Kościół nie przegrywa w polityce

rozmowa z abp. Józefem Michalikiem

|

GN 32/2010

publikacja 13.08.2010 14:43

O obronie krzyża przed Pałacem Prezydenckim, roli Kościoła w wyborach i obliczu lewicy z abp. Józefem Michalikiem rozmawia Bogumił Łoziński.

Abp Józef Michalik Abp Józef Michalik
Henryk Przondziono

Abp Józef Michalik - jest metropolitą przemyskim. Od 2004 roku pełni funkcję przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski; w 2009 roku został wybrany na to stanowisko po raz drugi. Jest doktorem teologii dogmatycznej. Należy do watykańskiej Kongregacji ds. Biskupów, jest też konsultorem Papieskiej Rady ds. Świeckich.

Bogumił Łoziński: Czy Kościół przegrał wybory prezydenckie, jak twierdzą niektórzy publicyści?
Abp Józef Michalik: – Takie twierdzenia to żenujące próby przypisywania Kościołowi działań, których nie podejmował. Wybory się odbyły bez nadużyć, zwycięzca jest jeden i zasady demokratycznego państwa wymagają, aby go uznać za swojego prezydenta, niezależnie od tego, na kogo się głosowało. Kościół przegrywa nie w wymiarze politycznym, ale wtedy, gdy w kampanii i po jej zakończeniu u zwolenników jednej czy drugiej partii pojawia się brak kultury, czy wręcz nieprzyzwoite zachowania. To zjawisko jest bardziej widoczne u niektórych polityków zwycięskiego ugrupowania, ale występuje też i u opozycji. Najgorsze jest to, że partie udają, iż nie widzą u swoich członków braku kultury czy brutalności. Tymczasem cała Polska widzi, że mają swoich klownów, którzy taką strategię realizują. Polacy widzą, jak zwycięska partia wykorzystuje takiego biednego człowieka do złych celów.

Jednak Kościół jest oskarżany w mediach o zdecydowane poparcie dla Jarosława Kaczyńskiego.
– Absolutnie nie zgadzam się z takimi oskarżeniami. Ludziom Kościoła przypisuje się pewne zachowania, które nie miały miejsca. Przekonałem się o tym na samym sobie. Nie sprzyjałem w wyborach ani jednemu, ani drugiemu kandydatowi, a mimo to szufladkuje się mnie jako zwolennika jednej z partii, co jest absolutnym kłamstwem i manipulacją mediów.

Można jednak podać przykłady agitacji duchownych za kandydatem PiS…
– Pojedyncze przypadki takich zachowań mogły występować, jak również agitacji za kandydatem PO. Czy jeśli jakiś hierarcha przyjął odwiedziny Komorowskiego, to oznacza, że go popierał? Uogólnienia są nieuprawnione.

Sławomir Nowak, szef sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego, powiedział zaraz po głosowaniu: „Kościół popełnił duży błąd, przekraczając granice zaangażowania politycznego” i oskarżył duchownych o występowanie przeciwko kandydatowi PO. Jak Ksiądz Arcybiskup odnosi się do tych oskarżeń?
– To puste słowa, które może mówić tylko człowiek kompletnie nieodpowiedzialny. Zapewne przyświeca mu chęć zdobycia popularności. Ktoś, kto wypowiada takie słowa, jest po prostu nieuczciwy. Teza, że Kościół politycznie angażował się w te wybory, jest nieprawdziwa.

Dlaczego więc jest o to oskarżany?
– Ponieważ do głosu dochodzi antykościelna ideologia postkomunistyczna, którą faworyzują liberalne media. Do tego ujawnia się nieznajomość Kościoła i zasad jego funkcjonowania. Sytuacja ekonomiczna w Polsce jest trudna, trzeba więc szukać tematów zastępczych i kozła ofiarnego.

Ataki na Kościół po wyborach mają odciągnąć uwagę Polaków od kryzysu ekonomicznego?
– W części na pewno. Skierowanie uwagi na rzekomy spór z Kościołem to typowy przykład tematu zastępczego. A przecież teraz powinniśmy dyskutować o przyszłości Polski, o tym, jak wprowadzić uczciwość w życie społeczne, jak w sposób etyczny przeprowadzić prywatyzację. Tymczasem w zamian wyciąga się antyklerykalne hasła.

Jako przykład zaangażowania duchownych w politykę podawane są słowa Księdza Arcybiskupa np. z homilii na Boże Ciało, w których sformułowane są kryteria wyboru, np. że powinien być to „człowiek kierujący się sumieniem”. Czy to jest uprawniony przykład zaangażowania w politykę?
– Podawanie kryteriów jest naszym obowiązkiem. Nie powinno się wskazywać nazwisk czy danej partii, i tego nie było. Jednak mówienie, że prezydent nie powinien być zwolennikiem zabijania dzieci poczętych, eutanazji czy in vitro jest nie tylko uprawnione, ale wręcz konieczne. Oczywiście wierni sami muszą według tych kryteriów ocenić danego kandydata i zdecydować. Podawanie nazwisk nie jest naszą rolą, bo nawet krzykliwa pani z SLD może się przecież nawrócić, zmienić poglądy i zacząć spełniać podane przez nas kryteria uczciwości, życzliwości do ludzi, kultury i miłości bliźniego.

A czy dwaj główni kandydaci różnili się pod względem spełniania kryteriów wskazywanych przez Kościół?
– Nie wymieniałem nazwisk w kampanii i teraz też żadnego nie wskażę. Każdy Polak sam musi dokonać oceny.

Po pierwszej turze obaj kandydaci zadeklarowali zdecydowanie różny stosunek do in vitro. Czy poglądy polityków na kwestie bioetyczne powinny być dla katolika jednym z kryteriów wyboru?
– Oczywiście. Jeśli ktoś nie liczy się z sumieniem, moralnością w jednej dziedzinie, to mam prawo podejrzewać, że nie będzie się liczył w innych dziedzinach.

To dlaczego episkopat w czasie tych wyborów przypomniał jedynie o obowiązku głosowania, ale
kryteriów wyboru, np. stosunku do in vitro, już nie sformułował?

– My te kryteria podajemy nieustannie od 20 lat. One są powszechnie znane i nie trzeba ich przypominać przy okazji każdych wyborów. Biskupi robią to nieustannie. Obserwowałem takie zjawisko, że zwolennicy PO oczekiwali od Kościoła, że powie coś, czym będzie można dać po nosie PiS-owi, a zwolennicy PiS-u oczekiwali, że Kościół poprze ich. Owszem, niektórzy ludzie, czy środki przekazu, realizowali te oczekiwania, ale nie Kościół jako całość.

Jednak gdy kryteria przypomina dany biskup, to nie jest to odbierane jako głos Kościoła. Brakuje jednego wspólnego stanowiska całego episkopatu. Niektórzy wręcz twierdzą, że dzieje się tak, bo biskupów zbyt dużo dzieli w ocenie zjawisk społecznych.
– Absolutnie nie zgadzam się z taką oceną. Proszę przeczytać dokumenty episkopatu, na przykład o rodzinie. Są w nim wskazania podpisane przez wszystkich biskupów.

Tylko ten dokument jest sprzed roku, a obecnie są już nieco inne wyzwania.
– On nadal jest aktualny, a Dekalog ma już parę tysięcy lat.

Po wyborach Prezydium Episkopatu pogratulowało zwycięzcy. Czego spodziewa się Ksiądz Arcybiskup po prezydenturze Bronisława Komorowskiego?
– Mam nadzieję, że odetnie się od patrzenia partyjnego na Polskę, bo prezydent to funkcja ponadpartyjna. To będzie szczególne zadanie. Liczę, że dla nowego prezydenta ważniejsze będzie dobro narodu niż interes jego partii, że wytyczy dalekosiężne projekty rozwoju Polski, aby miała godne oblicze na zewnątrz i siłę wewnątrz. Mam też nadzieję, że będzie potrafił bronić moralności i etyki. W sferze stosunków państwo–Kościół nie spodziewam się jakichś trudności, liczę na spokojną współpracę.

Prezydent deklaruje się jako katolik. Czy ma Ksiądz Arcybiskup nadzieję, że nie podpisze ustawy zezwalającej na in vitro?
– Mam nadzieję, że przyczyni się do uporządkowania sfery działalności bioetycznej i obecne bezprawie zostanie ukrócone. Liczę, że nie podpisze ustawy zezwalającej na niemoralne eksperymenty przekreślające prawa natury i zagrażające życiu, a taką jest metoda in vitro.

Tragedia w Smoleńsku zjednoczyła naród w czasie żałoby, a teraz wywołuje głębokie podziały. Dlaczego nie udało się utrzymać tej jedności?
– Ponieważ narodu nikt nie chce słuchać. Już w czasie pogrzebów ofiar widać było, że ludzie mający wpływ na politykę i środki przekazu nie szanują wrażliwości Polaków, teraz to wybuchło z całą mocą przy okazji krzyża przed Pałacem Prezydenckim.

Kto odpowiada za rozpętanie konfliktu wokół tego krzyża?
– Podobnie jak kiedyś na Żwirowisku w Oświęcimiu, tak obecnie mamy do czynienia z upolitycznieniem krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Przecież ten krzyż został przyniesiony i postawiony z jak najlepszą wolą harcerzy. Miał przypominać ofiary katastrofy i jednocześnie wskazywać transcendentny wymiar tej tragedii. Był znakiem, że Polacy, przeżywając żałobę, odwołują się do wymiaru nadprzyrodzonego, tam szukają sensu tego dramatu. To był piękny i bardzo ważny gest. Jednak już w czasie żałoby głos zabierali ludzie, którym takie jej przeżywanie się nie podobało. Do otwartego sporu doszło, gdy ludzie, dla których ten krzyż jest niewygodny, postanowili go usunąć. W jednym z pierwszych wywiadów z prezydentem elektem dziennikarze „Gazety Wyborczej” za najpilniejszą sprawę dla Polski uznali usunięcie tego krzyża, a pan Komorowski zadeklarował, że go przeniesie, nie mówiąc nic więcej. Natychmiast odezwał się przedstawiciel partii przeciwnej i występując jako obrońca krzyża, ostro skrytykował prezydenta elekta. Od tego momentu krzyż został upolityczniony.

A zachowanie obrońców krzyża nie jest zaprzeczeniem wartości, które on symbolizuje?
– Nie rozmawiałem z tymi ludźmi, nie znam ich motywacji. Myślę jednak, że dążenie do upamiętnienia ofiar katastrofy ma głębsze przyczyny niż tylko emocje, jak się próbuje to przedstawiać. Być może u podstaw tych dążeń leży obawa, że okoliczności tej katastrofy nie zostaną wyjaśnione, być może jest to wyraz zawodu z przebiegu śledztwa, który na pewno nie jest satysfakcjonujący. Trzeba mieć świadomość, że dla ludzi, którzy przez lata walczyli z prezydentem Lechem Kaczyńskim, godne upamiętnienie go po śmierci w tym miejscu jest trudne do przyjęcia.

Jak rozwiązać ten konflikt?
– Całego problemu by nie było, gdyby ze strony Kancelarii Prezydenta najpierw pojawiła się konkretna, jasna, wiarygodna deklaracja, w jaki sposób zostaną w tym miejscu upamiętnione ofiary tragedii, a dopiero potem został przeniesiony krzyż.

W tym sporze Kościół jest oskarżany o bierność. Czy słusznie?
– To zupełnie chybione oskarżenia. Kuria warszawska chciała pomóc w godnym rozwiązaniu problemu, gdy doszło do porozumienia, chciała je przeprowadzić. Przecież Kościół nie jest od likwidacji krzyży. Nie jest od rozwiązywania problemów, które stworzyli politycy, bo wtedy stawałby się stroną w sporze.

Czy spór wokół krzyża może być wykorzystany przez lewicę do walki z Kościołem? SLD już nawołuje do likwidacji krzyży z urzędów państwowych czy wypowiedzenia konkordatu.
– A może to głos zza grobu ofiar spod Smoleńska, że przy okazji nieporozumień, dotyczących krzyża na Krakowskim Przedmieściu, ujawnia się prawda. Komu zależy na bałaganie, komu przeszkadza krzyż? Nie mam żadnych wątpliwości, że takie hasła obrócą się przeciwko lewicy. Nawet się cieszę, że ujawnili swe postulaty, bo one demaskują ich prawdziwe oblicze. Oni pokazują, że od czasów indoktrynacji marksistowsko-leninowsko-stalinowskiej w ogóle się nie zmienili.

SLD walczy z Kościołem jako instytucją, środowisko „Krytyki Politycznej” na płaszczyźnie światopoglądowej. Która lewica jest dla Kościoła groźniejsza?
– Nie mam złudzeń, że to jest jedna lewica. Trzeba z tymi ludźmi rozmawiać, odnosić się z szacunkiem, ale jednocześnie otwierać przed nimi szersze perspektywy, aby wyszli z ideologicznego zakłamania, w którym żyją. Przecież walka ideologiczna czy instytucjonalna z Kościołem zawsze prowadziła lewicę w świecie i w Polsce w ślepy zaułek. Tyle razy już w historii tego doświadczyli, że powinni w końcu zacząć wyciągać wnioski.

W ostatnim czasie w mediach aż roi się od oskarżeń wobec Kościoła o agitację w wyborach czy chęć zawłaszczenia państwa, nagłaśniane są też pojedyncze przypadki pedofilii księży. Czy pozycja Kościoła w Polsce jest zagrożona?
– Kościołowi zagraża grzech i odejście od Chrystusa. Kościół żyje wiarą, owocami męki Chrystusa, czyli krzyżem, cierpieniem i prześladowaniami. Jeśli narażamy się tym, dla których chrześcijaństwo jest niewygodne, to najlepszy znak, że nasza wiara jest potrzebna i żywa. Natomiast rzeczywiście boję się słabości własnych i ludzi Kościoła. To jest realne niebezpieczeństwo. Na szczęście znamy drogę wyjścia z grzechu poprzez nawrócenie, czyli przemianę życia, poprawę, czyny miłości wobec nieprzyjaciół. I to jest nasza siła.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.