Z fartuchem na habicie

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 32/2009

publikacja 11.08.2009 08:19

O serniku, Panu Bogu i milionie sprzedanych książek z s. Anastazją Pustelnik rozmawia Barbara Gruszka-Zych

Z fartuchem na habicie fot. Henryk Przondziono

Siostra Anastazja ze Zgromadzenia Córek Bożej Miłości jest specjalistką od ciast i domowej kuchni. Mieszka w Krakowie. W wydawnictwie WAM sprzedano 1,1 mln egzemplarzy jej książek kucharskich. Amerykańska Agencja Associated Press porównuje ją do światowych gwiazd kulinarnych, takich jak Nigella Lawson czy Rachael Ray.

Barbara Gruszka-Zych: Światowe agencje prasowe komentują, że jest Siostra wzorem dla wielu polskich gospodyń. Sprzedano już ponad milion Siostry książek.
S. Anastazja Pustelnik: – A ja mam co do tego wątpliwości…Nie wiem, czy te agencje mówią prawdę. Mało się interesuję, ile sprzedano moich książek, bardziej lubię gotować. Choć muszę przyznać, że cieszy mnie, kiedy czytelnicy opowiadają, że im to gotowanie według moich przepisów wychodzi.

Na targach książki ludzie ustawiają się w długich kolejkach po autograf.
– Szkoda, że nie ze wszystkimi mogę porozmawiać, bo podpisywanie trwałoby za długo. Niektórzy kupują całe komplety moich książek w prezencie na ślub, a raz nawet na chrzest. To zdecydowanie za duże wyprzedzenie (śmiech).

Czy Siostra gotuje w habicie?
– Do pracy wkładam biały, lżejszy habit i welon. Przecież nie mogę w tym samym chodzić do kaplicy i na miasto, a potem do kuchni. A oprócz tego noszę fartuch w kwiatki, albo w kropki, kolorowy, żeby było weselej.

Gotowanie jest chyba męczące, stoi się przecież przy kuchni tyle godzin.
– Jak się coś lubi, to taka praca nie męczy. Rzeczywiście, jak trzeba robić zaprawy czy potrawy na święta, to trzeba stać cały dzień. Nogi czasem odmawiają mi posłuszeństwa.

A jak mocno bolą?
– To sobie odpoczną w nocy.

Co Siostra przygotowuje w takie upały jak dziś?
– Na pierwsze – jakiś chłodnik, a na drugie danie dużo surówek, np. zieloną sałatę, do wyboru z poszatkowaną białą kapustą z naturalnym jogurtem i majonezem urozmaiconym drobno posiekaną cebulką. Do tego pieczeń wieprzową i ziemniaki. I oczywiście konieczne są napoje – rozcieńczony sok z czarnej porzeczki, ostudzony w chłodni, zawierający dużą dawkę witaminy C. Na gorące dni dobre są też koktajle z sezonowymi owocami na kwaśnym mleku. Każdego dnia w drodze do pracy zaglądam na stragany Starego Kleparza i widzę, jakie są nowości, które można wykorzystać w kuchni.

Co nowego widziała dziś Siostra na targu?
– Podglądnęłam, że już pojawiły się kurki. Ale można też dostać świetny bób. Najpierw gotuję go w osolonej wodzie, a po odcedzeniu podaję polewany masełkiem i posypany bułką tartą. Dla koneserów proponuję bób z czosnkiem. Ten przepis jeszcze nie znalazł się w żadnej mojej książce. Po ugotowaniu i odcedzeniu wkładam go do naczynia żaroodpornego, gdzie wcześniej wrzucam masło połączone z wyciśniętym czosnkiem i mieszam. Najlepiej jeśli wszyscy jedzą taki czosnkowy bób, bo wtedy nikomu nie przeszkadza jego intensywny zapach.

Urodziła się Siostra w Dylągowie.
– To licząca prawie dwieście numerów domów wioska koło Dynowa na Podkarpaciu. Gotowania uczyłam się od śp. mamy Antoniny. Gotowała dla mnie i rodzeństwa – dwóch sióstr i dwóch braci, bo tata zmarł, kiedy miałam pół roku. Moje siostry też znają się na kuchni, powychodziły za mąż i zostały na gospodarce. Starszy brat Tadeusz musiał nauczyć się gotować, kiedy zmarła nam mama. Miałam wtedy 17 lat, a on 27. Zostaliśmy we dwójkę na ojcowiźnie i przez dwa lata musieliśmy gospodarzyć na 6 hektarach ziemi. Hodowaliśmy też dwa konie, trzy krowy, świnie, kury. Pamiętam, jakie uciążliwe było przymusowe oddawanie zboża, ziemniaków, mięsa, jak się wtedy mówiło „dla państwa”.

Jakie potrawy jedliście w rodzinnym domu?
– Przedtem gotowano inaczej niż dziś, wykorzystując to, co rosło w polu i w ogrodzie. Pamiętam maminy żur z jajkiem, bo gdzie tam wtedy była kiełbasa. Mięsa w tamtych czasach jedliśmy bardzo mało, było tylko od święta. Jak się wyhodował jakiś ładny kogut, to mama dawała go nam pod pachę i szliśmy na targ, żeby go sprzedać i zarobić trochę pieniędzy. W domu jadało się też gołąbki, które zamiast ryżu miały nadzienie z tartych ziemniaków. Ale też smaczną kapustę z fasolą jaśkiem, która rosła w ogrodzie. Mama piekła też znakomite ciasta drożdżowe z makiem, którego uprawa była wtedy dozwolona, oraz z jabłkami i śliwkami.

Teraz Siostra piecze ekskluzywne „pierzynki” na bazie bitej śmietany.
– W dzieciństwie ze śmietany ucieraliśmy masło w drewnianej maśniczce. Śmietana nie mogła być ani za zimna, ani za ciepła, i ktoś musiał ją intensywnie ubijać z odpowiednią siłą.

Po dwóch latach pracy na gospodarstwie wyjechała Siostra do ówczesnej Czechosłowacji.
– Nie miałam za co kupować sobie sukienek i chciałam na nie zarobić. Po naszych wsiach szła wtedy od domu do domu taka kartka, że poszukują chętnych do pracy w hucie szkła za Ostrawą. Trzeba było tylko do powiatu do Brzozowa zawieźć zdjęcia, paszport i zgłosić chęć wyjazdu. Praca nie była lekka, na akord robiliśmy szkło do kineskopów. Jak się okazało, jedna z koleżanek miała siostrę w nowicjacie Zgromadzenia Sióstr Córek Bożej Miłości. Dostawała od niej listy i czytała nam je na głos. I wtedy tak się jakoś stało, że to nie ja sama poprosiłam o przyjęcie do zgromadzenia, ale zrobiła to za mnie właśnie ta koleżanka. Otrzymałam z Krakowa zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Wzięłam urlop, kupiłam materiał na sukienki – kolorową korę, dederon, którego wtedy jeszcze w Polsce nie było. Ale już nic nie było mi potrzebne, bo sukienki zamieniłam na habit. Wcześniej nie wiedziałam, jak wygląda, ale od razu mi się spodobał. Kupione materiały rozdałam rodzeństwu.

Słyszałam, że w dzieciństwie miała Siostra daleko do kościoła?
– To był kawałek, ale że nie było drogi, trzeba było chodzić przez pola i błoto. Zawsze wkładało się takie sznurowane gumowce. Musieliśmy je myć przed wejściem do kościoła. Kiedy mama zaczęła chorować, nie miała siły zimą iść na Mszę i modliliśmy się z nią w domu. W Wielkim Poście odmawialiśmy wspólnie Gorzkie Żale i Drogę Krzyżową. Mama wyjmowała dużą książeczkę do nabożeństwa, z której kazała nam głośno czytać modlitwy. Mieszkająca obok nas starsza sąsiadka utworzyła różę różańcową. Kiedy jedna z należących do niej panien wyszła za mąż, zwolniło się miejsce, więc zaproponowała, żebym je zajęła. Miałam wtedy 15 lat, a mama kazała mi klękać i odmawiać dziesięć zdrowasiek naraz. Wydawało mi się, że to za dużo, dlatego przerywałam i nieraz płakałam. Ale mama mi nie popuściła i musiałam modlitwę doprowadzić do końca. Chyba to ona wymodliła mi powołanie.

Kiedy zaczęła Siostra gotować w zakonie?
– Jako kandydatka pomagałam w domu zakonnym, a przez dwa lata nowicjatu po kilka miesięcy sprzątałam refektarz, kaplicę, trafiłam też do kuchni. Kiedy pod koniec nowicjatu siostra prowincjalna spytała mnie, gdzie chciałabym pracować, bez wahania powiedziałam, że właśnie tam. I tak już jest od przeszło 30 lat.

Pierwszą książkę kucharską wydała Siostra w 2001 r.
– Najpierw swoje przepisy notowałam w zeszytach, ale już ich nie mam, bo nazbierało się ich tyle, że musiałam je wyrzucić podczas przeprowadzki. Wszystkie sprawdzam sama i na ojcach jezuitach, mieszkających w Domu Pisarzy w Krakowie. To dla nich gotuję i oni pierwsi mnie oceniają. Kiedy ostatnio sprawdzałam sałatki do nowej książki, na stołach pojawiało się ich po kilkanaście i ze względu na ilość nie wszystkich dało się spróbować. To właśnie ojcowie jezuici wpadli na pomysł, żeby moimi przepisami podzielić się z innymi. Przecież w wielu zgromadzeniach siostry czy bracia kucharze dobrze gotują, ale nie zdradzają swoich tajemnic. Te moje potrawy są łatwe do przyrządzenia i każdemu się udają.

Słyszałam, że często telefonują do Siostry czytelnicy.
– Na początku dzwonili nawet mężczyźni z pytaniem o amoniak, który polecam do wypieku ciast. Nie wiedzieli, co to jest. Jakaś pani z Niemiec pytała, jak wkładać blachy do pieca. Wytłumaczyłam, że musi być lekko nagrzany. Widać robiła to pierwszy raz.

Na forum internetowym czytelnicy chwalą Siostry serniki. Lubi je Siostra?
– To chyba widać… (śmiech).

Proszę o najprostszy przepis.
– Kilo zmielonego sera, osiem jajek, 30 deka cukru, margaryna. W mikserze ucieram margarynę z cukrem, dodaję po jednym żółtku, a potem mieszam z serem połączonym z budyniem bez cukru. Na koniec dodaję ubitą pianę z białek. Podstawę z kruchego ciasta albo biszkoptu piekę już dzień wcześniej.

Jak się Siostra czuje jako kucharka i pisarka?
– Dobrze jest być kucharką, ale kiedy ktoś dzwoni, że chce przeprowadzić wywiad, to tego nie lubię. Robi mi się na sercu niespokojnie.

Modli się Siostra o dobre gotowanie?
– Wyniosłam to z domu, bo już w dzieciństwie podglądałam mamę, która przed gotowaniem albo wyrabianiem chleba robiła znak krzyża. Mam swoją ulubioną modlitwę – „Pod Twoją obronę”, którą odmawiam szczególnie przed pieczeniem ciast. Kiedy na początku w zakonie gotowałam w domu dla dzieci upośledzonych, wyrobiłam sobie taki zwyczaj, żeby się wieczorem modlić za tych, którzy jutro będą jeść moje posiłki. Robię to do dziś.

Co jest dla Siostry teraz najważniejsze?
– Oficjalnie chciałabym, żeby mi nogi odpoczęły i żebym poszła na emeryturę. Ale w duchu sobie myślę, żeby te moje nogi chętnie chodziły aż do końca. I żebym swoją pracą mogła służyć zgromadzeniu i Panu Bogu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.