Sam na sam ze sobą

Marcin Jakimowicz

Pokochanie siebie jest zdumiewającym odkryciem, że Chrystus jest w tym, co we mnie najsłabsze, odrzucone i najbardziej bezbronne.

Sam na sam ze sobą

„Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”.

Przed dwoma tysiącami lat Jezus zdradził cel wszelkich psychoterapii: wskazał na konieczność nie tylko spotkania z sobą samym i zaakceptowania siebie, ale pokochania tego, kim jestem. „Bez tego doświadczenia nie będziesz w stanie kochać innych” – podpowiadał.

I to okazuje się najtrudniejsze. Spotkanie się z własnymi traumami i pokochanie siebie jest zdumiewającym odkryciem, że Chrystus jest w tym, co we mnie najsłabsze, odrzucone, najbardziej bezbronne. Jego moc doskonali się w mojej słabości. To punkt wyjścia.

Myślę, że to również źródło hejtu, jaki zalewa internet. Jest on przecież konsekwencją naszych rozczarowań, wskazaniem palcem na innych, wznoszeniem warowni i rodzajem „Książki skarg i zażaleń”. Jak prawdziwe jest stwierdzenie Tomasza à Kempis: „Jaki kto jest wewnątrz, taki widzi świat zewnętrzny”, które jest echem słów Mesjasza: „Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym”, „Całe to zło”.

„Nie mogę odnaleźć Boga w sobie ani siebie w Nim, jeśli nie zdobędę się na odważne spojrzenie w twarz temu, kim rzeczywiście jestem, z całą moją słabością i nie przyjmę innych takimi, jacy są, z wszystkimi ich ograniczeniami” – notował Thomas Merton w książce „Nikt nie jest samotną wyspą”.