Jan Paweł II zasługuje na solidne badania historyczne, a nie na histeryczną „obronę”

Jacek Dziedzina

|

GN 11/2023

publikacja 16.03.2023 00:00

Jeśli obronie dobrego imienia Karola Wojtyły będzie towarzyszyć otwarcie archiwów kościelnych, większa wrażliwość na ofiary pedofilii, ale również dojrzalszy kult świętych, będzie można uznać, że jesteśmy „pokoleniem Jana Pawła II”. „Człowiek jest drogą Kościoła” – powtarzał. Nie odwrotnie.

Jan Paweł II zasługuje na solidne badania historyczne, a nie na histeryczną „obronę” Ap Photo /east news

To prawda, że wiele oskarżeń wobec Karola Wojtyły nie znajduje pokrycia w ujawnionych dotąd dokumentach. I że większość postawionych publicznie pytań wymaga raczej dalszego badania niż pospiesznego udzielania krzywdzących odpowiedzi. Tyle że do tego konieczna jest współpraca strony kościelnej. Dlatego jeśli w wyniku medialno-politycznej awantury nastąpi otwarcie kościelnych archiwów i zostaną przeprowadzone rzetelne badania historyczne, pojawi się większa wrażliwość na wszystkie ofiary pedofilii (we wszystkich grupach społecznych) i skuteczniejsza ochrona dzieci, a także – last but not least – pogłębiona formacja duchowa katolików w Polsce i bardziej dojrzały kult świętych – będzie można mówić o pozytywnym (nawet jeśli niezamierzonym) efekcie filmu i książki o kard. Wojtyle.

Półprawda jest kłamstwem

Zamieszanie wywołane publikacją książki holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeeka i emisją kolejnego odcinka serii reportaży Marcina Gutowskiego dotknęło tak wielu obszarów rzeczywistości i poruszyło tak liczne struny narodowej wrażliwości jak chyba żadne inne wydarzenie w ostatnich latach. Przy okazji awantura o św. Jana Pawła II odsłoniła bardziej niż zazwyczaj mizerię polskiej debaty publicznej: udowadnianie winy pod przyjętą z góry tezę z jednej strony i groteskową obronę przed zadawaniem pytań o przeszłość z drugiej. Winni są w pierwszej kolejności obaj wymienieni autorzy: nie dlatego, że drążą i stawiają pytania, tylko dlatego, że udzielają odpowiedzi wybiegających daleko poza to, na co pozwalają fakty i dokumenty, na które sami się powołują. Winą autorów książki i reportaży nie jest poszukiwanie prawdy o wiedzy kard. Wojtyły na temat duchownych dopuszczających się pedofilii i jego działaniach wobec nich – to są pytania, które stawiać trzeba, by zrozumieć, jak możliwe było przez długie dekady krzywdzenie dzieci w Kościele i jak działały mechanizmy w kościelnych strukturach, także w kraju komunistycznym, takim jak Polska. Winą autorów jest interpretacja wszelkich wątpliwości i luk w dokumentacji na niekorzyść oskarżonego. Czyli dokładnie odwrotnie, niż przewiduje podstawowa zasada procesowa, by wszelkie wątpliwości interpretować na jego korzyść. Z jednej strony trzeba przyznać, że Marcin Gutowski wykonał niebagatelną dziennikarską pracę – przejechał tysiące kilometrów, rozmawiał z dziesiątkami ludzi i przejrzał liczne dokumenty, które dają pewien ogląd sytuacji. Przede wszystkim zaś jako pierwszy dotarł do ofiar pedofilii duchownych sprzed kilkudziesięciu lat, które po raz pierwszy mogły opowiedzieć o swojej traumie. Z drugiej jednak strony – nawet bez historycznego wykształcenia można wychwycić niemal od razu rażące braki i ewidentnie nieuprawnione nadinterpretacje studiowanych przez niego dokumentów. To samo dotyczy holenderskiego dziennikarza (szczegółowa krytyka obu materiałów – reportażu i książki – w rozmowie obok z dr. Markiem Lasotą).

Ostrożnie ze źródłami

Może się zresztą okazać, że pochopnie sformułowane oskarżenia wobec kard. Wojtyły sprawią, że największymi ofiarami sporu o film i książkę będą ci, którym miały rzekomo pomóc – dawne i obecne ofiary pedofilii. Dlaczego? Zadziałał tu dość przewidywalny mechanizm: poważne błędy metodologiczne autorów i rozkręcona medialnie polityczna „dewojtylizacja” sprowokowały po drugiej stronie nerwową „obronę Jana Pawła” i katolickie „zwarcie szeregów”, a to może sprawić, że krzywda ofiar zostanie w Kościele wyparta i zlekceważona. Bo co do tego, że tak zawsze było – że liczyła się przede wszystkim instytucja, a nie skrzywdzony przez duchownych człowiek – nie ma wątpliwości nikt, kto uczciwie śledził ujawniane przypadki przestępstw seksualnych w Kościele na całym świecie. „W tamtym czasie wszystko było ukrywane” – powiedział bez ogródek papież Franciszek, zapytany o oskarżenia wobec swojego poprzednika. Miał na myśli oczywiście okres przed latami 90. XX wieku, kiedy to dopiero Kościół, zresztą za sprawą Jana Pawła II, zaczął trudny proces oczyszczania i rozliczania zbrodni pedofilii. Franciszek ostrzega wprawdzie przed ahistorycznym podejściem do tych spraw i ocenianiem ich z dzisiejszej perspektywy, ale zarazem nazywa po imieniu klimat, jaki wtedy panował. Stąd wniosek może być tylko jeden: tylko solidne badania historyczne, z krytyczną analizą kilku źródeł i znajomością kontekstu historycznego (tego brakuje zwłaszcza u autora książki) pozwoliłyby ocenić, na ile Karol Wojtyła jako arcybiskup krakowski był dzieckiem swojej epoki, a na ile ją wyprzedzał w swoich działaniach (z ujawnionych dokumentów wiemy, że co najmniej w jednym przypadku działał bardziej niż poprawnie). Dostęp do archiwów kościelnych, głównie w kurii krakowskiej, jest tu niezbędny, bez tego będziemy nadal skazani niemal wyłącznie na dokumenty tworzone przez SB. A te mogą zawierać zarówno informacje prawdziwe, jak i kłamstwa czy półprawdy lub subiektywne interpretacje autorów materiałów tworzonych na potrzeby operacyjne.

Historia wg SB

Na ten problem słusznie zwrócił uwagę abp Grzegorz Ryś, gdy mówił (podczas spotkania z uczniami jednego z łódzkich liceów) o swoim dystansie do materiałów dostępnych w IPN na temat najnowszych dziejów Kościoła w Polsce. Przywołał znamienną historię z czasów, gdy komuniści chcieli odebrać Kościołowi krakowskiemu budynek seminarium. W dokumentach esbeckich widnieje relacja jednego z oficerów, który wychwala bp. Wojtyłę za „wspaniałomyślność”, jaką wykazał się, „oddając” władzom jedno piętro seminarium, by w nich mogły urządzić akademik dla jednej z uczelni państwowych. Jaki wniosek może wyciągnąć historyk czy dziennikarz z tej relacji? To jasne: Wojtyła poszedł na daleko idące ustępstwa i współpracę z esbecją. Tymczasem abp Ryś zna źródła, które opisują tę historię z innej strony. Władze chciały odebrać Kościołowi cały budynek seminarium, więc biskup Wojtyła poszedł osobiście do komunistów i wyprosił, by zadowolili się tylko jednym piętrem. Czy taką wiedzę dałoby oparcie się wyłącznie na źródłach esbeckich? Czy podobnych przypadków może być więcej również w sprawach związanych z pedofilią? Oczywiście nie można zupełnie odrzucać dokumentów IPN jako całkowicie niewiarygodnych – to są konkretne źródła informacji, które jednak należy poddać krytycznej analizie i konfrontacji z innymi źródłami, w tym przede wszystkim zamkniętymi w archiwach kościelnych.

Ofiary w centrum

Ludzi Kościoła powinna interesować równie mocno kwestia ofiar pedofilii. Zajmujemy się wyłącznie procedurami, poprawnością decyzji kard. Wojtyły wobec swoich księży, a z pola widzenia tracimy tych, którzy są tutaj najważniejsi. I dotyczy to zarówno zwolenników „dewojtylizacji”, jak i „obrońców papieża”. Ma rację bp Damian Muskus, biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej (co szczególnie znaczące w tym wypadku), gdy pisze: „Obecne spory uderzają też w osoby skrzywdzone w Kościele. Po pierwsze dlatego, że traktuje się je instrumentalnie – albo wykorzystując, albo deprecjonując, albo przemilczając – a po drugie przez to, że odbiera się im resztki nadziei, wmawiając, że ten, który rozpoczął proces oczyszczania Kościoła z okrutnych przestępstw, był człowiekiem o wielu twarzach, któremu nigdy nie wolno było zaufać”. Taki wpis duchowny zamieścił w mediach społecznościowych. Biskup Muskus zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz: „Ani trzymanie w dłoni obrazka z wizerunkiem papieża Wojtyły, ani wieszanie go na ścianach instytucji publicznych nie odmieni oblicza tej ziemi. Przyczyni się za to do coraz większej polaryzacji społeczeństwa”. Brakowało podobnego głosu w szerszych kręgach kościelnych, w których uznano, że „obronimy” Jana Pawła oburzeniem, pisaniem apeli, a może nawet wzywaniem na dywanik do MSZ ambasadora USA (amerykański koncern jest właścicielem TVN, która nadaje cykl reportaży Gutowskiego).

Krok do tyłu

W sporze o wiedzę i działania Karola Wojtyły/Jana Pawła II w sprawie przestępstw seksualnych dokonywanych przez duchowych wszyscy powinni zrobić krok do tyłu. Choć postulat ten wydaje się karkołomny (bo emocje są sprawnie zarządzane przez media i polityków, którzy dostali nowe paliwo do przedwyborczej walki), nie mamy innego wyjścia, jeśli faktycznie zależy nam na prawdzie. A chcę wierzyć, że powinno zależeć na niej jednej i drugiej stronie. Kto powinien zrobić krok w tył?

Zadający trafne pytania dziennikarze – by nie opierali się wyłącznie na esbeckich dokumentach, by nie „dopisywali” faktów tam, gdzie na razie więcej znaków zapytania, by nie wzmacniali przekazów w oparciu o plotki i pomówienia. Walczący „o dobre imię papieża” – by nie odrzucali rzeczowych pytań, które stawiać każdy ma prawo, a dziennikarz i historyk przede wszystkim. Ten postulowany krok do tyłu nie jest po to, by zrezygnować z docierania do nowych faktów, i nie po to, by rezygnować z kultu św. Jana Pawła. Chodzi o zrobienie kroku do tyłu po to, by następnie wspólnie zrobić duży krok do przodu, by dotrzeć do w miarę możliwości pełnej prawdy o wiedzy i działaniach kard. Karola Wojtyły/Jana Pawła II w sprawie nadużyć. W „miarę pełnych”, bo nie można zapomnieć o sprawie podstawowej: nawet najszerszy dostęp do wszelkich dokumentów nie da nam nigdy dostępu do pełnej prawdy o złożonych procesach, które dzieją się w człowieku, który podejmuje decyzje o życiu innych ludzi. Nie dotrzemy nigdy do najbardziej głębokich motywacji, które stały za tą czy inną, dobrą lub błędną decyzją kard. Wojtyły.

Uzdrowienie pamięci

Zrobienie kroku w tył dla każdego będzie też oznaczało co innego. Dla tych, którzy wydali już pospieszne wyroki – być może uznanie, że nie wszystko było tak oczywiste, jak się wydawało; dla tych, którzy odrzucali stawianie jakichkolwiek pytań, traktując je jako atak na Kościół i Jana Pawła II – być może uznanie, że „nawet” święty mógł popełniać błędy, mógł również dopuścić się poważnych zaniedbań. Od dawna odrzucam tezę, że wszystko w tym temacie zostało już wyjaśnione, a kto pyta, ten wróg i heretyk. Odrzucam też jednak równie dogmatyczne orzekanie o winie tam, gdzie nadal jest więcej pytań, nawet po dotarciu do nowych dokumentów. I tak jak zdrowemu kultowi świętych szkodzi najbardziej przerabianie go na kult nieskazitelnych półbogów (a to, niestety, zrobiliśmy w Polsce z Janem Pawłem II), tak rzetelnym śledztwom dziennikarskim i badaniom historycznym szkodzi wysnuwanie daleko idących wniosków tam, gdzie potrzeba co najmniej potrójnej weryfikacji źródeł.

Jan Paweł II wielokrotnie był krytykowany przez samych katolików za nieustanne przepraszanie za dawne grzechy Kościoła – sięgały one nawet tak odległych dziejów jak okres krucjat czy inkwizycji. A mimo to papież rozumiał, że konieczne jest uzdrowienie pamięci, uwolnienie się nie tyle od odpowiedzialności, ile od ciężaru win poprzednich pokoleń, nawet jeśli jest oczywiste, że wszystko to działo się w innych kontekstach historycznych. O ileż bardziej takie rozliczenie i uzdrowienie pamięci powinny obejmować czasy mimo wszystko bardzo nam bliskie. Bo choć działania kard. Wojtyły mogły być poprawne wobec samych sprawców (choć to wymaga dalszych badań), wielkim krzykiem przeszłości pozostaje krzyk ofiar, o które być może teraz, nawet przez taką zawieruchę, upomina się Pan Bóg. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.