500 plus nie działa. W Polsce rodzi się dramatycznie mało dzieci. Jak to zmienić?

Piotr Legutko

|

GN 9/2023

publikacja 02.03.2023 00:00

O tym, czy wskaźniki dzietności w Polsce odbiją się od dna, zadecyduje nie ekonomia, ale kultura. Prorodzinna.

500 plus nie działa. W Polsce rodzi się dramatycznie mało dzieci. Jak to zmienić? Lubos Pavlicek /CTK Photo/pap

Uczmy się od Czechów Mimo ogromnych wydatków na wsparcie polskich rodzin wciąż dramatycznie spada liczba urodzeń. Według danych GUS w zeszłym roku przyszło na świat najmniej dzieci w powojennej historii Polski – 305 tys. W listopadzie 2022 roku urodziło się ich 23 tys., co było najniższym miesięcznym wynikiem od ponad 70 lat. Depresja urodzeniowa trwa od początku XXI wieku, ale spore nadzieje wiązano z programami społecznymi wprowadzonymi w ostatnich latach. Z pewnością poprawiły one poziom życia wielu rodzin, ale nie wpłynęły na decyzje o ich powiększeniu. Dotąd wśród głównych przyczyn zapaści demograficznej wymieniano brak wsparcia państwa dla młodych małżeństw, dziś chętnie mówi się i pisze o niskim poczuciu bezpieczeństwa. Nie chodzi jednak o wojnę czy kryzys gospodarczy.

Źródła sukcesu

Kwestia bezpieczeństwa pojawiła się w obiegu medialnym po publikacji (przez Instytut Pokolenia) raportu „Czeski sukces demograficzny”. Wynikało z niego, że mimo mniejszych transferów społecznych naszym południowym sąsiadom udało się osiągnąć wyższy wskaźnik dzietności. W 2020 roku wyniósł on 1,71 wobec naszego 1,38. Rok wcześniej na politykę prorodzinną Polska wydała 3,5 proc. PKB, a Czechy – 2,13 proc. PKB (dane Eurostatu). Mimo to w ciągu dwóch dekad Czesi osiągnęli największy w Europie wskaźnik wzrostu dzietności, który dalej rośnie – w 2021 do 1,83.

Na pewno warto dokładnie przeanalizować źródła owego sukcesu – stąd raport. Strategia czeska to skierowanie największego strumienia pieniędzy na zasiłki dla dzieci do 3. roku życia (średnio 2,1 tys. zł miesięcznie) i bardzo silne wsparcie osobistej opieki rodziców nad dziećmi. Na przykład jeśli kobieta szybko zdecyduje się na kolejne dziecko, to niewykorzystany zasiłek otrzymuje w formie jednorazowej wypłaty, a na kolejne dziecko – następne świadczenie. Efekt: odsetek dzieci do 3. roku życia korzystających ze żłobków wyniósł w 2020 r. w Czechach 4,8 proc., a w Polsce – 11,1 proc. Czeszki mają też jeden z najniższych w Europie wskaźników zatrudnienia matek dzieci w wieku do lat 2 – zaledwie 22 proc., za to najwyższy dla matek dzieci 6-letnich i starszych – 92 proc.

Innych źródeł owego sukcesu można doszukiwać się w lepszej sytuacji mieszkaniowej Czechów. Statystycznie to 1,5 izby na osobę (w Polsce 1,2), zaś odsetek przeludnionych mieszkań wynosi tam 15,2 proc. (w Polsce – aż 36,9 proc.).

Kultura prorodzinna

Jak się okazuje, Czesi łatwiej znajdują także małżonków o podobnym statusie społecznym, bo luka w wykształceniu między kobietami a mężczyznami 15 lat temu wynosiła tylko 3 proc. W Polsce 11,7 proc., a w 2020 roku urosła już do blisko 20 proc. To mało doceniana bariera w zakładaniu rodzin, a, jak się okazuje, ważniejsza w XXI wieku niż w poprzednich. Ale najciekawsza różnica między nami a sąsiadami pojawia się tam, gdzie porównujemy, jak traktujemy posiadanie i wychowywanie dzieci. Okazuje się, że aż 48 proc. Czechów zgadza się, że jest to obowiązek wobec społeczeństwa (w Polsce – 22,3 proc.), a nie wyłącznie prywatna sprawa. Wszystko to składa się na kulturę prorodzinną, mającą charakter pewnej umowy społecznej. Niestety, w Polsce bywa ona bardzo często kwestionowana. Wciąż mocniej akcentowane jest prawo do realizacji osobistych ambicji, kariery zawodowej. Posiadanie dzieci traktowane jest jako pewien luksus limitowany… poczuciem bezpieczeństwa. Co więcej, bywa ono interpretowane także w wymiarze ideologicznym. – Czesi w centrum uwagi swojej polityki społecznej stawiają dobrą kondycję rodzin. Stworzyli własny, oryginalny model polityki społecznej, oparty nie na modnych trendach, ale zakorzeniony w ich systemie wartości i przekonań społecznych. Ten model opieki nad dziećmi można nazwać sekwencyjnym. Polega na tym, że po urodzeniu dziecka (lub dzieci) kobieta na kilka lat rezygnuje z pracy zawodowej i zajmuje się dzieckiem (dziećmi). Z kolei model obowiązujący w większości krajów europejskich opiera się na zapewnieniu usług publicznych tak, by kobieta mogła jak najszybciej wrócić do pracy zawodowej – mówi Michał Kot, dyrektor Instytutu Pokolenia.

Na złość konserwatywnemu państwu

W komentarzu do czeskiego raportu (dla „Rzeczpospolitej”) Maciej Bukowski, prezes WiseEuropa, postawił tezę… dość oryginalną: „Spora część młodych ludzi [w Polsce – przyp. red.] nie odnajduje się w konserwatywnej obyczajowości, którą preferuje władza. Ma to znaczenie dla ich poczucia bezpieczeństwa i decyzji o tym, czy chcą mieć dzieci, czy nie”. Na tych samych łamach dr hab. Iga Magda, ekonomistka z SGH, dodaje, że „rząd wspiera rodzaj tradycyjnej rodziny, a wielu młodych ludzi ma bardziej liberalne poglądy”. W domyśle – i w ramach protestu nie chcą mieć dzieci.

Poczucie bezpieczeństwa dotąd kojarzyło się z poziomem zagrożenia przestępczością, utratą pracy, środków do życia. Tu mamy do czynienia z rozszerzeniem tego pojęcia na zagrożenie „konserwatywną obyczajowością”. Na czym miałoby ono polegać? Oczywiście na wyższym niż w innych krajach poziomie ochrony życia poczętego. „Dla poczucia bezpieczeństwa społecznego znaczenie ma również to, iż w Czechach istnieje liberalne prawo aborcyjne” – czytamy w tekście. W domyśle – Polki nie chcą mieć dzieci ze strachu przed opresyjnym prawem antyaborcyjnym. To akurat hasło Strajku Kobiet, teza wprost formułowana przez organizacje feministyczne, niewiele mająca wspólnego z logiką.

Nigdzie w raporcie nie znajdziemy tego typu wniosków. To klasyczna nadinterpretacja wpisująca się w polityczny scenariusz, zmierzający do obniżenia poziomu ochrony życia poczętego w Polsce, oparta na obiegowej opinii o całkowitej laicyzacji Czechów. Jest w nim oczywiście podkreślenie tego, że wiele dzieci wychowuje się tam w związkach nieformalnych, oraz wyolbrzymienie roli in vitro w podniesieniu wskaźników dzietności, podczas gdy jedynie 4 proc. dzieci rodzi się tam dzięki wsparciu medycznemu. Przemilczane są natomiast kwestie kulturowe związane z wartościami rodzinnymi – najciekawszymi w tym raporcie. Pozostają one bowiem w sprzeczności z tezą o owej mitycznej, konserwatywnej presji wywieranej na młode polskie rodziny.

Tymczasem eksperci od polityki społecznej alarmują, że nie ma ona wiele wspólnego z realiami. Ze strony państwa można wręcz mówić o czymś odwrotnym. W polskim prawie wciąż znajdujemy preferencje podatkowe dla samotnych rodziców wyższe niż dla pełnych rodzin, a już z pewnością nie można mówić o faworyzowaniu związków sakramentalnych, co zresztą rodzi opisywane często w mediach patologie. Programy społeczne adresowane są do wszystkich, nie mają charakteru ideologicznego, nie są obwarowane żadnymi obowiązkami, które rodzice mieliby spełnić. Opinia o konserwatywnej presji jest więc wyłącznie konstruktem politycznym, bez żadnego związku z posiadaniem dzieci.

Planeta singli

Można oczywiście mówić o innym, łatwym do udowodnienia zjawisku – motywacji płynącej z wiary. O tym, jakie znaczenie ma ona przy podejmowaniu decyzji o powiększeniu rodziny, o ustawianiu priorytetów życiowych. Trzeba było wielu lat, by przełamać schemat „wielodzietność = patologia”, upowszechnić wiedzę o realiach życia dużych rodzin, borykających się wciąż z ogromnymi problemami – jakoś niepotwierdzającymi tezy o rządzącym Polską katolickim „talibanie”.

Także w przestrzeni publicznej nie ma mowy o dominacji opcji prorodzinnej. Masowe media sprawiają wrażenie, jakby działały na planecie singli. W ostatnich miesiącach mamy wręcz wysyp publikacji promujących wolne związki i zdrady małżeńskie, zaś w mediach społecznościowych rosną w siłę grupy, w których młodzi ludzie obrzydzają sobie nawzajem rodzicielstwo i utwierdzają się w decyzjach, by wieść samotne atrakcyjne życie. To nie jest kultura prorodzinna. Nie jest nią także nieustanne podnoszenie w wypowiedziach ekspertów, w sondach ulicznych i publikacjach prasowych ekonomicznej poprzeczki, od której uzależnione mają być decyzje o posiadaniu dzieci.

I tu wracamy raz jeszcze do kwestii bezpieczeństwa. Nie wiadomo, na ile gwałtowny spadek urodzeń w ostatnich miesiącach 2022 roku miał związek z wojną, inflacją i kryzysem energetycznym. Ale decyzje o powiększeniu rodziny nie są raczej podejmowane pod wpływem – nawet tak silnych – emocji. Jeśli już mowa o kwestiach ekonomicznych, kluczowe jest pytanie o perspektywy na przyszłość. Nie da się obronić tezy, że są one dziś gorsze niż 20 lat temu. Rynek pracy jest stabilny (a to dla przyszłości najważniejsze), gospodarka rozwija się, poziom życia się podnosi. Przy całym zrozumieniu dla kobiet i mężczyzn zakładających rodziny i deklarujących, że nie mają dziś odpowiednich warunków materialnych, by mieć dzieci, można tu raczej mówić o subiektywnych odczuciach, szukaniu ekonomicznych argumentów dla decyzji o innym charakterze. Większość Polaków chce mieć dzieci, natomiast powody, dla których tych aspiracji nie realizują, są kulturowo-społeczne. I nie jest to kwestia bezpieczeństwa, ale wyboru takiego, a nie innego stylu życia.

Trzeba mówić głośno i otwarcie: o tym, czy wskaźniki dzietności w Polsce odbiją się od dna, zadecyduje nie ekonomia, ale kultura. Prorodzinna.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.