić całego Izraela, a teraz modlę się razem z Izraelem. Taka zmiana.

Gdy dopytywałem o wspomnianą dewizę życiową, powiedziała: – Chcę być Jego uśmiechem. I dodała: – Wie pan, dziś, po 50 latach spędzonych w klasztorze, wiem jedno: nie umiem się modlić. Bogu zależy na tym, bym była szczera. To dla Niego najważniejsze. Modliłam się na przykład wtedy, gdy cierpiałam. Ooo tak, wówczas nie miałam już siły udawać, a moje wołanie było szczere. Wiem, że jedyny sposób na modlitwę to… modlitwa.

Nic dziwnego, że siostry widziały ją często (nawet bardzo schorowaną) na nocnych adoracjach.

Jestem po to, by uwielbiać

Nikt, widząc jej promienną twarz, nie domyśliłby się, jak porażającą tajemnicę skrywa ta mniszka. Nie dawała tego po sobie poznać. Błysk w oczach, uśmiech, gościnność i usługiwanie tym, którzy pukali do drzwiczek z niebieskim napisem „Benedictines”. Katolikom, muzułmanom i żydom. – Moje krzyże? Zerwanie z rodziną, myśl, że być może byłam przyczyną śmierci mamusi i braciszka, zerwanie z ojczyzną, z klasztorem w Łomży. Bardzo to trudne. Ale zaczytywałam się w Małej Teresce i już na początku powiedziałam: „Panie Boże, niech będzie najciężej, ale krótko!”. Żyję jednak do dziś. Nieraz już mówiłam Panu Jezusowi, że mnie oszukał. (śmiech)

Doczekała się. Zmarła 12 sty-cz­nia 2019 r. w wieku 89 lat.

– Ludzie mówią, że nie ma Boga, a On jest! Jesteśmy cali objęci Jego opieką i miłością – opowiadała. – Palec Boży jest wszędzie. I w radościach, i w cierpieniach. W każdej chwili naszego życia. On pisze prosto po krzywych liniach – jestem tego dowodem. Czytamy o proroku Danielu: „Miał on w górnym pokoju okna skierowane ku Jerozolimie. Trzy razy dziennie padał na kolana, modląc się i uwielbiając Boga”. Ja czuję się takim Danielem w habicie. Jestem po to, by uwielbiać.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.