O zamieszaniu wokół raportu C40. Skąd te emocje?

Tomasz Rożek

|

GN 9/2023

publikacja 02.03.2023 00:00

Podobno zabronią nam jeść mięso i każą jeść robaki. No i jeszcze zakażą kupowania ubrań i samochodów. Nie, to nie horror, to nawet nie żarty. To głęboka wiara, że chcą nam tu zrobić Koreę Północną. Zamieszanie wokół raportu C40 po raz kolejny pokazało, jak łatwo nami manipulować.

O zamieszaniu wokół raportu C40. Skąd te emocje? istockphoto

Skąd te emocje? W „Dzienniku Gazecie Prawnej” opublikowano omówienie raportu zamówionego na uniwersytecie w Leeds w Wielkiej Brytanii przez organizację C40 zrzeszającą 100 miast z całego świata. Dotyczy on zachowań konsumenckich i ich wpływu na środowisko naturalne. Już sam tytuł artykułu w DGP był manipulacją, bo autorzy napisali o klimatycznym zaciskaniu pasa w stolicy. Tymczasem opisywany raport nie jest zestawem rekomendacji do wprowadzenia. Prezydent stolicy (ani żadnego innego miasta) nie ma przecież narzędzi do tego, by wprowadzać jakiekolwiek obostrzenia dotyczące np. produktów spożywczych, ubrań czy podróży lotniczych. Warto też zaznaczyć, że raport, o którym mowa, to żadna nowość, został opublikowany kilka lat temu (o czym dziennikarze DGP nie wspomnieli). Wtedy jednak nie tylko nie wywołał u nas żadnych emocji – on nawet nie został odnotowany. Po tekście w DGP rozpętała się polityczna i medialna burza.

Próba wyliczenia

Co konkretnie znajduje się w raporcie? Został on zamówiony przez stowarzyszenie miast po to, by zrozumieć, które aspekty funkcjonowania mają największy wpływ na środowisko naturalne oraz klimat w mieście i poza nim. Na przykład każdy intuicyjnie wie, że im mniej samochodów, tym wyższa jakość powietrza. Ale co to w praktyce oznacza? Czy zredukowanie liczby pojazdów o – powiedzmy – 20 proc. cokolwiek zmieni? Ludzie muszą przecież jakoś dojeżdżać do pracy, a to znaczy, że trzeba będzie rozbudować system komunikacji publicznej. Korzystanie z niej jest bardziej ekologiczne niż używanie samochodów prywatnych. Poza tym samochody prywatne (zwykle porusza się nimi tylko jeden pasażer) zajmują bardzo dużo miejsca i gdyby było ich mniej, można by zwęzić niektóre ulice i zmniejszyć parkingi, a w ich miejsce stworzyć tereny zielone. To także przełożyłoby się na zmianę jakości powietrza. Ale także na fakt, że trawnik czy park obniża temperaturę w mieście i w przypadku deszczu działa jak gąbka, zatrzymując wodę. Po powierzchni betonowego placu, chodnika czy asfaltowej drogi woda spłynie do kanalizacji burzowej, a miejskie powietrze szybko znowu stanie się suche. W takim razie, wracając do pytania: czy zmniejszenie ilości samochodów osobowych o 20 proc. ma jakikolwiek wpływ na środowisko? Można zgadywać. Ale póki się nie policzy, nikt nie będzie znał odpowiedzi.

W skali znacznie szerszej, bo wykraczającej poza obszar miasta, każdy zdaje sobie sprawę z tego, że nadmierna konsumpcja jest szkodliwa dla środowiska (a więc i dla nas), że prowadzi do nadmiernego zużycia wody (a mamy jej w Polsce coraz mniej) i energii (z nią też mamy problem). Urządzenia, których używamy, ale także ubrania, powinny być rzadziej wymieniane. Prawda? No dobrze, ale co to w praktyce ma oznaczać? I znowu – można zgadywać albo policzyć. I właśnie tym był ten raport. Próbą policzenia. Nie wytycznymi do zrealizowania, nie listą zobowiązań. Był próbą policzenia m.in., jak nasz styl życia, to, co jemy, ile jemy, jak podróżujemy i czym… wpływają na nasze środowisko. Był też próbą policzenia, jak zmiany naszych przyzwyczajeń i zachowań wpłynęłyby na jego poprawę.

Mięso

Tymczasem sytuacja została przedstawiona zupełnie inaczej. Z długiej listy różnych badanych zmiennych w publikacjach prasowych oraz w komentarzach politycznych wyciągnięto jedzenie mięsa i nabiału, kupowanie ubrań, posiadanie prywatnego samochodu oraz podróże lotnicze. Przekaz był jasny. Ktoś chce ograniczać naszą wolność, ktoś chce nam narzucić zwyczaje żywieniowe, ktoś chce nam zabronić latania na wakacje, ktoś chce odebrać prawo posiadania samochodu. To złamanie podstawowych zasad wolności – ekscytowali się politycy i dziennikarze. No to przeanalizujmy to na przykładzie mięsa. Statystyczny Polak zjada go około 80 kilogramów rocznie. To mniej więcej tyle, ile wynosi średnia europejska, i ponad dwa razy więcej niż średnia światowa. Instytucje naukowe, organizacje zajmujące się zdrowiem rekomendują, by ilość mięsa w diecie ograniczać, bo tak jest po prostu zdrowiej. Zalecenia Międzynarodowej Organizacji Zdrowia (WHO) mówią, by jego ilość nie przekraczała 30 kilogramów na rok, a zgodnie z zaleceniami Światowego Funduszu Badań nad Rakiem – nie powinna przekraczać 25 kilogramów. To wartości uśrednione, bo w szczegółowych wyliczeniach inaczej traktowane jest mięso czerwone i białe, inaczej to, które pochodzi od zwierząt mięsożernych, a inaczej od roślinożernych.

Jak na tym tle wyglądają wartości wskazane w raporcie zamówionym przez C40? Nie wyglądają wcale, bo ten raport nie odpowiada na pytanie, ile mięsa powinniśmy jeść, żeby było zdrowo. Ten raport to symulacja odpowiadająca na pytanie, jaki wpływ na środowisko miałoby miasto, którego mieszkańcy jedliby 16 kilogramów mięsa rocznie, a jaki to, którego mieszkańcy nie jedliby mięsa wcale. To nie rekomendacja dietetyczna czy medyczna, to próba pokazania, jaki wpływ na środowisko ma jedzenie bądź niejedzenie mięsa. I nie trzeba sięgać po raport napisany na zamówienie C40. Wystarczy zajrzeć na stronę internetową polskiego Ministerstwa Środowiska i Klimatu, by dowiedzieć się, że redukcja ilości jedzonego mięsa jest korzystna dla środowiska.

Samochody

Naukowcy z uniwersytetu w Leeds wyraźnie zaznaczają, że problem nieracjonalnego i niezrównoważonego zużywania zasobów jest skomplikowany. Pokazują, że chodzi nie tyle o ograniczenie konsumpcji, ile o zmniejszenie marnotrawstwa. W Unii Europejskiej marnuje się około połowy produktów spożywczych. Nawet bez zmiany zwyczajów żywieniowych, jedynie zmieniając zwyczaje zakupowe, jesteśmy w stanie bardzo dużo zrobić. W raporcie wiele miejsca poświęcono poprawieniu wydajności produkcji czy lepszemu wykorzystaniu materiałów w jej procesie. Pisano o konieczności wpłynięcia na producentów sprzętu elektronicznego oraz samochodów, by ich wyroby były bardziej trwałe. Dzisiaj konieczność wymiany wielu sprzętów nie wynika z ich obiektywnego starzenia się, tylko ze starzenia zaprojektowanego, żebyśmy my, konsumenci, byli zmuszeni do częstszych zakupów. Jak to wpływanie na producentów ma wyglądać? Raport tego nie określa, bo nie jest listą zadań do wykonania. Jest listą zdefiniowanych problemów (a jednym z nich jest fatalne powietrze w miastach) oraz próbą wyliczenia, co te problemy rozwiązałoby choć częściowo. Jednym ze sposobów na ograniczenie ruchu samochodowego w miastach jest wybudowanie sprawnej komunikacji publicznej. Czy nie tego chcieliby mieszkańcy miasta? Tyle tylko, że te wątki, które przecież nas, klientów (i nasze kieszenie) chronią, w tej emocjonalnej dyskusji się nie pojawiają. Jak mantrę powtarza się tylko to, że ktoś chce ograniczać naszą wolność przez zakaz spożywania mięsa czy zakaz poruszania się samochodami. Nikt w tym raporcie o żadnych zakazach nie pisał, to wymysł.

I robaki

W raporcie nie ma też mowy o jedzeniu owadów. Skąd się one zatem wzięły w tej dyskusji? Na początku stycznia tego roku Komisja Europejska dopuściła do użytku na europejskim rynku białko pochodzące od jednego z rodzajów świerszczy. Wcześniej dopuściła białko pochodzące od kilku innych gatunków owadów (np. w 2021 r. z larwy mącznika młynarka). Owadzie białko może być używane tylko w niektórych produktach (ściśle określonych) oraz w niewielkich ilościach (maksymalnie 5 proc. masy produktu). I – przede wszystkim – taki produkt musi zostać odpowiednio opisany.

Gdy dopuszczano kolejne gatunki owadów, temat białka owadziego nie wywoływał emocji, nie pojawiał się ani w polskiej prasie, ani podczas debat politycznych. Aż do teraz, gdy połączono go z raportem zamówionym przez C40. Wystarczyło napisać, że chcą nam zabronić jedzenia mięsa i będą zmuszali do jedzenia robaków. Lawina ruszyła. A tymczasem półprodukty wytwarzane z owadów w naszym pożywieniu są stosowane od dawna. Polski rząd finansuje nawet badania nad ich wprowadzeniem do diety. Dlaczego? Bo są zdrowe, a w produkcji wymagają nieporównywalnie mniej zasobów (wody, energii czy powierzchni) niż białko, którego źródłem są świnie czy krowy.

Autorzy raportu jasno piszą, że ich symulacje są uśrednione i mają wartość tylko jako prowokujące do rozmowy. Mają pokazać zależności pomiędzy naszym stylem życia a jego wpływem na środowisko. Jasno piszą też, że w konkretnych wyliczeniach musi być brany pod uwagę „kontekst lokalny”. To dość oczywiste, że inaczej na środowisko naturalne wpływa Warszawa, a inaczej miasta w Indiach czy Ameryce Południowej. Autorzy podkreślają także, że nie wolno wprowadzać żadnych zmian bez zgody społeczeństwa, bo niesprawiedliwe rozwiązania najbardziej uderzają w najbiedniejszych. Tych wątków też na próżno szukać w publikacjach prasowych czy wypowiedziach polityków. •


Dwugłos o raporcie C40: Czytaj artykuł Bogumiła Łozińskiego

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.