Nie potrząsam szabelką

rozmowa z prof. Jerzym Buzkiem

|

GN 30/2009

publikacja 25.07.2009 20:13

O znudzonych Europą, o prawach gejów i o roli Polski w Unii z prof. Jerzym Buzkiem, przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, rozmawia Jacek Dziedzina

Nie potrząsam szabelką fot. Roman Koszowski

Prof. Jerzy Buzek – urodził się w 1940 roku w Śmiłowicach na Zaolziu. Profesor nauk technicznych, specjalista w dziedzinie inżynierii chemicznej. W latach 1997–2001 premier polskiego rządu. W ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego po raz drugi wybrany na europosła. Od 14 lipca 2009 przewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Jacek Dziedzina: Setki odebranych gratulacji pewnie śnią się już Panu po nocach, jeśli w ogóle Pan sypia…
Jerzy Buzek: – Rzeczywiście, gratulacji było bardzo dużo. Ale odbierając je, pamiętałem, że sukces zawdzięczam wyborcom z mojego regionu.

Pewnie są i tacy, którzy martwią się tym wyborem… Na przykład kibice Ruchu Chorzów, podejrzewam, myślą sobie, że teraz to już z Panem nie pobiesiadują, ani na pielgrzymkę do Piekar nie pójdą…
– Nadal będę siadał na trybunach z kibicami Ruchu Chorzów. Ale także z kibicami innych klubów: Polonii Bytom, Piasta Gliwice, Odry Wodzisław czy Górnika Zabrze.

Zamierza Pan zainteresować obywateli Unii pracami Parlamentu Europejskiego. Biorąc pod uwagę niską frekwencję w ostatnich wyborach, będzie trudno. Ludzi to po prostu nie obchodzi.
– Trzeba przede wszystkim rozwiązywać konkretne problemy i uświadomić Europejczykom, że decyzje zapadające w Parlamencie Europejskim mają bezpośredni wpływ na ich życie.

W jaki sposób?
– W minionej kadencji w pamięci ludzi utkwiło obniżenie cen połączeń roamingowych. Podobnie tysiące internautów cieszyło się, że używanie programów komputerowych nie będzie obarczone dodatkowymi opłatami, to było też ważne dla szkół czy szpitali. Informacje, że załatwiliśmy to w Parlamencie Europejskim, docierały jednak do niewielu, a więc nie byliśmy skuteczni w przekazie. Musimy to zmienić. Niewiele obywateli zdaje sobie na przykład sprawę, że mówiąc o bezpieczeństwie energetycznym, mówimy o tym, aby był gaz w naszych kuchenkach, czy prąd w mieszkaniach, i to po jak najniższej cenie. Mamy kryzys, ludzie boją się utraty pracy. Trzeba nad tym zapanować i jeśli pokażemy, że z poziomu Unii Europejskiej pochodzą liczne dobre decyzje w tych kwestiach, to ludzie się przekonają, jak ważna jest dla nich Unia. Trzeba też ożywić pracę samego Parlamentu.

A słyszał Pan ten dowcip: „Jaka instytucja unijna jest najbardziej niezależna? Parlament Europejski. Dlaczego? Bo od niego nic nie zależy”… Nie ma Pan poczucia, że ludzie nie interesują się PE, bo mają wrażenie, że nie ma on realnego wpływu na funkcjonowanie całej Unii?
– Ja nie mam żadnego kawału na poczekaniu, ale powiem, że co najmniej 60 proc. polskiego prawa jest tworzone w Parlamencie Europejskim. Wpływamy zatem na dwie trzecie naszego życia w kraju. Problem polega tylko na tym, że większość tych ustaw musi być jeszcze zatwierdzona przez polski parlament. Ale te projekty w większości polegają na zaadaptowaniu tego, co uchwaliliśmy w PE.

A czy od przewodniczącego Parlamentu Europejskiego dużo zależy?
– To bardzo ważne, w jaki sposób organizuje pracę Parlamentu. Prowadzi też rozmowy z najważniejszymi europejskimi politykami, reprezentuje Parlament na szczytach unijnych, a więc jego stanowisko może wpływać na przebieg tych najważniejszych unijnych obrad i powzięte decyzje.

Więcej niż stanowisko szefów komisji parlamentarnych, których Polska nie będzie miała w tej kadencji zbyt wielu?
– W poprzedniej kadencji mieliśmy szefów dwóch komisji, teraz mamy już szefową Komisji Rozwoju Regionalnego, bardzo ważnej dla Polski. Ustalenia co do dalszych stanowisk jeszcze trwają, poczekajmy więc na końcowy wynik.

Europoseł Ryszard Czarnecki powiedział: „Jerzy Buzek nie jest typem wojownika, ma skłonność do mówienia rzeczy, które są dobrze przyjmowane na europejskich salonach”. Przesadza, czy też to dzięki tej „skłonności” został Pan wybrany na szefa PE?
– Prawdziwy wojownik to nie ten, który potrząsa szabelką, ale ten, który skutecznie osiąga swoje cele. Jako premier dobrą pozycję Polski w traktacie nicejskim, odszkodowania dla przymusowych robotników III Rzeszy, zablokowanie gazociągu Rosja–Unia w 2001 roku osiągnąłem na drodze twardych, konkretnych negocjacji. Przeprowadzając reformy w kraju, codziennie musiałem podejmować trudne decyzje. Gdybym podejmował je w kłótni albo bijąc ręką w stół, na pewno bym nic nie zdziałał.

Przytoczyłem wypowiedź pana Czarneckiego, bo podobnie zaczęło myśleć wiele osób, kiedy zobaczyło Pana odpowiedź w ankiecie, jaką „Gość” przeprowadzał przed eurowyborami: wyraził Pan gotowość poparcia rezolucji PE, wzywającej kraje UE do zrównania w prawach związków homoseksualnych z małżeństwami. Czy to naprawdę Pana pogląd, czy też chęć przypodobania się poprawnej politycznie Europie?
– Jestem za uregulowaniem prawnym związków partnerskich. Nie oznacza to, że jestem za małżeństwami homoseksualnymi, czy też adopcją przez nie dzieci. Mówiłem już o tym grubo wcześniej w wielu wywiadach i programach publicznych.

W pytaniu chodziło o „zrównanie w prawach z małżeństwem”.
– Jestem za prawami związków partnerskich. Związek małżeński jest czymś innym. W pytaniu słowo „małżeństwo” nie padło. Ale chodziło o przyznanie związkom partnerskim tych samych praw, jakie mają małżeństwa. Czym innym jest tolerancja dla osób, które tkwią w takich związkach, czym innym nadawanie im przez państwo tych samych przywilejów, które mają małżeństwa: dziedziczenie, adopcja dzieci, wspólne opodatkowanie itd.

Pan jednym tchem wymienia to wszystko, a przecież adopcja dzieci to zupełnie co innego niż dziedziczenie czy wspólne opodatkowanie związków partnerskich. I mają przysługiwać im przywileje społeczne?
– Oczywiście, że tak, bo to jest związane z prawami człowieka i obywatela. Proszę sobie wyobrazić, że jeden z tych ludzi zachoruje. Drugi nie ma możliwości, żeby uzyskać niezbędne informacje, na przykład w szpitalu. Nie mają prawa dziedziczenia. To są prawa, które trzeba im nadać, choć nie wolno tego nazywać związkami małżeńskimi.

Czy bez takich poglądów można zostać osobą numer 1 w PE?
– To są moje poglądy, obojętnie, czy jestem naukowcem, czy przewodniczącym Parlamentu.
Zastanawia mnie relacja europosłanki Joanny Senyszyn z Pańskiego spotkania z europejskimi socjalistami jeszcze przed głosowaniem: „Przedstawił się jako zwolennik praw gejów i kobiet. Pierwszych – do związków partnerskich. Drugich – do aborcji. Obiecał popierać parady równości i ruchy feministyczne. Żaden tam konserwatysta. Po prostu socjalista całą gębą. Nic, tylko na takiego głosować”.

Tak rzeczywiście było?
– Powoływanie się w „Gościu Niedzielnym” na panią poseł Senyszyn mocno mnie zaskakuje. Na spotkaniu z socjalistami o prawach gejów nie mówiłem nic więcej niż to, co powyżej. Przy prawach kobiet mówiłem o pełnej możliwości realizowania się w życiu zawodowym i społecznym, podobnie jak w przemówieniu inauguracyjnym 14 lipca. W sprawie aborcji moje stanowisko nie zmieniło się, mój pogląd jest taki, jak odpowiedziałem w ankiecie w „Gościu Niedzielnym”. Wobec socjalistów deklarowałem też poparcie dla prawa demonstrowania przekonań, zgodnie z prawami człowieka i obywatela, i nic więcej.

Podkreśla Pan, że przestrzeganie praw człowieka będzie jednym z Pańskich priorytetów.
– Tak jest.

W takim razie poparłby Pan rezolucję PE, potępiającą Wielką Brytanię za tzw. ustawę antydyskryminacyjną, która nakazuje wszystkim ośrodkom adopcyjnym, także katolickim, oddawanie dzieci do adopcji przez pary homoseksualne? Przecież ta ustawa łamie prawa człowieka podwójnie: dziecka do wzrastania w normalnej rodzinie oraz wolność sumienia katolików i ludzi myślących, dla których to jest nie do przyjęcia. Parlament Europejski powinien bić na alarm.
– Mój pogląd na możliwość adopcji dzieci przez pary homoseksualne wyraziłem powyżej w tym wywiadzie i wielokrotnie wcześniej. Mam wrażenie, że pan redaktor koniecznie chce mi przypisać poglądy, których nie podzielam.

Nic z tych rzeczy, po prostu pytam, jak zachowałby się Pan Przewodniczący podczas głosowania nad ewentualnym projektem rezolucji... W PE przywołał Pan zarówno osobę Jana Pawła II,
jak i dziedzictwo rewolucji francuskiej. Czyjej wizji jest bliższa dzisiejsza Europa?

– Uważam, że obie te wizje nie są sprzeczne ze sobą. Europa ma jednak problem z nadaniem im właściwej rangi. Myślę, że w Polsce szczególne znaczenie ma wizja związana z tradycją chrześcijańską i, moim zdaniem, Europa nie może jej negować. Nie wszędzie tak jest, dlatego mamy wielką misję do spełnienia w UE. Jestem o tym przekonany.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.