Niewiasta dzielna

Agata Puścikowska

|

GN 9/2023

publikacja 02.03.2023 00:00

Podziwiałam Joannę Jureczko-Wilk przez lata jako dziennikarkę. Przez kolejne lata – jako człowieka.

Niewiasta dzielna JAKUB SZYMCZUK /foto gość

Piszę te słowa, by podziękować. Podziękować Panu Bogu, że postawił ją na mojej drodze. Może takie, mające wymiar publiczny, podziękowania mogą wydawać się egzaltacją. Ale może będą dla kogoś światłem, drogowskazem, jakim dla mnie była Joanna. Niech też będą rodzajem hołdu dla jednej z najtwardszych, najdzielniejszych kobiet, jakie znam. A jednocześnie osoby tak kruchej i delikatnej.

Poznałam Aśkę na jesieni 1998 roku. Kierowała „Gościem Warszawskim”. Przyjmowała mnie na praktykę. Wydawała mi się dość zasadnicza, zdystansowana, żeby nie powiedzieć – zimna. Potrzebowała czasu, by poznać człowieka i zaufać. Jednocześnie wyczuwało się jej życzliwość, również względem zupełnie nieopierzonych dziennikarzy, którzy nie umieli wiele. To Joanna była moim głównym nauczycielem zawodu. Nauczycielem bardzo konkretnym, wymagającym, stawiającym wysoko poprzeczkę, bez ględzenia i pouczania. Znała swoją robotę, poruszała się z ogromną swobodą w świecie mediów. Była profesjonalnym dziennikarzem w każdym calu, miała też świetny warsztat, o który obecnie już tak bardzo trudno.

Pracę traktowała z dużym zaangażowaniem, działała w sposób uporządkowany, przemyślany. Podziwiałam jej skupienie, umiejętność planowania, wyczucie dziennikarskie co do tematów i sposobu ich podejmowania. Jednocześnie, mimo niewymuszonego autorytetu w redakcji, potrafiła przyznać się do błędu, stwierdzić, że nie miała racji. Poprawiała teksty (z perspektywy czasu sądzę, że koszmarne) w sposób rygorystyczny, ale nie ośmieszający. Szanowała ludzi niezależnie od tego, czy się z nimi zgadzała, czy wręcz przeciwnie. Jeśli coś ją drażniło, to nie brak umiejętności, lecz niechęć do uczenia się, pracy nad sobą. Nasze czasopismo było dla niej ogromnie ważne. Pracowała z misją i dla misji, bo dziennikarstwo katolickie traktowała jako powierzone jej zadanie. Cieszyły ją sukcesy „Gościa”, bardzo przeżywała jego problemy. Poświęciła mu całe swoje życie zawodowe.

Podziwiałam ją jako dziennikarkę. Czerpałam z jej wiedzy, umiejętności. Ale z biegiem lat coraz mocniej przekonywałam się, że to Joanny nie definiuje. Mimo że kochała swój zawód, to mąż, syn, córka byli całym jej światem. Była szczęśliwa w małżeństwie, syn był jej oczkiem w głowie. Opowiadała o nim, wręcz jaśniejąc na twarzy. Urodzenie córki było spełnieniem jej marzeń. Dzieci kochała w taki sposób, że chciało się z tej miłości, zaangażowania i sposobu budowania relacji brać przykład, obserwowało ze wzruszeniem i pewnego rodzaju pozytywną zazdrością. Była i moją nauczycielką macierzyństwa, niedościgłym wzorem.

Moment, gdy nagle zmarł mąż Joanny i została młodą wdową z dwójką małych dzieci, trudno opisać. Bo jak opisać czas, gdy świat się w jednym momencie zawalił, a trzeba było się podnieść. Dla dzieci. Po ludzku to czas straszny i niezrozumiały. Nie wiem, mimo przegadanych wielu godzin, mimo upływających później lat, jak dała radę. Bo nie jest prawdą, że wszystko zawsze można pokonać, zagryzając zęby. Nieutulona tęsknota, poczucie osamotnienia, zagubienia, lęku o przyszłość – to są uczucia, które towarzyszą nawet głęboko wierzącym herosom. Joanna, co widać było szczególnie po śmierci męża, zmieniała się. Zmieniała na lepsze. Mimo bólu, wielu codziennych trudności. Przedziwne było to, że mimo życiowych ciosów nie gorzkniała. Nie wyrzucała losowi i Panu Bogu, że ją doświadczył. Rzadko się skarżyła. Była też taka... zwyczajna: lubiła koty, kawę („czas na piątą”), dobre pierogi mojej babci...

I kolejny cios. Choroba. Wówczas dzieci były jeszcze małe, a ona walczyła dla nich, starając się nie poddawać. Modliła się, prosiła Boga – o czym wielokrotnie rozmawiałyśmy – by dał jej czas i pozwolił wychować dzieci, doprowadzić je do dorosłości, do mądrości. Bóg pozwolił. Dzieci wychowała przepięknie. Dała światu dwójkę mądrych ludzi. Jej największe życiowe dzieło.

Gdy przyszła znów choroba, prawie trzy lata temu, Joanna wiedziała od razu. Była świadoma. Bała się. Ale wówczas już była głęboko rozmodlona, wpatrzona w Jezusa. I znów: bez egzaltacji i bez wielkich słów. Wyczuwało się wówczas w niej coś bardzo głębokiego. Trudnego do nazwania. W jednej z ostatnich rozmów, niedługo przed śmiercią, Joanna, mocno wzruszona, powiedziała: „Boję się tylko o dzieci. Kruche są”.

Joasiu, one są takie same jak ty: kruche na zewnątrz, w środku mocne. Przecież ty je wychowałaś...

Od kilku miesięcy, kiedy stało się jasne, że Joanna powoli odchodzi, zawsze gdy o niej myślałam, gdzieś z tyłu głowy, w sercu, pojawiał się cytat z Biblii: „Niewiastę dzielną któż znajdzie? Jej wartość przewyższa perły” (Prz 31,10-31). Opis niewiasty dzielnej to Joanna. Dlatego gdy ksiądz odprawiający Mszę pogrzebową, opisując życie Joasi, przeczytał pod koniec homilii ów fragment, wręcz zobaczyłam jej uśmiech. Delikatny i rozumiejący. Wychodzący wprost z serca. I zobaczyłam jej spojrzenie: kruche i twarde. „Kłamliwy wdzięk i marne jest piękno: chwalić należy niewiastę, co boi się Pana. Z owocu jej rąk jej dajcie, niech w bramie chwalą jej czyny”. Joanna bała się Pana. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.