Ewangelia w liczbach

Jacek Dziedzina

Czy 200 osób zebranych jako Kościół na synodzie w Pradze to za mało, by spełniła się obietnica „gdzie dwóch albo trzech zebranych w imię moje, tam jestem pośród nich”? Czy 100 tys. zgromadzonych na uniwersytecie Asbury w USA w czasie dwutygodniowej „tylko” modlitwy to za mało, by mówić o objawieniu?

Ewangelia w liczbach

Mowa o niepozornym kampusie uniwersyteckim Asbury w miasteczku Wilmore w stanie Kentucky w USA. Zaczęło się 8 lutego od zwykłej, spontanicznej modlitwy studentów w kaplicy uczelni prowadzonej przez metodystów. Modlitwa w sposób przez nikogo nie planowany zaczęła przedłużać się o kolejne godziny, dni, tydzień…w sumie trwała nieustannie przez 2 tygodnie. Zmieniały się ekipy prowadzących, spontanicznie wymieniających się przy mikrofonach i instrumentach. W mediach społecznościowych, a w końcu również w tradycyjnych mediach amerykańskich pojawiły się nagrania setek, a w końcu tysięcy ludzi, którzy przyjeżdżali z innych miast i stanów, stali przez kilkanaście godzin w kolejce, by dołączyć do modlących się w środku, w końcu byli skierowani do otwartych sąsiednich obiektów, wielu pozostawało na zewnątrz i trwało na modlitwie, uwielbieniu, ale też pokucie i prośbie o przebaczenie grzechów.

Różne źródła mówią nawet o 100 tys. osób, które w tym czasie przewinęły się przez Asbury, pojawiły się również informacje o podobnych modlitwach na innych uniwersytetach – w stanach Alabama, Tennessee i Teksas. Nawet „Washington Post” zamieścił na swoich stronach internetowych świadectwa osób, które mówiły o przebudzeniu Ameryki, o swoim własnym nawróceniu. Karol Sobczyk z krakowskiej wspólnoty „Głos na Pustyni”, który akurat przebywał w USA, pojechał osobiście na miejsce i w mediach społecznościowych potwierdził, że był świadkiem „niezwykłego duchowego poruszenia”, prostego, pozbawionego egzaltacji nauczania i ogromnego pokoju wśród prowadzących i uczestników. „Widziałem ludzi, którzy przejeżdżając przez miasto, wysiadali z samochodów i spontanicznie klękali na trawie, oddając chwałę Bogu, ponieważ wiedzieli, że On tutaj jest”, napisał.

Również arcybiskup Nowego Jorku kard. Timothy Dolan wyrażał swój entuzjazm: „To nie było odgrywane albo przewidywalne. Po prostu studenci - szczerze i autentycznie - poczuli potrzebę modlitwy, Słowa Bożego, stawania razem i wiary. I po prostu byli prowadzeni, aby trzymać się tego, aby trwać w modlitwie, tak jak mówi nam Jezus w Ewangelii”.

Czy można nazwać to objawieniem mocy i namacalnej obecności Boga? Objawieniem mocy Boga, suwerennego działania Jego Ducha wśród tysięcy osób zebranych w imię Jezusa? Ostatnio jeden z publicystów z przekąsem stwierdził, że na spotkaniu synodalnym w Pradze „było wszystko, oprócz Jezusa Chrystusa”. W Ewangelii czytamy: „gdzie dwóch albo trzech zebranych w imię moje, tam Ja jestem pośród nich”, a publicyści zastanawiają się, czy 200 osób zebranych jako Kościół na pewno „ściągnęło” obecność Jezusa. W przypadku Asbury, gdzie w imię Jezusa przez 2 tygodnie zgromadziło się ok. 100 tys. osób, jeszcze mocniej działa „ewangeliczna matematyka”. I podobnie jak w przypadku znanych objawień prywatnych, również i tutaj mamy do czynienia z wyborem miejsca „na peryferiach”, po którym nikt niczego wielkiego się nie spodziewa.