PO bez alibi

rozmowa z Jarosławem Gowinem

|

GN 28/2010

publikacja 16.07.2010 10:27

O Polsce po Smoleńsku i po wyborach z Jarosławem Gowinem rozmawia Jacek Dziedzina.

Nie pod wszystkimi obietnicami Komorowskiego ja się podpisuję. Nie pod wszystkimi obietnicami Komorowskiego ja się podpisuję.
Roman Koszowski

Jarosław Gowin - poseł PO, rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, doktor filozofii, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „Znak”.

Jacek Dziedzina: Kiedy odchodzi Pan z Platformy?
Jarosław Gowin: – Mam nadzieję, że to pierwsza i ostatnia partia w moim życiu.

Jest Pan zadowolony z partyjnej rodziny?
– Negatywnie oceniam to, co się stało w kampanii, czyli zwrot na lewo. Moja rola polega na przywróceniu Platformy do równowagi po tym przechyle.

Będzie koalicja z SLD w przyszłej kadencji?
– Ja sobie tego nie wyobrażam.

A jeśli jednak?
– Będę robił wszystko, co w mojej mocy, by do takiej koalicji nie doszło.

A dobrze Panu w towarzystwie Janusza Palikota?
– Zna pan moje wypowiedzi na jego temat. Natomiast w klubie PO oprócz Palikota jest 280 innych parlamentarzystów i ze współpracy z nimi jestem dumny. Dla Palikota i dla takich zachowań nie powinno być miejsca nie tylko w PO, ale w ogóle w polityce.

Palikot jest jednak ciągle we władzach klubu. Odejdzie czy skończy się, jak zwykle, na „surowym” upomnieniu?
– Decyzję podejmie ścisłe kierownictwo partii. Wybranie Palikota do władz klubu uważam za kardynalny błąd i chyba dzisiaj nikt nie dziwi się temu, że w tym samym czasie odmówiłem przyjęcia funkcji wiceszefa klubu.

Szczerze: dobrze Panu w tym środowisku?
– Ludzie o poglądach konserwatywno-chadecko-republikańskich są dzisiaj rozproszeni po różnych stronach sceny politycznej. Część jest w PO, część w PiS, jeszcze inni wokół Marka Jurka. Próbą konsolidacji tych ludzi, nieudaną i chyba już zakończoną, była Polska Plus. Zamiast marzyć o partii idealnej, zdecydowałem się na realne działanie. A spośród realnie istniejących partii najlepiej czuję się w Platformie, mimo tego skrętu w lewo. Chociaż gdyby ten skręt miał trwać, musiałbym przejść na pozycje otwartej wewnętrznej opozycji.

Mam wrażenie, że Pan już od dawna jest takim samotnym dysydentem we własnym klubie.
– Na pewno nie samotnym. Moją ocenę sytuacji wewnętrznej w PO podziela niemała część klubu.

To dlaczego tej części nie słychać?
– Dlatego, że to są na ogół tzw. górale, czyli posłowie z wysokich rzędów w Sejmie, a więc w większości byli samorządowcy z mniejszych ośrodków. Ich głosy nie przebijają się do mediów, chociaż wielu z nich ma nie tylko świetne przygotowanie merytoryczne, ale też konserwatywne poglądy jak ja.

Ale czy to ma jakieś przełożenie na ustawy, które Platforma przyjmuje? Czy może i Pan, i „górale” to tylko taki listek figowy dla PO?
– W wielu sprawach udało nam się zmodyfikować projekty, chociażby w sprawie złej, moim zdaniem, ustawy o zapobieganiu przemocy w rodzinie. Doprowadziliśmy do usunięcia zapisów zdecydowanie szkodliwych, bo dopuszczających bardzo głęboką ingerencję państwa w rodzinę. Natomiast rzeczywiście mamy poczucie, że powinniśmy odcisnąć większe piętno na pracach legislacyjnych. Naszym punktem honoru jest przyjęcie dwóch ustaw: ustawy bioetycznej w wersji zaproponowanej przeze mnie oraz ustawy o wprowadzeniu dnia wolnego w święto Trzech Króli.

A może łatwiej byłoby Panu i „góralom” zrealizować te projekty na przykład w PiS-ie?
– Nie wyobrażam sobie siebie w tej partii. Bo o ile pod względem światopoglądowym dość blisko mi jest do głównego nurtu w PiS, choć nie do tego „radiomaryjnego”, o tyle w sprawach gospodarczych mam poglądy zdecydowanie platformerskie, a nie pisowskie.

Po I turze wyborów, zapytany, jak powinna wyglądać dalsza część kampanii Komorowskiego, odpowiedział Pan: tak jak Kaczyńskiego przed I turą. To głos jawnego dysydenta.
– Bliższy był mi ton kampanii Jarosława Kaczyńskiego, to prawda.

Do tego stopnia, żeby na niego zagłosować?
– Proszę nie żartować. To byłaby całkowita schizofrenia moralna, gdybym namawiał innych do głosowania na Komorowskiego, a po cichu sam głosował na Kaczyńskiego. Natomiast jestem pełen uznania dla kampanii Kaczyńskiego. Po pierwsze pod względem pewnej finezji technicznej, marketingowej, ale także w sensie głębszym. Uważam, że ta kampania wyrastała z trafnego odczytania tragedii smoleńskiej. W sercach Polaków panuje żałoba. Wokół tej tragedii zaczyna tworzyć się wielki mit narodowy, który, jestem przekonany, będzie trwał stulecia. Sztabowcy Jarosława Kaczyńskiego i on sam trafnie uderzyli w ton szacunku dla takich wartości jak patriotyzm, ojczyzna, naród, poświęcenie, służba, państwo. Poza tym uważniej niż my unikali kampanii negatywnej, aczkolwiek ich sytuacja była o tyle łatwiejsza, że w Platformę w sposób bezprecedensowy uderzyły inne środowiska, pozapolityczne, część mediów, szeptana plotka, niestety, także ze strony części duchownych.

Nie przesadzajmy z tymi mediami, przecież macie wyraźne poparcie większości z nich.
– Mówię o części mediów. Zresztą każdego bolą jego własne rany. Sam byłem adresatem uwag, że mamy krew prezydenta na rękach, że katastrofa pod Smoleńskiem to efekt spisku, który zawarliśmy z Rosją. To nie przestaje boleć.

Platforma nie ucieknie jednak od pytania, dlaczego premier pozostawił wyjaśnienie przyczyn katastrofy w rękach Rosjan.
– To krzywdząca opinia, ponieważ decyzja w sprawie tego, kto prowadzi śledztwo, musiała zapaść natychmiast po katastrofie. Gdybyśmy chcieli je przejąć, musielibyśmy podjąć negocjacje ze stroną rosyjską, które trwałyby kilka tygodni, a w tym czasie wszyscy w Polsce rzucaliby oskarżenia na rząd, że śledztwo stoi.

Ale jesteśmy już trzy miesiące po tragedii, a polscy prokuratorzy nie mają dostępu do najważniejszej dokumentacji i dowodów rzeczowych! Przecież premier suwerennego państwa powinien siąść do rozmów z Putinem i wypracować podstawę prawną, według której będzie się toczyło postępowanie.
– Wtedy wszyscy oczekiwali przede wszystkim jak najszybszych wyjaśnień. Czy Pan wyobraża sobie taką sytuację, że my zaczynamy wielotygodniowe negocjacje z Rosjanami…

Dlaczego przyjmuje Pan założenie, że miałoby to trwać wiele tygodni? Przecież Miedwiediew obiecał: będziemy wspólnie wyjaśniać tę sprawę.
– No właśnie: wspólnie. Nigdy nie dali najmniejszego sygnału, że gotowi są oddać śledztwo w polskie ręce. Gdybyśmy wdali się w długotrwałe negocjacje, to może by ustąpili, a może nie, a w Polsce wszyscy byliby przekonani, że rząd próbuje coś tuszować w tej sprawie.

A tak jesteśmy w sytuacji, że rodziny ofiar mówią: państwo polskie nas zostawiło. Jak można coś wspólnie wyjaśniać, jeśli polscy śledczy nie mają oryginałów czarnych skrzynek? Nie mają dokumentacji z oględzin miejsca wypadku, z sekcji zwłok.
– Nasi prokuratorzy nadzorują śledztwo rosyjskie, dokumenty stopniowo spływają, w tej chwili są tłumaczone tysiące stron z rosyjskiego na polski, gdy to się skończy, nasi prokuratorzy ponownie pojadą do Moskwy.

Czy Polska zmieniła się po 10 kwietnia?
– Moim zdaniem, rozpoczęły się procesy, na które nikt z polityków nie ma wpływu. Zmienia się nasza zbiorowa wyobraźnia, polska dusza. Zmienia się stosunek Polaków do sfery publicznej. Rehabilitacji zostały poddane takie wartości jak państwo, naród, ojczyzna. Więcej wartościowych ludzi będzie się angażowało w działalność polityczną. Uważam zatem, że zmiany idą w dobrym kierunku, chociaż zapłaciliśmy za nie okrutnie wysoką cenę.

A co zmienia w polityce wygrana Komorowskiego?
– Najważniejsze jest to, że Platforma zdobyła instrumenty do realizacji własnego programu politycznego. Nie będzie już żadnego usprawiedliwienia, alibi dla zaniechań.

Które z obietnic Komorowskiego zrealizujecie w pierwszej kolejności w Sejmie?
– Po pierwsze nie pod wszystkimi obietnicami Komorowskiego ja się podpisuję.

Na przykład?
– Zrobię wszystko, żeby nie doszło do finansowania zapłodnienia in vitro, a w każdym razie, żeby nie doszło do tego przed przyjęciem generalnych rozstrzygnięć dotyczących tego, kto ma dostęp do tej procedury.

Komorowski jest zwolennikiem takiej kolejności?
– Myślę, że zdaje sobie sprawę, iż najpierw trzeba przyjąć ustawę bioetyczną, a dopiero potem podjąć decyzję co do jej finansowania.

Pański projekt jest w ogóle jeszcze brany pod uwagę?
– Wiem, że nowy marszałek zamierza wkrótce skierować ten projekt do komisji.

Razem z innymi projektami?
– Z tego, co wiem, w stosunku do innych nadal są zarzuty legislacyjne. Natomiast szczerze wątpię, czy zdążymy w tej kadencji przyjąć ustawę bioetyczną.

Macie pełnię władzy, nie ma już alibi…
– Ale pan dobrze wie, że akurat w sprawach bioetycznych PO jest podzielona pół na pół. Owszem, w tym Sejmie jedynym projektem, który może być przyjęty, jest mój projekt. Ale to by wymagało poparcia go przez PiS.

Gdyby dzisiaj zaczynał Pan tworzyć ustawę o in vitro, wychodziłby Pan z tych samych czy bardziej radykalnych założeń?
– Widzi pan, w polityce trzeba się dzielić rolami. Rolę tego, kto złoży projekt bardziej radykalny, wziął na siebie minister Piecha. Ja wziąłem na siebie rolę autora projektu, który ma szansę być przyjęty. I który w dodatku jest najbliższy katolickiej nauce moralnej ze wszystkich ustaw funkcjonujących w Europie.

Projekt Piechy jest jeszcze bliższy, więc może warto by go poprzeć?
– On jest zbyt radykalny, żeby poparł go nawet cały PiS, nie mówiąc już o PSL czy znaczącej części PO. Ale z ministrem Piechą blisko współpracujemy.

Mam jednak wrażenie, że Pański pogląd, w miarę postępowania prac nad tą ustawą, ulegał coraz większej radykalizacji.
– To prawda, im więcej wiem na temat tej metody, tym więcej mam zastrzeżeń nie tylko moralnych, ale przede wszystkim medycznych. Uważam, że to metoda niezwykle mało skuteczna. Jestem zwolennikiem tego, żeby przeznaczyć duże środki na rozwój naprotechnologii.

To proszę złożyć taki projekt. I lobbować za jego przyjęciem.
– Dobry pomysł.

Kapitalny. Mówię całkiem serio.
– Ja też. Zainspirował mnie pan do tego, by podjąć takie starania. O ile in vitro nie jest leczeniem niepłodności, to naprotechnologia niepłodność leczy, choć nie we wszystkich przypadkach.

Pod którą jeszcze z obietnic Komorowskiego nie podpisze się Jarosław Gowin?
– Nie podpisuję się pod postulatem wprowadzenia parytetów. Uważam, że to jest postulat typowo lewicowy, przejaw inżynierii społecznej, rozwiązanie sprzeczne z podstawową dla demokracji zasadą równości wobec prawa. Uważam, że partia liberalno-konserwatywna powinna stawiać nie na sztuczny dyktat prawa, tylko na wolność jednostki, swobodną konkurencję i samorzutne, oddolne procesy społeczne.

A które z obietnic Pan popiera?
– Na pewno ulgi dla studentów. Emerytury mundurowe – reformy są nieuchronne. Ale powinniśmy szanować zasadę praw nabytych i objąć nowymi regulacjami tylko tych, którzy dopiero podejmą pracę w służbach mundurowych. Generalnie rzecz biorąc, to skoncentrowałbym się teraz nie na realizacji obietnic, tylko na podejmowaniu działań, które są trudne, bolesne, ale niezbędne do uratowania polskiej gospodarki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.