Misjonarz z Krakowa: W Tanzanii się przekonuję, że dla Boga naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych

Magdalena Dobrzyniak

|

GN 9/2023

publikacja 02.03.2023 00:00

Historia Kiabakari, niewielkiej miejscowości w Tanzanii, która stała się centrum Bożego Miłosierdzia w Afryce, to dowód na to, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Doświadcza tego na co dzień ks. Wojciech Kościelniak, misjonarz z Krakowa, który od 33 lat głosi tam Ewangelię.

Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Kiabakari decyzją Episkopatu Tanzanii zostało podniesione do rangi narodowego w 2018 roku. Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Kiabakari decyzją Episkopatu Tanzanii zostało podniesione do rangi narodowego w 2018 roku.
Archiwum ks. Wojciecha Kościelniaka

„Hakuna matata” dla Boga Do Kiabakari, położonej między parkiem narodowym Serengeti a jeziorem Wiktorii w regionie Mara w północno-zachodniej Tanzanii, trafił jako młody ksiądz. – Przyleciałem tu po dwóch latach kapłaństwa, prosto z ulicy, z biletem do Afryki otrzymanym od kard. Franciszka Macharskiego w jedną stronę – wspomina dzisiaj. W tamtym czasie nie było w Tanzanii ani komórek, ani telewizji, a list do Polski szedł trzy tygodnie. – Tyle wiedziałem o tym kraju, co mogłem wyczytać w jedynym przewodniku, jaki udało mi się wtedy zdobyć w księgarni – opowiada kapłan.

Zofia, Daines, Musa

Na terenie misji mieszka 30 tys. osób. Dziś działają tu przedszkole i szkoła podstawowa z internatem, ośrodek zdrowia, klinika okulistyczno-dentystyczna oraz wolontariat medyczny służący najuboższym z ubogich. W przychodni, prowadzonej wyłącznie za pieniądze wypracowane przez misję, pomoc znajdują tacy ludzie jak Zofia, Daines czy Musa. Zofia wylała w kuchni wrzątek na swoje udo. Rodzina biedna, nie pomogła. Gdy kobieta była już ciężko chora, sąsiadka wezwała ks. Wojciecha, by przyszedł z sakramentami. – Opatrzyłem ją i posłałem naszą karetkę pogotowia. Kilka miesięcy trwało ratowanie jej życia. Wyzdrowiała – opowiada. W misyjnej klinice pomoc uzyskała Daines, dziewczynka z poważną wadą wzroku. Polskie okulistki dały jej okulary, co sprawiło, że Dai­nes poprawiła oceny w szkole i zdała egzamin końcowy. Wcześniej dziecko miało trudności z nauką, bo po prostu nie widziało, co jest napisane na tablicy. Musę natomiast oszukał lokalny szaman, który zamiast – jak obiecał – zoperować mu przepuklinę, zrobił tylko nacięcie i zniknął z jego pieniędzmi. Chirurdzy – wolontariusze z Polski – zoperowali go i dziś Musa jest zdrowy. – Bez naszej przychodni ludzie tacy jak oni nie mają szans na zdrowie – podkreśla misjonarz.

Ważny jest wolontariat medyczny, bo ksiądz może stworzyć warunki i infrastrukturę, ale nie potrafi leczyć. Od tego są lekarze, pielęgniarki, polscy specjaliści i lokalny personel, coraz lepiej wykształcony, ale wciąż potrzebujący wsparcia. Potrzebni są dentyści, okuliści, chirurdzy, ginekolodzy. Potrzebni są fizjoterapeuci, bo rodzi się coraz więcej dzieci z uszkodzonymi kończynami, a kobiety od noszenia ciężarów na głowach mają wykrzywione kręgosłupy i cierpią. Coraz większym wyzwaniem są choroby cywilizacyjne, takie jak cukrzyca, nadciśnienie.

Problemów, z jakimi zmagają się mieszkańcy regionu, jest jednak więcej. Najważniejsze z nich są ubóstwo i głód. – Biednych przygniatają wymogi, jakie nakłada na nich nowoczesne społeczeństwo: podatki, opłaty, koszty życia. Nie sprzyjają warunki klimatyczne: pory roku się spóźniają, deszcz spada gwałtownie i w ciągu kilku dni niszczy zbiory. Ludzie głodują – opowiada krakowski kapłan.

Ważna jest edukacja, by dziecku z afrykańskiej wsi dać tę samą szansę dostępu do nauki, jaką mają jego rówieśnicy w dużych miastach, gdzie szkół jest wiele, a ich poziom wysoki. W Kiabakari rozwijane są również projekty związane z emancypacją społeczną i zawodową kobiet, zwłaszcza samotnych matek. Kończy się właśnie budowa pasażu gastronomiczno-handlowego z jadłodajnią, księgarnią, fryzjerem, sklepem spożywczym, małą poligrafią, biurami i bankomatem. Dochód z tego projektu będzie wsparciem dla Unii Kobiet Katolickich w Misji Kiabakari, zasilającym kasę pożyczkową dla mikrofinansowania ich aktywności. – To kolejny etap edukacji społeczeństwa, by wyprowadzić ludzi z prymitywnej gospodarki rolnej czy hodowli, bo klimat się zmienia i ziemia wyjaławia – wyjaśnia ks. Wojciech. Kobieta w Tanzanii jest kręgosłupem każdej rodziny, a danie jej do ręki nowoczesnych narzędzi to szansa, by rozwinęła przedsiębiorczość i mogła tę rodzinę utrzymać.

Proboszcz nie z obłoku

Ktoś zapyta: co to wszystko ma wspólnego z pracą duszpasterską? – Po przyjeździe do Tanzanii szybko doszedłem do wniosku, że nie można tu mówić o miłosierdziu Bożym ex cathedra, wyjaśniając kolejne odsłony tej tajemnicy, jak obraz Jezusa Miłosiernego, Godzina Miłosierdzia, koronka itd. Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Kiabakari temu służy, ale człowiek, który przychodzi do kościoła, a potem wraca do swojej lepianki, jest wciąż tak samo głodny i tak samo chory, a jego pechem jest to, że urodził się w afrykańskim buszu, daleko od cywilizacji, od opieki medycznej czy porządnej edukacji. Miłosierdzie Boże musi objąć całego człowieka: jego ducha, intelekt i ciało – tłumaczy ks. Kościelniak.

Ludzie angażują się w życie parafii, pomagają w duszpasterstwie, w prowadzeniu różnych inicjatyw. – Im dłużej jestem z nimi, tym bardziej pokornieję. Oddaję im inicjatywę, słucham i cieszę się momentami, gdy zrobią coś sami – opowiada ich duszpasterz. Jak podkreśla, proboszcz nie żyje „na obłoku”, a ludzie nie są po to, by służyć jemu czy wyabstrahowanemu Kościołowi. – Wszystko ustalamy razem, na co dzień. Mogę przedstawiać własne argumenty, ale decyzje podejmujemy wspólnie – dodaje.

Systematycznie odwiedza Kręgi Rodzin w swojej misji. – Staram się być na uboczu. Oni prowadzą te spotkania sami, ale jednocześnie wiedzą, że jestem do ich dyspozycji. Wielu nie przyszłoby do kancelarii parafialnej, a podczas tych spotkań mogą porozmawiać ze swoim proboszczem otwarcie – wyjaśnia ks. Kościelniak. W każdy piątek mają adorację Najświętszego Sakramentu w zupełnej ciszy. Niby nic nadzwyczajnego, ale w Tanzanii to fenomen, bo ludzie Afryki lubią śpiew, ekspresyjnie wyrażają swoją wiarę. Okazało się jednak, że potrzebują chwili spokoju i zwyczajnego pobycia przed Panem.

Dziś niewielkie Kiabakari jest miejscem, z którego Miłosierdzie Boże promieniuje na całą Tanzanię i Afrykę przez Narodowe Sanktuarium Miłosierdzia Bożego czy Stowarzyszenie Apostołów Miłosierdzia Bożego założone w 2007 roku oraz przez posługę ks. Wojciecha jako misjonarza miłosierdzia. Kapłan tłumaczy na suahili „Dzienniczek” św. Faustyny i encyklikę św. Jana Pawła II „Dives in Misericordia”. I choć tłumaczenie poezji mistycznej św. Faustyny w kanonach afrykańskiej poezji śpiewanej nie jest proste, warto się trudzić, bo teksty służą jako dokumenty źródłowe dla ludzi, którzy są apostołami miłosierdzia w Tanzanii. Od zeszłego roku ks. Wojciech prowadzi cotygodniowe audycje o miłosierdziu Bożym w ogólnokrajowym Radiu Maria Tanzania. Publikuje, głosi rekolekcje i seminaria w diecezji Musoma i w innych, opracowuje nagrania pieśni w wykonaniu tamtejszych chórów.

Bóg walnął mnie w twarz

Budując sanktuarium, misjonarz wiele razy doświadczał nadzwyczajnych interwencji, dzięki którym udało się doprowadzić to dzieło do końca. Przykład? – W 1997 roku budowałem sanktuarium na kredyt. Po jego konsekracji zostałem z długiem ponad 100 tys. zł. Poleciałem do Europy szukać pomocy. Wiedziałem, że gdy wrócę do Tanzanii z pustymi rękami, to wierzyciele się za mnie zabiorą – wspomina. W święto św. Faustyny poszedł do Łagiewnik – jak podkreśla – z ciężkim sercem, ale i z nikłym promykiem nadziei na pomoc. – Po Mszy św. w czasie poczęstunku w klasztorze podeszła do mnie siostra z tacą, na której leżały obrazki s. Faustyny. Wziąłem jeden na chybił trafił i przeczytałem, co było z tyłu napisane: „Twoim obowiązkiem jest całkowicie ufać Memu Miłosierdziu, a moim obowiązkiem jest dać Tobie wszystko, czego potrzebujesz”. To były słowa Pana Jezusa, cytat z „Dzienniczka”. Poczułem wtedy, jakby Bóg walnął mnie w twarz. Poczułem też ogromny wstyd, że tak mało Mu zaufałem. Wyobraźcie sobie, że po miesiącu znalazł się dobroczyńca na Zachodzie, który wziął na siebie cały ten dług. Obrazek mam w brewiarzu do dziś i chcę być z nim pochowany – wyznaje ze wzruszeniem ks. Kościelniak.

Przed nim perspektywa budowy Domu Pielgrzyma, rozbudowy ośrodka zdrowia i powiększenia szkoły podstawowej. Rozpoczyna się realizacja planów podzielenia misji Kiabakari o obszarze ok. 600 km kw. na dwie mniejsze parafie, czyli Kiabakari z siedmioma kaplicami dojazdowymi i Muganza z czterema.

– Misje nauczyły mnie, że Bóg traktuje nas bardzo poważnie i zależy Mu na nas. Jak poważnie i jak bardzo Mu zależy? Wystarczy spojrzeć na krzyż. A to znaczy, że musimy traktować Boga również bardzo poważnie – dzieli się misjonarz. Wiele razy doświadczał, że jeżeli mu na czymś zależy i widzi, że dotychczasowe modlitwy i ofiary nie wystarczają, należy być gotowym na działania wychodzące daleko poza utarte schematy pobożności.

– Taka relacja z żywym Bogiem, który traktuje nas absolutnie serio, zmienia człowieka. To jest rewolucja wiary, niesamowita metanoia – przekonuje. Historia Kiabakari, niewielkiej miejscowości, która stała się centrum Bożego Miłosierdzia, to dowód na to, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. – Weź zatem Pismo Święte do ręki, otwórz na tekście Psalmu 37, odczytaj werset 5 i potraktuj bardzo serio te słowa: „Powierz Panu swe drogi, Jemu zaufaj, a On będzie działał”. Tak będzie. „Hakuna matata”, jak mówią Tanzańczycy! Tak – dla Boga „hakuna matata”, czyli nie ma problemu, nie ma nic niemożliwego! – podsumowuje kapłan. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.