Jak rozumieć karę Boską? „Jansenizm wżarł się w nasze kościelne kazania, książeczki do nabożeństwa, katechezę”

GN 9/2023

publikacja 02.03.2023 00:00

Często myślimy, że za złe postępowanie Pan Bóg nas karze chorobami czy życiowymi zawirowaniami. Czy słusznie – wyjaśnia o. Dariusz Piórkowski SJ.

Jak rozumieć karę Boską? „Jansenizm wżarł się w nasze kościelne kazania, książeczki do nabożeństwa, katechezę” istockphoto

Skaranie Boskie

Marcin Jakimowicz: „Jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”. To prawda wiary, która występuje w polskich książeczkach do nabożeństwa… przed Credo. Katolicy nad Wisłą znają ją lepiej niż Ewangelię.

O. Dariusz Piórkowski: A nie znajdziemy tego sformułowania w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Według wszelkich znaków pojawiło się ono po raz pierwszy w Niemczech w „Katechizmie” Rajmunda Brunsa OP, w połowie XVIII wieku. Dość szybko przetłumaczono go na polski. Prawdy wiary pojawiają się tam jako minimum, które trzeba podać ludowi, by wiedział, w co wierzy. U nas rozpowszechnił je m.in. „Katechizm Rzymskokatolicki” Gracjana Rzewuskiego z 1873 roku. Autor na początku podaje cztery główne prawdy wiary, „w które każdy wierzyć powinien pod utratą zbawienia”. Dlaczego cztery? Nie wiadomo. Brzmiały one: „Bóg jest”, „Bóg jest sprawiedliwy”, „Bóg jest w trzech osobach”, „Syn Boży stał się człowiekiem”. W kolejnym rozdziale, czyli „Katechizmie dla małych dziatek”, pojawia się „rozwinięcie”: „Tak, Bóg jest sprawiedliwy, bo dobrych nagradza, a złych karze”. Widać wyraźnie, że celem jest… dyscyplinowanie dzieci. I to zdanie jest do dziś powielane bezkrytycznie. Jakby pochodziło z nauczania jakiegoś soboru czy z papieskiego dokumentu.

Ale przecież to jedna z pierwszych formułek, które wkuwają na pamięć dzieciaki!

W Liście do Hebrajczyków czytamy, że „Bóg wynagradza za dobre” (Hbr 11,6). My dodaliśmy dalszy ciąg. Dlaczego? Odpowiem obrazowo: bo to reakcja wystraszonego, siedzącego w krzakach Adama. Albo pochodna mitu o Zeusie, karzącym, bezlitosnym bogu, który nie zna taryfy ulgowej. Syzyf i Prometeusz narazili się mu, popełnili winę i konsekwencją ich postępku było to, że jeden do końca świata będzie pchał kamień pod górę, drugi zaś cierpi, bo sęp rozszarpuje mu wnętrzności. Bo Zeus się obraził. Tymczasem musimy zrozumieć, że ten obrażony Zeus… to my, a nie Pan Bóg! On zrobił absolutnie wszystko, by skrócić dystans. Nie odwraca się od nas po naszym grzechu. Przecież za nas umarł. To my jesteśmy obrażeni i zbuntowani.

„Piłem przez lata. Ostatnio zachorowałem na marskość wątroby” – usłyszałem niedawno. „Nie dziwię się, że dotknęła mnie ta kara Boża”. „Jaka kara?” – zdumiałem się. „To przecież konsekwencja twoich wyborów!”.

Jak widać, przykład z mitologii wcale nie jest „od czapy”. Często naprawdę myślimy (słyszę to w konfesjonale), że Bóg nas karze chorobami czy życiowymi zawirowaniami. Mama mówi do synka: „Nie wolno wsadzać palców do kontaktu”. Dziecko nie słucha, prąd je „kopnął” i co słyszy?

„Bozia pokarała…”

Sam takie rzeczy słyszałem! A mimo przestróg rodziców i tak wsadziłem gwóźdź do kontaktu. Odrzuciło mnie na trzy metry... Dlaczego? Bo Bóg wymyślił ten świat w taki sposób, że jeżeli dotkniesz ognia, to się sparzysz. To nie jest kara, taki jest porządek świata. W fizyce, chemii, biologii panuje pewien ład niezależny od nas: przyczyny dają określone skutki. Tam nie ma wolnoamerykanki – nie mogę zdecydować, czy prąd mnie kopnie, czy nie. Ciekawe, że tej zasady nie przenosimy na moralność, którą też kieruje pewien porządek, i nie od razu dostrzegamy, że grzech i nasza nędza powodują określone konsekwencje – czasem niestety także marskość wątroby.

„Kara jest konsekwencją grzechu, tym, co grzech we mnie zrujnował. Papież Franciszek nazywa to raną” – powiedział mi abp Grzegorz Ryś. A może spieramy się jedynie o znaczenie słów?

Na Ewangelię nakładamy często nasze myślenie i szukamy w niej potwierdzenia swych idei. Jak przy czytaniu gazet – szukamy potwierdzenia tego, co myślimy. Na skutek grzechu pierworodnego i działania Złego tworzymy Boga na swój obraz, przenosząc na Niego, często nieświadomie, zranienia i doświadczenia wyniesione z domu, z wychowania. Katechizm Kościoła Katolickiego, określając zadania spowiednika, naucza: „Sprawując sakrament pokuty, kapłan wypełnia posługę sprawiedliwego Sędziego, który nie ma względu na osobę i którego sąd jest sprawiedliwy, a równocześnie miłosierny” (1465). Co to znaczy? Nie ma różnicy, czy u kratek konfesjonału klęka bogaty, czy biedny, zdrowy czy chory… Ale też sprawiedliwość ma być miłosierdziem. Czytajmy Jana od Krzyża, Tomasza z Akwinu, Franciszka Salezego, Teresę z Avili, Teresę z Lisieux. Nieprzypadkowo zostali nazwani „doktorami”. Są darem Ducha Świętego dla Kościoła, a ich punktem wyjścia nie jest moralność, ale to, jaki jest Bóg sam w sobie i wobec nas. Dzięki kontemplacji mieli głębsze wejrzenie w Jego tajemnicę. Bardzo dotyka mnie to, w jaki sposób o sprawiedliwości Bożej pisze św. Teresa z Lisieux. Patrzy na nią zupełnie inaczej niż my! „Jak cudowna jest myśl, że Dobry Bóg jest Sprawiedliwy” – zaczyna. Wyobraź sobie, że czytam z ambony jedynie to zdanie. Co myślą wówczas wierni? Wiele razy to testowałem i nigdy nie usłyszałem odpowiedzi, której udzieliła Teresa. „Jak cudowna jest myśl, że Dobry Bóg jest Sprawiedliwy, czyli ma wzgląd na nasze słabości, świetnie zna kruchość naszej natury. Czegóż zatem miałabym się lękać? Ach, czyż Bóg nieskończenie sprawiedliwy, który z ogromną dobrocią raczył przebaczyć wszystkie winy dziecka marnotrawnego, nie będzie Sprawiedliwy także dla mnie, która »zawsze jestem z Nim«?”. Bóg jest sprawiedliwy, to znaczy, że zna nas dogłębnie i nam współczuje, pamięta, że jesteśmy prochem. Przecież dla tej świętej sprawiedliwość i miłosierdzie to dwie strony tego samego medalu! To jedność. Teresa w swych rękopisach w ogóle nie używa samego słowa „Bóg”. Najczęściej pisze o „Dobrym Bogu”, który jest czuły i wyrozumiały. Czy to nie piękne?

„Teraz – słychać było w czasach pandemii głosy popularnych kaznodziejów – Bóg przychodzi ze sprawiedliwością, a nie z miłosierdziem”. Skąd w nas ten dualizm? To albo-albo?

Przeciwstawiamy często Bożą sprawiedliwość Jego miłosierdziu. A On jest jednocześnie i miłosierny, i sprawiedliwy. Jedno nie wyklucza drugiego. W narracji dualistycznej jest albo ogień, albo woda.

A Jezus jest i Barankiem, i lwem. Duch Święty przedstawiany jest za pomocą symboli żywiołów ognia i wody.

I one się w Nim łączą! Gorąca woda to połączenie jej z ogniem. To, co nam się wydaje rozłączne, w Bogu jest jednością. Nieskończona sprawiedliwość jest równocześnie nieskończonym miłosierdziem, spojrzeniem Boga, który patrząc na nas, nie widzi najpierw grzechu, ale pierwotne dobro, które w nas złożył. Tę jedność podkreślali ostatni papieże. „Miłosierdzie jest poniekąd przeciwstawione sprawiedliwości Bożej, okazuje się zaś w tylu wypadkach potężniejsze od niej, ale także głębsze. Miłość niejako warunkuje sprawiedliwość, a sprawiedliwość ostatecznie służy miłości” – pisał Jan Paweł II („Dives in misericordia”), a Benedykt XVI dopowiadał: „Namiętna miłość Boga do swojego ludu, do człowieka, jest zarazem miłością, która przebacza. Jest ona tak wielka, że zwraca Boga przeciw Niemu samemu, Jego miłość przeciw Jego sprawiedliwości. Bóg tak bardzo miłuje człowieka, że sam stawszy się człowiekiem, przyjmuje nawet jego śmierć i w ten sposób godzi sprawiedliwość z miłością” („Deus caritas est”).

A my śpiewamy: „A kiedy Ojciec rozgniewany siecze…”.

Przez ile wieków byliśmy wychowywani w takiej narracji, że Jezus przyszedł po to, by udobruchać obrażonego Ojca? „Syn Boży nie umarł, aby uspokoić Ojca, lecz swoich braci zagniewanych na Ojca. Został zabity przez osoby religijne, ponieważ przedstawiał Boga, którego osąd to łaska, miłosierdzie i przebaczenie dla wszystkich” – pisał jezuita Silvano Fausti. Ze względu na grzech pierworodny nosimy w sobie fałszywy obraz Boga. Rodzimy się z mniej lub bardziej świadomym poczuciem oddzielenia od Niego i poczuciem lęku. Jesteśmy ciągle „w krzakach”, jeśli słuchana Ewangelia nas stamtąd nie wyciągnie. Święta Teresa z Avili pisze, że „słońce jaśniejące” lub „diament”, którym jest Boża obecność i Boży obraz w nas, przykrywa warstwa smoły. I my patrzymy na Boga przez pryzmat tej smoły. I co gorsza, tego rozgniewanego, okrutnego Boga, tę smołę, próbujemy chronić, odwołując się do… pobożnych biblijnych cytatów. Jak wiele jest w nas myślenia, że Jezus przyszedł na świat, by zmienić Ojca, nie nas! Wróćmy do Księgi Rodzaju. Bóg stawia człowieka przed wyborem: „Jeśli wybierzesz owoc z drzewa poznania dobra i zła, to skończy się to śmiercią. Ale nie dlatego, że się obrażę, ale ponieważ tak stworzyłem ten świat”. Adam z małżonką nie dowierzają, słuchają podszeptów węża: „Bóg nie jest po waszej stronie”. Dalszy ciąg znamy.

Często pytam: „Jaka była reakcja Boga na grzech Adama i Ewy?” i za każdym razem słyszę: „Wygnał ich z raju”. A przecież On „własnoręcznie uszył im ubrania ze skór”.

Ale zanim to zrobił, uczynił coś jeszcze ważniejszego. Nie tylko szukał Adama, ale zaczął z nim rozmawiać! On jest dokładnie taki sam przed zjedzeniem przez ludzi owocu, jak po tym doświadczeniu. Przychodzi i rozmawia. Jeżeli ktoś mnie obrazi, zrani, zdradzi, to czy chcę od razu z tą osobą pogadać? A Bóg przychodzi, szuka, pyta, rozmawia. Tam nie widać żadnej obrazy, żadnego focha. Objawienie odkłamuje zdemonizowanego Boga!

„Jeśli nie będziemy mówić o karze, to najlepiej od razu wypuśćmy więźniów i nie dawajmy mandatów za przechodzenie na czerwonym świetle” – słyszę.

Ale przecież my tę karę zadajemy sobie sami. To my wlepiamy mandaty i wsadzamy do więzień. Czy to złe? Nie! To dobre rozwiązanie, ale pamiętajmy: jedynie ziemskie, tymczasowe. Kara jest po to, by na ziemi nie zapanował chaos, ale przecież nie jest to plan Pana Boga na nasze zbawienie. Robimy, co możemy, by ograniczyć i powstrzymać działanie zła w świecie. Po to Bóg w Starym Testamencie nadał prawo („Oko za oko…”). Więzienie nie jest lekarstwem na zło w człowieku, ale ochroną przed większym zniszczeniem. Jedynie tyle potrafimy w swej bezsilności.

Inny podnoszony argument: „Jeżeli nie ma kary, to ostatecznie nie ma piekła”.

Nieprawda. Przecież sam powiedziałeś, że kara jest konsekwencją. Bóg dał nam wolność wyboru. Jezus mówi wprost: nie przyszedłem nikogo potępić. Czym jest piekło? Świadomym i dobrowolnym odrzuceniem Bożej miłości. Zastanawiam się, czy spotkałem kogoś, kto w pełni świadomie i dobrowolnie, spotykając rzeczywiście Bożą miłość, odrzuca ją i nie chce stać się „jak Chrystus”… Ile razy ludzie spotykają fałszywego Boga, bo ktoś im takiego pokazał, i się buntują?

„Przez sprawiedliwość człowiek się nie zmieni. Sprawiedliwość jest dla satysfakcji tego, który ją wymierza” – usłyszałem od abp. Rysia.

Bo Bóg zaprasza nas do „większej sprawiedliwości”, która polega na przebaczaniu, usprawiedliwianiu i oczyszczaniu serca człowieka, by już nie chciał czynić zła. Prawo, sądy i więzienia nigdy tego nie osiągną. Ludzka sprawiedliwość jest dobra, potrzebna i konieczna. Po to, by nie zapanował chaos i byśmy się wzajemnie nie pozabijali. Ale to pierwszy etap. Jezus idzie dalej. Jeśli jednak ta pierwotna sprawiedliwość jest ideałem, do którego ma zmierzać nauczanie Kościoła, to siedzimy jeszcze głęboko w religijności pierwotnej, a chrześcijaństwo oparte jest na prawie, a nie na łasce!

„Kresem Prawa jest Chrystus” – powie Paweł.

Jezus wskazuje na „większą” sprawiedliwość Boga, który nie chce, by motywem czynienia przez nas dobra i unikania zła był strach przed karą. Poleganie na mentalności legalistycznej jest porażką Kościoła, bo oznacza, że Ewangelia nas nie zmienia, że pozostaliśmy na etapie nakazów: wolno – nie wolno. Paweł pisze, że Prawo jest tylko pedagogiem prowadzącym dzieci za rączkę. Sankcje są po to, by chronić przed złem te, które nie nauczyły się jeszcze używać rozumu. „Prawo stało się dla nas wychowawcą, [który miał prowadzić] ku Chrystusowi, abyśmy z wiary uzyskali usprawiedliwienie. Gdy jednak wiara nadeszła, już nie jesteśmy poddani wychowawcy” (Ga 3,23-26). Budowanie życia Kościoła na prawie jest podtrzymywaniem religijności dla dzieci. Jakbyśmy wciąż byli w przedszkolu, bo ludzie są za głupi, za słabi i za leniwi.

„Sprawiedliwość bez miłosierdzia jest okrucieństwem” – pisał Tomasz z Akwinu.

On napisał coś jeszcze mocniejszego: „Bóg, okazując komuś miłosierdzie, czyni coś »ponad« sprawiedliwość”. I o to „ponad” chodzi w chrześcijaństwie. Znakomitym przykładem jest tu św. Józef. Czytamy przecież o nim, że „był mężem sprawiedliwym”. Słyszy, że Maryja jest w ciąży. Co musiało dziać się w tym człowieku? Jak bardzo musiał być tą informacją zraniony i rozbity? Co stałoby się z Maryją, gdyby jej „sprawiedliwy” oblubieniec był legalistą i trzymał się litery prawa? Na czym polega jego „większa sprawiedliwość”, czyli miłosierdzie? On słucha serca i podejmuje decyzję, by nie skrzywdzić Maryi, ale oddalić Ją po cichu. Wygrywa w nim miłość. Papież Franciszek w swym liście o Józefie pisze genialną rzecz: Jezus „widział w Józefie czułość Boga, którego miłosierdzie ogarnia wszystkie Jego dzieła”. A teraz zerknijmy na nasze motywacje w sporach: „Oby wygrać proces!”, „Oby doczekać się podziału spadku i wyrównania krzywd”. Jak daleko jesteśmy od słów Jezusa: „Chce ktoś wziąć twoją szatę? Odstąp i płaszcz! Zmusza cię, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące!”.

Jesteśmy oburzeni, że robotnicy, którzy harują od świtu, otrzymują taką samą zapłatę jak ci, którzy przyszli „za pięć dwunasta”.

Bo nie rozumiemy „większej sprawiedliwości”. „Dlaczego złym okiem patrzysz na to, że jestem dobry?”. Jasne, po ludzku nie jest to sprawiedliwe: ci, którzy pracują od rana, powinni dostać więcej. Tyle że Bóg nas zaprasza do czegoś „ponad”. Nie rozumiemy tego, bo do dziś jesteśmy pod ogromnym wpływem jansenizmu: trzeba zasłużyć bezwzględną czystością na miłość Ojca. Jan Paweł II, ustanawiając Teresę z Lisieux doktorem Kościoła, napisał, że pomogła „uleczyć duszę od idei wpojonych przez doktrynę jansenistyczną bardziej podkreślającą sprawiedliwość Boga niż Jego miłosierdzie”, a Benedykt XVI dodał, że „zamiast umacniać nadzieję i ufność w miłosierdzie Boże, mentalność jansenistyczna zasiewała lęk, przedstawiając obraz Boga jako srogiego i surowego, dalekiego od wizerunku objawionego przez Jezusa”. Ten jansenizm głęboko wżarł się w nasze kościelne kazania, książeczki do nabożeństwa, katechezę.

Zazwyczaj domagamy się sprawiedliwości dla innych, nie dla siebie.

Znakomicie podsumował to Sztaudynger: „O sprawiedliwość dla innych proszę Cię, Panie, a dla mnie o zmiłowanie”. Powtórzę: nasza ludzka sprawiedliwość („poszedłem do sądu i wygrałem sprawę”) nie jest zła. To dobrze, że złodziej został ukarany. Tyle że Boży pomysł na tę sytuację jest taki, by ten człowiek nie chciał już drugi raz mi niczego ukraść. Chrześcijaństwo nie jest tylko od tego, by nie czynić zła, i to pod wpływem strachu przed karą. Jezus wskazuje drogę do tego, by nie było chciwości, wydzierania sobie wszystkiego, udowadniania swych racji, nawet po trupach. Dlatego mówi: Ja wam proponuję takie rozwiązanie: oddaj mu ten płaszcz, bądź wolny wobec tej sytuacji. Tyle że aby zrezygnować ze „swojego”, najpierw trzeba siebie pokochać. Jest w nas instynkt zwierzęcy i nie należy się z tego powodu obrażać. Domagamy się swego, chcemy być przewodnikami stada, zaciekle się bronimy. Tacy jesteśmy, ale Jezus prowadzi nas dalej i oczekuje czegoś ponad tę zwierzęcość.

„Nasza egzystencja to huśtawka między zwierzęcością a boskością” – pisał Heschel.

Czując chęć odwetu, pod wpływem łaski, czyli Ducha Świętego, rezygnujesz z zemsty. To jest nawrócenie, to jest metanoia. Na tym polega Boże połączenie sprawiedliwości z miłosierdziem. Ponieważ On się o mnie troszczy, nie muszę za wszelką cenę walczyć i wydzierać innym, by osiągnąć swoje. Z Duchem Świętym możliwe jest panowanie nad instynktami i miłość nieprzyjaciół.•

O. Dariusz Piórkowski

jezuita. Pochodzi ze Steblowa na Opolszczyźnie. Duszpasterz, kierownik duchowy i rekolekcjonista. Autor publikacji poświęconych duchowości, rozwojowi osobistemu i Biblii. Właśnie ukazała się jego „Książeczka o miłosierdziu”. Mieszka w Krakowie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.