O. Augustyn Kordecki – mnich lepszy niż artyleria

Franciszek Kucharczak

|

GN 11/2023

publikacja 16.03.2023 00:00

350 lat temu zmarł zakonnik, któremu przyszło być komendantem. Okazał się skuteczniejszy niż wielu zawodowych wojskowych.

Artystyczna wizja szturmu na klasztor jasnogórski na obrazie Januarego Suchodolskiego. W centrum obrazu przeor o. Augustyn Kordecki. Artystyczna wizja szturmu na klasztor jasnogórski na obrazie Januarego Suchodolskiego. W centrum obrazu przeor o. Augustyn Kordecki.
Muzeum Wojska Polskiego /east news

Odkąd ojciec Augustyn Kordecki został prowincjałem, często był w podróży, odwiedzając paulińskie placówki na terenie Polski. U schyłku zimy 1673 roku wizytował klasztor paulinów w Wieruszowie. W trakcie pobytu zasłabł. Wezwany lekarz stwierdził, że życie zakonnika jest zagrożone. „Niech się dzieje wola Boga” – powiedział spokojnie o. Kordecki.

W aktach zakonu zapisano, że „przyjął świadomie sakramenta święte”. Sam odpowiadał na modlitwy kapłana i wypowiadał akty wiary, nadziei i miłości. Pocałował jeszcze podany mu krzyż, po czym opadł na poduszkę bez sił, powtarzając słowa „Jezu, Maryjo”. Otaczający go mnisi zaczęli odmawiać modlitwę za konających. Gdy doszli do słów: suscipientes animam eius (przyjmijcie jego duszę), sławny w całym kraju obrońca Jasnej Góry zmarł. Miał 70 lat. Był 20 marca 1673 roku, około godziny 16.

Późno i szybko

Nic nie wskazywało na to, że Augustyn Kordecki zajmie szczególne miejsce w historii Polski. Z pewnością on sam nie miał takich aspiracji, inaczej chyba nie wybrałby życia mniszego. Inna sprawa, że nie zrobił tego od razu. Zanim zapukał do furty klasztornej, był już dobrze wykształcony. Zadbał o to ojciec Marcin Kordecki – burmistrz Iwanowic koło Kalisza.

Młody Klemens Kordecki (Augustyn to imię zakonne) uczył się najpierw w szkole parafialnej, potem w gimnazjum jezuitów w Kaliszu, a następnie ukończył studia filozoficzne w tamtejszym Kolegium Jezuitów. Wreszcie odbył czteroletnie studia teologiczne w Poznaniu. Spotkał tam studiujących paulinów, którzy najwyraźniej mu zaimponowali. Decyzję o wstąpieniu do zakonu podjął w 1633 roku. Miał wtedy 30 lat. 19 marca przyjął habit, po czym odbył nowicjat na Jasnej Górze. Przełożeni musieli dostrzec, że człowiek ten jest moralnie i duchowo bardzo poukładany. Docenili jego gorliwość i zapał, zdolności organizacyjne, a przy tym pokorę i wielkie nabożeństwo do Matki Bożej. Ponieważ wstąpił do zakonu odpowiednio przygotowany, tuż po nowicjacie dopuszczono go do ślubów wieczystych. Wydarzenie to odbyło się 25 marca 1634 roku. Wkrótce po ślubach otrzymał cztery niższe święcenia, 1 kwietnia został wyświęcony na subdiakona, 15 kwietnia na diakona, a 10 czerwca przyjął święcenia kapłańskie.

Szybko też objął odpowiedzialne funkcje – najpierw wychowawcze, a od końca 1635 roku prowadził już na Jasnej Górze wykłady teologii moralnej. Rok później został zastępcą mistrza nowicjatu. W 1638 roku został przeorem klasztoru w Wieluniu, a w 1641 w Wielgomłynach. W czerwcu 1644 roku został przeorem Jasnej Góry. Na tę funkcję będzie wybierany w sumie sześć razy. W późniejszym czasie będzie też wybierany na inne ważne w zakonie stanowiska, w tym kilkakrotnie prowincjała.

Potop u bram

Największą rolę, jaką przyszło odegrać o. Augustynowi Kordeckiemu, przyniosły nie decyzje władz zakonnych, lecz najazd szwedzki, który zwalił się na polskie ziemie z siłą niszczycielskiego potopu. Jego fale dotarły do Jasnej Góry 8 listopada 1655 roku. Około godziny 22 do klasztoru zbliżył się oddział 300 rajtarów generała Jana Wejharda Wrzesowicza. Ten czeski hrabia, niegdyś dobroczyńca klasztoru, teraz w służbie króla szwedzkiego Karola X Gustawa, „dla postrachu niezwyczajnym odgłosem trąb przeraził sługi Boże” – napisał w pamiętniku oblężenia „Nova Gigantomachia” przeor Kordecki. Generał, licząc na „znajomości”, wysłał do klasztoru posłów z żądaniem od zakonników, „ażeby i oni, skoro już wszystka Rzeczpospolita poddała się królowi szwedzkiemu, klasztor pod jego władzę oddali, w przeciwnym zaś razie groził ostateczną zagładą, której opierający się jego woli doznać będą musieli od czterech tysięcy żołnierzy, wkrótce pod mury podstąpić mających”. Wrzesowicz straszył i kusił, ale nic nie osiągnął. Wściekły, „uniósłszy się gniewem, zapalił zabudowania przy kościele świętej Barbary i w pośpiesznym pochodzie do Krzepic odciągnął”. W drodze splądrował napotkane dobra klasztorne, uprowadzając kilkaset sztuk bydła.

Taki był wstęp do oblężenia Jasnej Góry, które już wkrótce miało odbić się stukrotnym echem po całym kraju i stać się punktem zwrotnym toczącej się wojny. Wszystko zaś zawisło na decyzji jednego zakonnika, który oprócz funkcji przeora musiał także udźwignąć ciężar odpowiedzialności komendanta fortecy.

Dyplomata

Zagrożenie Jasnej Góry ujawniło kolejny talent Augustyna o. Kordeckiego – okazał się znakomitym dyplomatą. Zawczasu wysłał dwóch mnichów do wodza wojska szwedzkiego Wittenberga, który przebywał wtedy w Krakowie. Mnisi prosili o gwarancję bezpieczeństwa dla klasztoru, ale w rzeczywistości mieli wybadać, jakie są jego plany względem Częstochowy. Wymijająca odpowiedź przekonała przeora, że klasztor nie może liczyć na oszczędzenie. Zebrał więc zakonników i każdego z nich zapytał o zdanie na temat dalszych kroków. Wszyscy orzekli, że trzeba bronić Jasnej Góry, licząc na pomoc Bożą. Przeor natychmiast wystosował listy do króla Jana Kazimierza i do Stefana Czarnieckiego z prośbą o zorganizowanie odsieczy.

Ojciec Kordecki nie był pewny, jak się to skończy. Wymownie świadczy o tym jego decyzja o wywiezieniu z klasztoru na Śląsk cudownego obrazu Matki Bożej. Zrobił to 7 listopada, pod osłoną mroku, prowincjał o. Teofil Bronowski. Łaskami słynący wizerunek został zastąpiony kopią.

Przeor zadbał o przygotowanie twierdzy, która choć stosunkowo nieduża, była dobrze i nowocześnie ufortyfikowana. Garnizon Jasnej Góry nie przekraczał trzystu ludzi, głównie dobrze wyszkolonej piechoty, ale także zakonników, którzy w młodości trudnili się rzemiosłem wojennym. Obrońcy dysponowali 30 działami, obsługiwanymi przez „zręcznych puszkarzów”.

Ponieważ we wrześniu król Jan Kazimierz wezwał dotychczasowego dowódcę garnizonu do prowadzenia działań partyzanckich, przeor mianował na jego miejsce miecznika Sieradzkiego Stefana Zamojskiego; wyznaczył też dowódców załóg bastionów.

18 listopada pod Jasną Górę nadeszło wojsko najeźdźców, prowadzone przez doświadczonego generała Burcharda Müllera. Jeszcze tego dnia ojciec Kordecki wlał otuchę w serca obrońców, obchodząc mury w procesji z Najświętszym Sakramentem. Przy każdym z posterunków zatrzymywał się i błogosławił żołnierzy, dodając słowa zachęty do spełnienia obowiązku i odrzucenia lęku.

Mistrz pertraktacji

Zaczął się ostrzał artyleryjski. „Padające kule łupią belki i wiązania dachów, latają ogniste pochodnie, a prochem ładowane bomby padają na dachówki kościoła; pozwijane kłęby konopi oblane smołą i żywicą rozniecają płomień” – zanotował przeor. I tak zaczęła się walka na artylerię na przemian z pertraktacjami. Przeor był świadom, że czas gra na jego korzyść, dlatego rozwlekał rozmowy, jak tylko się dało. Zachował przy tym opanowanie, czego nie można powiedzieć o szwedzkim dowódcy. Szczególną finezją wykazał się o. Kordecki, gdy zakwestionował prawo Müllera do zajęcia klasztoru, powołując się na pismo króla szwedzkiego, w którym ten gwarantował katolikom na zajętych terenach zachowanie swobód kościelnych. Przeor argumentował, że zajęcie klasztoru przez wojska szwedzkie sprzeciwia się takim swobodom.

Generał wysłał więc posła, który przedstawił im rozkaz Karola Gustawa do zajęcia Bolesławca, Wielunia, Krzepic i Częstochowy. Otrzymał wówczas odpowiedź, że klasztor „nazywa się Jasną Górą, miasto zaś wcale do klasztoru nie należy”.

Müller wpadł w furię, co przełożyło się na intensywność ostrzału. Miało się tak dziać jeszcze nieraz, ale nie przyniosło to skutku. W nocy z 26 na 27 grudnia wojska oblegające klasztor odeszły.

„Przyszedł przecie dla Ojców szczęśliwy dzień, w którym złożyli Bogu dziękczynne modły, a otwarłszy bramę klasztoru po przykrych oblężenia mozołach, zaczęli pod otwartym niebem swobodniejszym i zdrowszym oddychać powietrzem” – zapisał przeor.

Nie wiedział jeszcze, że oddech zaczęła łapać cała Rzeczpospolita. W znacznej mierze dzięki męstwu i wytrwałości pokornego mnicha Polacy uświadomili sobie, że jest siła potężniejsza niż działa burzące. On też przyczynił się do tego, że Jasna Góra stała się duchową stolicą Polski.

Potęga ducha

Kiedy o. Augustyn Kordecki zmarł, mnisi przewieźli jego ciało do odległej o sto kilometrów Częstochowy. Kiedy kondukt wyruszał, „wyległo całe miasto Wieruszów, odprowadzając zmarłego prowincjała hen daleko w pola”. W piątek 24 marca na Jasnej Górze odbył się pogrzeb bohatera. Jego ciało spoczęło pod ołtarzem św. Antoniego w kaplicy św. Pawła Pierwszego Pustelnika. 31 lat później szczątki ojca Kordeckiego zostały złożone w urnie i przeniesione do krypty pod kaplicą cudownego obrazu. W 1973 roku urna ta została wystawiona za szkłem w niszy w bocznej ścianie kaplicy Cudownego Obrazu. Nad nią widnieją słowa Adama Mickiewicza: „Polska nie ma geniusza czynnego o takiej potędze, jak bierny geniusz owego mnicha…”. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.