Rekolekcje u Tracza

rozmowa z Dariuszem Kowalskim

|

GN 52/2009

publikacja 23.12.2009 23:28

O fizjologicznym płaczu ciała, co uzdrawia i duszę, książkach na stosie oraz Bogu, który jest jak dobry GPS – z aktorem Dariuszem Kowalskim rozmawia Agata Puścikowska

Rekolekcje u Tracza Jakub Szymczuk

Dariusz Kowalski - aktor Teatru Nowego w Łodzi. Popularność przyniosła mu rola Tracza w serialu „Plebania”. Zagrał też m.in. w filmach:„Fala zbrodni”, „Komornik”, „Strefa ciszy”.

Agata Puścikowska: Mogę zaproponować Panu kawę?
Dariusz Kowalski: – Może najpierw pomódlmy się do Ducha Świętego. Żeby był teraz z nami.

Z wieloma osobami rozmawiałam, ale Pan pierwszy zaczyna wywiad od modlitwy...
– Jesteśmy w redakcji katolickiej, więc chyba nie obrażam niczyich uczuć... (śmiech)

Pan „gorący” od zawsze?
– A co to znaczy „wierzący letnio?”. Czy można być „trochę w ciąży?”. Choć rzeczywiście, długi czas żyłem w jakimś złudzeniu. „Klasyczny” katolik: paciorek, w niedzielę Msza św., a potem supermarket. I „hajże na Soplicę”, czyli żyję po swojemu, w myśl zasady, że wszystko mi się od życia należy.

Oho, prawie jak Tracz.
– Tracz na pewno nie jest letni!

Podobno żona wysyła Panu esemesy z cytatami z Pisma Świętego.
– Tak, czasami. I zawsze trafia w dziesiątkę! Ale tak to już jest ze słowem Bożym – jest żywe i skuteczne, jak mówi św. Paweł. Biblia to teraz najważniejsza dla mnie księga. Słowo to pokarm dla duszy – jeśli chcę, żeby żyła, muszę ją karmić! Swoją drogą, ostatnio oczyściłem domową bibliotekę. Część książek usunąłem.

Spalił je Pan na stosie?
– (śmiech) Nie, wyrzuciłem na śmietnik. Straciły dla mnie przydatność do spożycia. Nie można się karmić czymś, co truje! Jakimś New Age na przykład. Wygląda obiecująco – praca nad sobą, samodoskonalenie, treningi osobowości. Tłusta przynęta, a w środku ostry haczyk. Połkniesz i już musi cię operować specjalista. Miejsce Boga w twoim życiu zajmuje jakiś bożek – praca, kariera, pieniądze, wszystko jedno. Coś, co stawiasz na piedestale, na pierwszym miejscu, za co oddajesz życie. To jest bałwochwalstwo. Dalej: „Bądź fajny – akceptuj innych i świat”, a podprogowo: akceptuj wszystko, również to, co złe. To antychrześcijańskie, bo chrześcijaństwo sprzeciwia się relatywizmowi, wyraźnie odróżnia dobro od zła, mówi o grzechu, który prowadzi do śmierci i o prawdziwym Życiu. Chcę żyć!

To była burza, czy lekki powiew?
– Lekki powiew, ale wystarczyło, że uchyliłem szczelnie zamknięte drzwi, a powstał prawdziwy przeciąg. To zawsze są mocne przeżycia, szczególnie gdy się człowiek budzi po latach duchowego snu i widzi, jak wiele zła wyrządził. Jest we mnie jeszcze wiele stęchlizny do przewietrzenia!

Aż tak? W kościele dzieciństwa, w Siemiatyczach, był Pan ministrantem.
– Zaletą bycia chłopakiem jest to, że można zostać ministrantem! Często wspominam proboszcza, ks. prałata Horodeńskiego – wspaniałego kapłana. To był piękny czas! Potem zacząłem urządzać życie po swojemu. Na szczęście Bóg znalazł do mnie drogę. Jego miłość jest naprawdę cierpliwa! Codziennie Mu za to dziękuję i pamiętam słowa św. Pawła: „Tak więc ten, któremu się wydaje, że stoi, niech uważa, aby nie upadł” (1Kor 10,12). Potrzebuję mocnej podpory!

Codziennej Mszy św.?
– Staram się, ale różnie z tym bywa. Eucharystia to życiodajne źródło. No i nie ma dnia bez kontaktu z Biblią. Z duchowym pokarmem jest jak z paliwem do samochodu – nie zatankujesz – nie pojedziesz! Czasem człowiek niby czeka na Boga, powtarza jakieś słowa, chce, żeby On przyszedł, ale sam pozostaje bierny. A jak by to przyjście Boga miało wyglądać? Będę szedł ulicą, nagle rozstąpi się niebo i usłyszę potężny głos: „To ja, twój Bóg, teraz będę do ciebie przemawiał”? W każdej chwili mogę sięgnąć po Jego słowo! No i modlitwa – z wiarą, szczególnie wspólna, w rodzinie – czyni cuda. Naprawdę zmienia życie, wyrywa z egoizmu! Egoizm niszczy relacje, każe widzieć tylko własne potrzeby. Moje życie „po swojemu” tak wyglądało! Do tego zawód aktora, który ciągle domaga się braw! Ta chęć bycia podziwianym i lubianym... no i mylenie podziwu z miłością. Każdy z nas szuka miłości, bo jesteśmy do niej stworzeni. Tylko że żadne brawa, chwilowe wrażenia, tej potrzeby nie zaspokoją!

Ale w zawody twórcze wpisana jest ocena tego, cośmy popełnili...
– A to jest inny temat. Właściwie nie ma tu żadnej obiektywnej miary. Ważne jest to, co się komu podoba! Choć oczywiście fachowiec może ocenić warsztat, dostrzec talent. Kiedy człowiek wychodzi na scenę, musi to mieć ręce i nogi. Jeśli dojdzie jeszcze głowa, to już jest nieźle! A jeśli do tego dodać serce i duszę...

Fajna definicja profesjonalisty: ma ręce, głowę, nogi, duszę i serce.
– Jeśli ma duszę i serce, to już może być artystą! Ludzie to doceniają. Choć często dają sobie wcisnąć byle co, wierząc, że kupują wielką sztukę. Dziś wiele do powiedzenia mają ci, którzy nadmuchują różne balony. Trzeba uważać, czym się człowiek karmi. Kiedyś czytałem dużo prasy, bo chciałem wiedzieć, co się dzieje na świecie. Tylko że nie dostrzegałem, co się dzieje wokół mnie, w moim własnym domu, w mojej duszy! Przestałem namiętnie kupować gazety, teraz systematycznie kupuję tylko „Gościa Niedzielnego”...

...będzie, że artykuł jest sponsorowany przez... Tracza
– (śmiech) Przyznam, że jeszcze nie tak dawno na słowa „prasa katolicka” uśmiechałem się lekceważąco – „A co to za cudo – prasa katolicka?’’. W końcu zajrzałem i zmieniłem zdanie. Jesteście bardzo ciekawym tygodnikiem! Poza tym miło jest czytać gazetę, która uznaje istnienie w człowieku nieśmiertelnej duszy!

Już widzę komentarze w internecie: nawiedzony katol, a nie „wyczepisty” Tracz...
– Tak, tak, kochani, uważajcie – wszędzie jest pełno nawiedzonych katoli! (Internauto, kiedy jedziesz metrem czy tramwajem, rozejrzyj się uważnie – nie wiadomo, czy ta pani w moherowym berecie akurat się za ciebie nie modli!). Czas stać się nawiedzonym katolem! Dawno przekroczyłem czterdziestkę – dla faceta to najwyższa pora, żeby dojść do używania rozumu! Nawet własne ciało zaczyna mi mówić – kiedy na nartach bolą mnie kolana – że moje życie nie jest w moich rękach! Cieszę się, że wreszcie naprawdę dziękuję Bogu za to, co mam, za najbliższych, za rodzinę.

Jak wskazuje nawet pobieżna obserwacja panów w tymże wieku, to często dochodzą do zgoła przeciwnych wniosków...
– Każdy ma prawo urządzać życie po swojemu. Ostatnio spotkałem po latach koleżankę aktorkę. Spytała mnie: „Ty masz wciąż tę samą żonę? O, jak fajnie, ja mam wciąż tego samego męża”. Wytrwanie w małżeństwie jest trudne, nie ma co udawać. Ale owoce są wspaniałe. Widzę coraz więcej darów związanych z dojrzałym związkiem. To jest nagroda za wierność. To pozwala z nadzieją myśleć o starości! Czujemy działanie łaski sakramentu. A dlaczego mężczyźni uciekają? Do innej kobiety, w pracę, w alkohol? Może boją się dorosnąć? Boimy się prawdy o sobie, bo ona bywa przerażająca.

Pan się przeraził, jak sądzę.
– Człowiek musi zdać sobie sprawę, ile zła popełnił, jak głupio żył. I musi zapłakać. To był, i jest, długi proces. Kilka lat temu, jadąc z Łodzi samochodem na zdjęcia, trafiłem w radiu na kanony
z Taizé – śpiewy, które bardzo lubiłem w młodości. Zacząłem słuchać tej rozgłośni coraz częściej – to było nieistniejące już niestety warszawskie Radio Józef. Ewangelia w eterze. I to był moment zatrzymania, zastanowienia. Jakiś czas później, szukając diety oczyszczającej, trafiliśmy z żoną na rekolekcje z postem Daniela u misjonarzy Świętej Rodziny. To było niełatwe doświadczenie. Pierwsze dni to tzw. kryzys ozdrowieńczy. Ból głowy, biegunka. Organizm płacze! Im gorzej się człowiek odżywiał, tym trudniej się oczyszcza. Ale powoli staje na nogi. Po „pustyni ciała” przychodzi czas na „pustynię ducha”. Duchowy kryzys ozdrowieńczy... Kiedy się przezeń przebrnie, można zacząć życie od nowa. Ale trzeba wcześniej poznać prawdę o sobie.

Chciałam rozmawiać z Panem o tym, czy nie atakują Pana babcie parasolkami, krzycząc: „Ty wstrętny Traczu”. A mam wrażenie, że jestem na jakichś noworocznych rekolekcjach. Chyba byłby Pan dobrym księdzem.
– (śmiech) Zaletą bycia chłopakiem jest to, że można zostać księdzem! No cóż, nie skorzystałem z tej szansy, wygrało aktorstwo. Ale z Bogiem jest tak jak z GPS-em. Dostajesz komunikat: „jedź prosto’’. Nie słuchasz i skręcasz. Głos w urządzeniu na to spokojnie, nie oceniając, informuje: „zmieniam trasę”. Dostosowuje się do ciebie, szanuje twoją wolność wyboru. Ale droga się wydłuża. Pan Bóg jest cierpliwy! Zaprowadzi do celu, choć inną, dłuższą drogą. Oczywiście jeśli dasz Mu szansę! A co do babci i Tracza: kiedyś po Mszy św. jakaś pani podchodzi do mnie i mówi: – W kościele patrzyłam na pana i myślałam sobie: „Co on tutaj robi?”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.