Trzeba być wyrazistym

rozmowa abp. Andrzejem Dzięgą, metropolitą szczecińsko-kamieńskim

|

GN 27/2009

publikacja 02.07.2009 12:24

Z abp. Andrzejem Dzięgą, metropolitą szczecińsko-kamieńskim, o polskiej racji stanu na Pomorzu Zachodnim rozmawia Andrzej Grajewski

Trzeba być wyrazistym fot. PAP/Piotr Polak

Andrzej Grajewski: Ksiądz Arcybiskup ukształtowany został w realiach Polski wschodniej, zupełnie odmiennych od tych istniejących na Pomorzu Zachodnim. Jakie są tego konsekwencje dla pracy duszpasterskiej Księdza Arcybiskupa?
Abp Andrzej Dzięga: – To jest rzeczywiście z jednej strony ogromne przeciwstawienie, ale z drugiej z zaskoczeniem wciąż stwierdzam, że czuję się tutaj jak u siebie w domu. Na to składają się różne rzeczy. Ogromna część mieszkańców Pomorza Zachodniego przybyła tutaj z Kresów Wschodnich, z południa Polski i z Litwy. Dlatego, proszę mi wierzyć, nie czuję żadnego zaskoczenia w kontaktach z ludźmi. Jednocześnie nie ma wątpliwości, że jest to zupełnie inny teren. Powiem o jednej osobliwości. W innych regionach Polski chyba nikomu do głowy nie przyjdzie, że tutaj jeszcze trwa odbudowa kościołów ze zniszczeń wojennych.

Jaka jest skala tego problemu?
– Wprawdzie są to już tylko pojedyncze dzieła, ale często jest to zadanie nadal bardzo skomplikowane. Trwa na przykład ciągle odbudowa ogromnego kościoła w Chojnie, porównywalnego swymi rozmiarami z kościołem katedralnym. Część świątyń zrekonstruowano całkiem niedawno, a niektóre, zwłaszcza kościoły filialne, nadal czekają na odbudowę. Wszystko to jednak wymaga wielkiego nakładu pracy, a także niemałych środków. To jest także wyznacznik specyfiki tego terenu.

A inne różnice?
– Jest także jeszcze jeden obszar, który zaskakuje mnie ciągle i który dopiero poznaję. Na innych terenach Polski parafia jest tradycyjnym centrum duchowości i życia sakramentalnego. Nawet gdy się dzieliła, to pewne doświadczenia były przenoszone na nową wspólnotę. Tutaj ludzie przyjeżdżali i zaczynali mieszkać w jakiejś miejscowości, w której odbudowywali kościół albo on po prostu był. Zaczynali z niego korzystać i on stawał się ich kościołem. Było ich jednak za mało, aby tworzyć parafię. Oni w tych kościołach filialnych czują się zupełnie autonomiczni i mówienie im o parafii, jako pewnej jedności, jest działaniem trochę sztucznym. Nie ma więc naturalnego ducha wspólnotowości. To sprawia, że tutaj dyskusje o sposobach duszpasterstwa, zwłaszcza w odniesieniu do kościołów filialnych, muszą być prowadzone zupełnie inaczej niż w Polsce centralnej, gdzie jest kościół parafialny i dwie, trzy kaplice filialne.

Obiektywne wskaźniki wskazują, że Pomorze Zachodnie jest regionem o najniższej licznie powołań, najmniejszej liczbie chodzących do kościoła, mówiąc wprost, najbardziej zlaicyzowanym.
– Jeżeli chodzi o powołania, już protestuję. Proszę zwrócić uwagę, że na terenie tej archidiecezji jest chyba największa liczba parafii prowadzonych przez zgromadzenia zakonne. Gdyby zebrać ilość powołań z tego terenu do seminariów zakonnych, mogłoby się okazać, że wcale nie jesteśmy w tyle.

Jednak inne wskaźniki są wyraźnie niższe. Co jest tego przyczyną?
– Wprost na to nie odpowiem, gdyż jestem tu za krótko i nie chcę opierać się wyłącznie na pierwszych obserwacjach i własnej intuicji. Myślę, że mogę jednak już wskazać kilka przyczyn. Osadnicy przychodzący tutaj zaraz po wojnie to byli tzw. pionierzy. Osobowości twarde, odstające często od zwykłej społeczności. Ludzie mający własne zdanie w różnych kwestiach, także w stosunku do Pana Boga. To są osobowości dynamiczne, samodzielne. Często Kościół nie jest im potrzebny, choć jednocześnie nie są jego wrogami. Oczywiście gdzie indziej tacy ludzie także są, ale tam giną wśród innych. Tutaj stanowią większy procent, co powoduje, że również nasze podejście do nich musi być inne, bardziej indywidualne. Nie ma także żadnej wątpliwości, że na Ziemiach Zachodnich i Północnych z racji politycznych uwarunkowań, a także licznych garnizonów wojsk radzieckich tutaj stacjonujących, obsada funkcjonariuszy urzędów bezpieczeństwa, wydziałów ds. wyznań oraz nomenklatury partyjnej była zdecydowanie bardziej gęsta aniżeli w innych rejonach Polski. Oni pozostali, i to także wpływa na statystyki.

Stocznia Szczecińska została zamknięta, co to oznacza z punktu widzenia pasterza tej diecezji?
– Stocznia jest pewnym symbolem losów Pomorza Zachodniego. Choć są niektórzy, którzy twierdzą, że nie jest to wielki problem, gdyż co znaczy 4 tys. pracowników Stoczni przy 140 tys. zatrudnionych w całym Szczecinie, zwłaszcza że najlepsi stoczniowcy znaleźli zatrudnienie w stoczniach Danii, Niemiec czy Szwecji. Problem jest w patrzeniu na Pomorze Zachodnie. Czy chcemy ten region widzieć jako obszar silny gospodarczo, którym do niedawna był. Polska komunistyczna, kierując się rozumną racją stanu, zadbała tutaj o silny przemysł i liczne inwestycje.

Jaki jest dzisiaj ich los?
– Dzisiaj, niestety, są one marnotrawione. Kiedyś zwrócono mi uwagę, że przecież ekonomia ma swoje prawa. Zgoda, ekonomia ma swoje prawa, pod warunkiem, że jednym z elementów ekonomicznego myślenia jest także człowiek oraz pokolenia, które przyjdą po nas. Statystyki są alarmujące. Pokazano mi dane, z których wynika, że potencjał gospodarczy regionu w ciągu kilkunastu ostatnich lat spadł o połowę, podobnie budżety kilku ważnych miast, znacznie zmniejszyła się liczba urodzeń. Po II wojnie światowej tereny te – zrujnowane i słabo zaludnione – były pod względem demograficznym znacznie bardziej dynamiczne aniżeli dzisiaj. W jednym z kazań do stoczniowców postawiłem pytanie, czy Szczecin chce być jeszcze miastem morskim. Czy też chce zostać dużymi Mikołajkami nad Zalewem Szczecińskim? Dotyczy to nie tylko losów stoczni. Mamy problem tzw. toru wodnego, który od wielu lat nie jest pogłębiany. Jeszcze kilka lat takiej gospodarki i Szczecin przestanie być miastem morskim, pozostanie tylko miastem o tradycjach morskich.

To także jest pytanie, czym region i Szczecin mają być dla Polski?
– Nasi negocjatorzy, gdy podpisywano traktat akcesyjny do Unii, nie zapisali w nim okresów przejściowych, w których państwo polskie mogłoby doinwestowywać regiony przygraniczne.

Niemcy jednak potrafili to zrobić.
–Właśnie Niemcy zadbali o specjalne traktowanie obszarów byłej NRD. Mówię to z prawdziwą przykrością, ale nie widzę, aby polski rząd szukał sposobów, jak pomóc w podtrzymaniu potencjału tego regionu. Tymczasem ze względu na bliskość Berlina, ale także państw skandynawskich, Pomorze Zachodnie powinno mieć dla Polski specjalne znaczenie. Spoglądając na mapę inwestycji unijnych, które są realizowane w całym kraju, można dostrzec, że ich kumulacja jest w Polsce centralnej i południowej. Natomiast prawie ich nie ma na Pomorzu Zachodnim, Podlasiu oraz na Podkarpaciu. A dobry gospodarz powinien dbać o kresy, o rejony pograniczne, gdyż dobrobyt tych regionów daje większą stabilność całemu państwu. W tym kontekście trzeba także myśleć o problemach stoczni oraz o rozwoju gospodarczym Pomorza Zachodniego.

Czy Ksiądz Arcybiskup rozmawiał o tym z lokalnymi władzami?
– Oni na swój sposób się starają. To, co Szczecin może dać z siebie, to daje. Natomiast bez wyraźnego sygnału ze strony władz centralnych, bez wyciągnięcia ręki z Warszawy w naszą stronę, nie ruszymy. Za małe są siły tego regionu. Tu jest depresja i potrzebny jest nowy, zewnętrzny impuls, aby to przełamać.

Jakim wyzwaniem jest bieda tego regionu?
– To przede wszystkim problemem samorządów. Jeżdżąc po wsiach i miasteczkach, mam czasami wrażenie, że także niektórzy samorządowcy nie czują się tam gospodarzami. Tak jakby im nie przeszkadzały brudne, odrapane ściany. Jakby im nie przeszkadzał brak chodników, że to wszystko zarasta chaszczami. Jest bieda, i to bieda nieraz bardzo widoczna. Ale jak to kiedyś powiedział jeden z dobrych gospodarzy – są sprawy, które nie wymagają inwestycji, tylko ścierki, wody i dobrej chęci.

A tego tu czasami brakuje?
– Wody nam nie brakuje. Myślę, że ścierki także są. Jest natomiast pytanie o chęć. Czy samorządowcy czują się gospodarzami w perspektywie tylko swojej kadencji, czy chcą tę ziemię przygotować dla następnych pokoleń? Mam wrażenie, że często nie myśli się kategoriami przyszłych pokoleń. I to jest źródło biedy. Zmiana tego stanu jest zadaniem dla samorządu.

A dla Kościoła?
Dla Kościoła też, aczkolwiek proszę mi wierzyć, tutejszy Kościół robi bardzo dużo, aby pomóc ubogim. Księża też biedują. Kto wie, czy nasze duchowieństwo nie jest jednym z najbiedniejszych w Polsce. A praca w wielu miejscach jest wyjątkowo trudna. Te legendarne już popegeerowskie osady. To są realia. Ci ludzie siedzą bez perspektyw, bez horyzontów, bez wizji i pomysłów. Tak po prostu, jeszcze jeden dzień, i jeszcze jeden dzień. Jest coś takiego w tej ziemi – bieda i duchowa, i kulturowa, i najczęściej także wielka bieda materialna.

Podczas ingresu Ksiądz Arcybiskup powiedział, że w sprawach Kościoła „trzeba być jednoznacznym”. Co to oznacza w posłudze biskupa, gdzie także potrzeba znajdowania kompromisu jest w cenie?
– Mówi pan, że świat współczesny szuka kompromisu, i to jest prawda. Ale w sprawach Bożych kompromis jest postawą przeciwko Panu Bogu, gdyż zawsze oznacza ustępstwo. W tym sensie, w sprawach Bożych każdy kompromis jest zły. W innych sprawach oczywiście kompromis jest potrzebny, ale jeżeli chodzi o Boże sprawy – nie. Myślę, że w naszym pokoleniu przeszliśmy do biernej postawy, nie chcąc nic narzucać ludziom czy przymuszać ich do wyrazistości – niech każdy ma prawo do wyboru, niech każdy dojrzeje, pozwólcie obojgu dorosnąć aż do żniwa, a w czasie żniwa powiem żeńcom itd. W sensie generalnym to jest prawda. Ale gdy chodzi o konkretnego człowieka, o ludzką duszę, to nie wiemy, ile jest tego czasu. Każda minuta może okazać się ostatnia. W tym sensie jeśli my, duszpasterze, nie będziemy zaniepokojeni, że nam ludzkie dusze gdzieś się gubią, to tak naprawdę sprzeniewierzymy się własnemu powołaniu. Prezbiter Kościoła katolickiego nie może być zbyt wyczekujący. Musi być aktywny i musi stawiać ludziom klarowne wymagania. Dlatego sądzę, że trzeba być wyrazistym, gdyż to może być szansą i dla Kościoła, i dla Polski.

Abp Andrzej Dzięga - urodził się w 1952 r. w Radzyniu Podlaskim. Święcenia kapłańskie przyjął w 1977 r. w Siedlcach. Profesor i dziekan KUL, autor wielu prac z dziedziny prawa kanonicznego. Od 2002 do lutego 2009 r. biskup sandomierski. W marcu br. objął kanonicznie archidiecezję szczecińsko-kamieńską. Członek kilku komisji i zespołów Konferencji Episkopatu Polski.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.