Szansa na sukces

GN 10/2011

publikacja 13.03.2011 21:04

O perłach, dla których warto sprzedać wszystko, i wielokrotnym bankrutowaniu z ks. Jackiem „Wiosną” Stryczkiem rozmawia Marcin Jakimowicz.

Szansa na sukces fot. Henryk Przondziono

Ks. Jacek Stryczek - Twórca nowatorskich programów społecznych Szlachetna Paczka i Akademia Przyszłości, prezes Stowarzyszenia WIOSNA. Duszpasterz ludzi biznesu, performer, miłośnik jazdy na rowerze o każdej porze roku.

Marcin Jakimowicz: Sukces Szlachetnej Paczki, „bloga dla milionerów przyszłych i obecnych”, twarz Księdza w kalendarzu z charyzmatycznymi kapłanami. Nie za dużo tych sukcesów?
Ks. Jacek Stryczek: – W czasie gali Szlachetnej Paczki zadano mi pytanie o to, czy jestem dumny. Odpowiedziałem, że dla mnie jest to zwycięstwo idei, nie moje. Nie mam poczucia, że to mój sukces. Szlachetna Paczka i cała „Wiosna” zbudowane są na przykazaniu miłości wzajemnej. Kiedyś, na etapie pewnego ogromnego kryzysu, oddałem te rzeczywistości Bogu. Do końca. Dlatego to nie moje zwycięstwo, naprawdę...

Podoba mi się anonimowość tej akcji. Potrzebująca rodzina nie wie, czy otrzymuje lodówkę od Kowalskich czy Nowaków. Jedyną rozpoznawalną osobą jest ks. Jacek Stryczek. Nie odbija Księdzu?
– Chyba nie… Na stronie Paczki można przeczytać napis: „Zostań bohaterem”. Chodzi nam o to, by wydobyć z ludzi ich ogromny potencjał. Tak naprawdę bohaterami tej ogromnej akcji są wolontariusze i darczyńcy. W minionym roku wokół darczyńcy gromadziło się średnio aż 13 innych osób. Paczka jest sukcesem tysięcy Polaków, ja stoję wśród nich.

Często używa Ksiądz słowa „sukces”. To w ogóle kategoria biblijna?
– Jak najbardziej. Jezus w przypowieści o siewcy mówi o plonie trzydziesto-, sześćdziesięcio- i stokrotnym. „Poznacie ich po owocach” – przypomina. To dla mnie niesamowicie ważne. Zauważyłem, że zacząłem uprawiać bardzo specyficzny sport: „jak można najwięcej pomóc w jak najkrótszym czasie”. To się da realnie zmierzyć. „Sprawdzanie po owocach” to dla mnie klucz. Tuż po nawróceniu chłonąłem Biblię i traktowałem ją niezmiernie dosłownie. Byłem radykalny. Nie znosiłem kompromisów. Gdy jako student odkryłem, że mam zbyt ostry, niewyparzony język i wychwytuję zbyt wiele złych rzeczy u innych, zobaczyłem, że nie potrafię nad tym zapanować. Wymyśliłem więc sobie takie ćwiczenie, że… nie będę mówił. Spotykam kogoś i nie odzywam się. I dopóki on sam mnie o coś nie zapyta, nic nie powiem.

Ostro. Niezłe ćwiczenie na Wielki Post…
– Tak. Jak na dwudziestotrzylatka było to bardzo zaskakujące.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.