Zrobili mnie hetmanem

Jacek Dziedzina

|

GN 26/2009

publikacja 30.06.2009 17:23

O niechcianym Strasburgu, malowanych konserwatystach i o jajcarzach w PiS-ie, z europosłem elektem Tadeuszem Cymańskim rozmawia Jacek Dziedzina.

Tadeusz Cymański Tadeusz Cymański
fot. JAKUB SZYMCZUK

Jacek Dziedzina: Rozmawiam z posłem czy europosłem?
Tadeusz Cymański: – Jestem w stanie przejściowym, bo już nie jestem posłem RP, otrzymałem potwierdzenie wybrania na europosła, choć jeszcze nie zasiadam w Strasburgu.

Pytam jednak nie o stan formalny, tylko o wolę Tadeusza Cymańskiego, kim chce naprawdę być. Po ogłoszeniu wyniku wyborów niemal dał Pan do zrozumienia, że tak naprawdę nie chce jechać do Strasburga.
– Ktoś, kto jest na liście wyborczej i mówi, że nie chce być wybranym, jest mało poważny. To jest fałszywe wobec wyborców.

No i to właśnie mnie dziwi, bo Pan nie wyglądał na szczęśliwego z tego powodu.
– Nie zabiegałem o start w tych wyborach. Ale w sytuacji, kiedy Platforma stawała na uszach i postawiła na niesamowitą mobilizację, musieliśmy wzmocnić listy wyborcze znanymi posłami.

Pan zgodził się zostać lokomotywą partii, po cichu licząc, że sam jednak mandatu nie dostanie.
– Została złożona propozycja...

Mógł Pan odmówić...
– Praktycznie nie było wyboru. W końcu walczymy zespołowo. Zgodziłem się i nie znam przypadku, żeby ktoś odmówił, tłumacząc, że go to nie interesuje. Liczyłem się z tym, że mogę zostać wybrany. Ale nie planowałem tego.

Ma Pan żal do wyborców, że go wybrali?
– Mam pewne rozdwojenie jaźni. Czuję się jak ryba w wodzie w polskim Sejmie i oczywiście, że żal mi się z nim rozstawać. Są ważne kwestie społeczne do rozstrzygnięcia. I tego będzie mi bardzo brakować. Ale w takim momencie człowiek odpowiedzialny musi uznać werdykt wyborców.

Czym w takim razie będzie się Pan zajmował w Parlamencie Europejskim?
– Interesują mnie sprawy społeczne i europejski model społeczny. Nie jestem jakimś supereuroentuzjastą, natomiast uważam, że osiągnięcia socjalne i solidarnościowe Europy są jeszcze przed Polską. Dysproporcje i kontrasty społeczne u nas należą do najwyższych w Europie. Średnie wskaźniki są wspaniałe, ale Polska jest na pierwszych miejscach, jeśli chodzi o różnice w zarobkach. Polskie dzieci są na ostatnim miejscu w dostępie do przedszkoli...

A jak Pan chce walczyć z tym w Parlamencie Europejskim? On nie ma takich kompetencji. Dużo więcej na tym polu zdziałałby Pan, pozostając w Warszawie.
– Ale przecież coraz częściej prawo krajowe jest rezultatem prawa unijnego. Myślę, że my, jako PiS, powinniśmy popierać w UE standardy chroniące rodzinę, kobiety, prawa pracownicze...

Może powinien Pan zasiąść w ławach socjaldemokratów?
– Lechowi Kaczyńskiemu też kiedyś zarzucono, że jest socjalistą. On wtedy odpowiedział: jeżeli ktoś obronę ludzi słabszych, emerytów, pracowników nazywa postawą socjalistyczną, to trudno. Nie nazwa się liczy, a treść.

Postulat praw pracowniczych to jedna rzecz, a metody – druga. Czy środki, po które Pan chce sięgać, bliższe są konserwatystom, czy właśnie socjalistom?
– Ja nadal mam duszę związkowca, zawsze nim byłem. Nie ukrywałem nigdy, że są mi bliskie takie działania, które łagodzą dysproporcje.

Wierzy Pan w równość społeczną?
– Nie jestem utopistą, który wierzy w jakiś komunizm czy socjalizm w takim wydaniu, że wszyscy mamy równe żołądki. Ale walka o większą sprawiedliwość ma sens.

PiS w Strasburgu chce stworzyć koalicję z brytyjskimi i czeskimi konserwatystami. Nie byłoby lepiej dołączyć jednak do Europejskiej Partii Ludowej, gdzie są PO i PSL, zamiast rozpraszać polskie głosy w mniej znaczących frakcjach?
– Zdaję się na mądrość moich kolegów, których główną domeną jest polityka zagraniczna. Owszem, zawsze w jedności siła, ale są inne ważne racje, że partia zadecydowała inaczej.

Jakie?
– Przede wszystkim niezależność. W EPL występuje jednak dyscyplina w głosowaniu. I nawet silna reprezentacja narodowa musi się jej podporządkować, jeżeli frakcja przyjmie jakieś stanowisko. Tak było przy okazji sprawy rotmistrza Pileckiego: tłumaczono nam, że takie stanowisko było przyjęte i chcąc nie chcąc, nasi posłowie właśnie w imię dyscypliny partyjnej głosowali. Nam zależy, żeby w kwestiach dla nas ważnych zachować dużą niezależność. Zresztą to też nie przeszkadza, by popierać ważne i dobre inicjatywy polskich posłów z innych frakcji.

Będziecie współtworzyć frakcję europejskich konserwatystów. Czy Pańskim zdaniem PiS jest partią konserwatywną?
– W PiS-ie jest wiele nurtów. Są poglądy bardziej liberalne i bardziej społeczne. Ale dla mnie symbolem PiS-u jest program solidarnego państwa. I ja się tego trzymam. Natomiast wartości konserwatywne znajdujemy w PiS-ie przede wszystkim w dziedzinie ochrony rodziny, tradycji. Tak to odczytuję.

I tu właśnie są wątpliwości – co to za konserwatyzm, jeśli jeden z czołowych polityków PiS-owskich na słowo „człowiek” w odniesieniu do płodu ludzkiego prycha pogardliwie i mówi, że to ideologia... Przecież to nawet nie tyle niekonserwatyzm, co zwykły brak wiedzy z biologii.
– Wiem, że były takie wypowiedzi, ale one są odosobnione. Podkreślam jeszcze raz: w PiS-ie są różne poglądy, niektóre mogą nawet bulwersować. Ale, moim zdaniem, rozstrzygające jest oficjalne stanowisko partii.

Ależ PiS-u nie było stać właśnie na jednoznaczne stanowisko podczas głosowania nad projektem ustawy zwiększającej ochronę życia.
– Też prawda. Ale ja nie powiedziałem, że jesteśmy partią konserwatywną i kropka.

To po co wchodzić w koalicję z brytyjskimi konserwatystami, którzy sami też mają problem ze swoją tożsamością? Będziecie razem udawać konserwatystów?
– Myślę, że w PiS-ie konserwatywne wartości mają jednak należne miejsce. I jako całość mamy prawo powiedzieć, że na polskiej scenie politycznej najbardziej te wartości chronimy. Czy w sposób wystarczający – tego nie wiem. Towarzyszy mi niedosyt i staram się być krytyczny, również wobec naszych własnych dokonań. Nie jesteśmy monolitem, u nas toczy się dyskusja na wiele tematów. Ale w dzisiejszej walce o dostęp do aborcji, o prawa homoseksualistów myślę, że mamy prawo powiedzieć, że bronimy wartości tradycyjnych. Natomiast rozumiem rozczarowanie tych, którzy uważają, że powinniśmy być w tym jeszcze bardziej wyraziści.

Wspólnym mianownikiem frakcji konserwatywnej w PE ma być niezgoda na traktat z Lizbony. I podczas gdy brytyjscy i czescy konserwatyści są konsekwentni w swoim sprzeciwie wobec tego dokumentu, PiS, przynajmniej oficjalnie, popiera Lizbonę. Będziecie prowadzić podwójną grę?
– Tworzymy z nimi trudną koalicję, ale trzeba dać jej szansę. Jestem optymistą.

Ale stosunek do traktatu jest sprawą kluczową: chodzi o przyszłość Unii. Jeśli wierzyć oficjalnemu stanowisku PiS-u, popierającemu Lizbonę, to bliżej wam jednak do PO i powinniście razem z nią dołączyć do europejskich chadeków. Brytyjscy i czescy konserwatyści mówią jasno: nie chcemy traktatu z Lizbony. Trudno wam będzie razem.
– Może będą napięcia, ale nie będzie konfliktów. Myślę, że więcej będzie nas łączyć, niż dzielić. Toczy się wielka dyskusja w dziedzinie wartości. Niektóre rzeczy będzie trzeba odkręcać i hamować, bo presja w zupełnie szalonych kierunkach jest coraz większa. I tu jest pole do współdziałania. Nie tylko sprawy integracji, gospodarki i przepływu kapitału są punktem odniesienia.

W polskim Sejmie będą chyba tęsknić za Panem.
– Mam serce trochę skołatane. Tak mi się przytrafiło. Miałem wesprzeć partię, ale nikt nie jest w stanie powstrzymać ręki wyborcy za kotarą.

A więc jednak „nie chcę, ale muszę”?
– Nie, że nie chcę. Po prostu nie myślałem, że spotkam się z tak dużym poparciem. Wygrałem przecież z 5. miejsca na liście, pokonując „jedynkę”.

Lubią Pana zarówno politycy z prawej, jak i z lewej strony. Czy ta popularność nie jest niebezpieczna w partii, która uchodzi za wodzowską?
– Uważam, że obraz naszej partii jest przejaskrawiony. PiS nie jest taki gorzki i ponury, jak go niektórzy malują. A z drugiej strony jest coś na rzeczy, że PiS powinien bardziej dbać o ocieplenie wizerunku. Jest potrzebny bardziej swobodny styl bycia i porozumiewania się z ludźmi.
Nie taki PiS ponury, ale sam Pan kiedyś powiedział, że czuje się „jajcarzem”, tylko go partia trochę tłumi.

To aktualne wyznanie?
– Nie, nie odczuwam tego. Może nie jestem rozpieszczony przez partię. Po tylu latach nie jestem przecież w ścisłym kierownictwie.

Pokonał Pan kiedyś w szachach mistrza Karpowa. Czuje się Pan lepszym szachistą czy politykiem?
– Chyba jednak politykiem. Szachy kocham, a politykę uprawiam. Tylko skuteczność polityki jest dla mnie rozczarowująca.

A w polityce też Pan stosuje ruchy szachowe?
– Ooo, tak! Jedna z zasad szachowych mówi: nie wykonuj dobrego ruchu, jeśli go masz. Zastanów się, czy nie masz lepszego.

Teraz najlepszym ruchem jest pakowanie walizek do Strasburga?
– To nie był ruch, bo to nie było planowane. Ja sobie planowałem, że jak będę miał 60 lat, to poproszę partię, żeby mi dała jedynkę na liście. Stary wiarus Cymański prosi o pierwsze miejsce i chce ostatnie 5 lat posiedzieć sobie w Brukseli i Strasburgu, spojrzeć na świat z tamtej strony. No, ale stało się to szybciej.

Partia Pana zaszachowała?
– Partia wysłała mnie na front.

Na którym pokonał Pan nawet „jedynkę” ze swojej listy...
– Byłem pionkiem i otrzymałem misję, żeby zostać skoczkiem, czy nawet wieżą. A wyszło, że zostałem hetmanem. Każdy pionek nosi tornister i ma w nim buławę. Ale tylko niektórzy dostają ją do ręki. Mnie się to przytrafiło. To niezwykłe.

Tadeusz Cymański polityk PiS, obecnie europoseł elekt, wcześniej poseł na Sejm RP; w roku 1972 wstąpił do Związku Młodzieży Socjalistycznej, w 1978 r. skończył studia na Wydziale Ekonomiki Transportu Uniwersytetu Gdańskiego, później pracował w Banku Gospodarki Żywnościowej w Malborku, tutaj też przewodniczył Komisji Zakładowej „S”. W latach 1990–1998 był burmistrzem Malborka. Posiada I kategorię szachową. Żonaty, ma pięcioro dzieci.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.