Abonament można czymś zastąpić

Przemysław Kucharczak

|

GN 13/2008

publikacja 29.03.2008 07:11

O tym, czy taniec na lodzie i występy Dody to misja telewizji publicznej, z Krystyną Mokrosińską rozmawia Przemysław Kucharczak

Abonament można czymś zastąpić fot. FORUM/Krzysztof Pacuła

Krystyna Mokrosińska – dziennikarka, filmowiec, dokumentalistka. Obecnie jest prezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Przemysław Kucharczak: Wśród polityków Platformy pojawił się pomysł, żeby sprywatyzować jeden z kanałów telewizji publicznej. Co Pani na to? Może rzeczywiście Polska nie potrzebuje tylu kosztownych kanałów telewizji publicznej? Każdy z nich jest molochem, zatrudnia tysiące ludzi, a Polacy za to płacą.
Krystyna Mokrosińska: – Nie powinniśmy mówić o bąkach puszczanych przez poszczególnych posłów. Jeden mówi o sprzedaży któregoś z kanałów telewizji publicznej, inny twierdzi, że wcale jej nie będzie. Więc dopóki nie ma oficjalnego stanowiska Platformy, to ja nie mam zamiaru odnosić się do prywatnych poglądów poszczególnych posłów.

Prywatnych poglądów? A może to był taki balon próbny? Może politycy chcieli sprawdzić, jak silne będą protesty przeciw ich pomysłowi?
– To jest takie gdybanie. Nie wiadomo, czy rzeczywiście stoi za tym realny pomysł, więc nie za bardzo jest co komentować. Mówmy lepiej o tym, co jest realne, czyli o ustawie medialnej, którą właśnie przyjął Sejm.

Proszę bardzo. W czasie debaty o ustawie medialnej posłowie PiS-u i Platformy na siebie nakrzyczeli. Ale właściwie mało kto wie, o co im tak naprawdę poszło. Czy ich kłótnia ma dla Polaków jakieś praktyczne znaczenie?
– Poza zmianą zakresu kompetencji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i Urzędu Komunikacji Elektronicznej, ta ustawa niewiele zmienia. Prowadzi głównie do zmian personalnych. A to wielka szkoda, bo potrzebne są głębsze reformy.

Co jest najważniejsze w mediach publicznych?
– Oczywiście program. Co do tego zgadzają się wszystkie ugrupowania polityczne. Wystarczy teraz usiąść i zastanowić się, jakimi drogami dobry program w mediach publicznych można realizować. Tylko że rozmawiać trzeba bez rzucania pustych haseł i bez uprawiania demagogii. Niestety, demagogię w sprawie mediów publicznych uprawiają dzisiaj wszyscy politycy.

Wszyscy?
– Siedziałam w sejmie w czasie prac podkomisji, która zajmowała się ustawą medialną. W przerwach rozmawiałam z posłami wszystkich opcji. No, może poza Lewicą i Demokratami, bo pan Napieralski raczej rzadko się tam pokazywał. Dyskutowałam i z posłami PSL-u, i Platformy, i PiS-u. Przedstawiałam im projekty funkcjonowania rad programowych, czy sposobów określenia zasad wyboru kandydatów do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Kiedy rozmawiałam z nimi pojedynczo, zauważałam, że wszyscy ci posłowie są rozsądni i mądrzy. Jest z nimi nad czym pochylić się i podyskutować. Jednak po chwili ci sami ludzie siadają obok siebie i diabeł w nich wstępuje. Więc niech mi pan nie każe tłumaczyć, o co im naprawdę chodzi.

Czyli w przyjętej przez Sejm ustawie medialnej koalicji chodziło wyłącznie o przejęcie władzy nad telewizją?
– Nie użyłabym ostrego sformułowania „przejęcie władzy”. Powiedziałabym raczej, że koalicji chodziło o odwołanie aktualnej władzy. Mam ciągle nadzieję, że niektóre niedoróbki w przyjętej przez Sejm ustawie poprawi Senat. Niektóre z obietnic polityków wydają mi się sensowne. Na przykład wybieranie członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji tylko z grona osób, które będą miały rekomendacje wyższych uczelni albo stowarzyszeń twórczych. Ale tutaj też rodzą się wątpliwości. Na przykład: a jeśli tych rekomendacji będzie dwieście? W jaki sposób wtedy rozpoznamy, kto jest kim?

Więc co z tym zrobić?
– Jedna z propozycji, które składałam, mówiła o tym, żeby ustawowo określić sposób tego wyboru. Na przykład niech senaty wyższych uczelni, które mają status akademii, zgłoszą tylu kandydatów, ilu zechcą. Niech to będzie nawet dwustu kandydatów. Tylko z tych dwustu niech później konferencja rektorów wybierze dwadzieścia kandydatur. Także stowarzyszenia dziennikarskie niech zgłoszą tylu kandydatów, ilu uznają za stosowne. To grono może zawęzić do dziesięciu osób na przykład Porozumienie Stowarzyszeń Twórczych, które nosi piękną nazwę „Łazienki Królewskie”. I wtedy do Sejmu lub na biurko prezydenta trafia nie dwieście kandydatur, których nikt nie będzie umiał rozpatrzyć, tylko trzydzieści.
Wszyscy się zgadzają, że takie ograniczenia ustawowe są potrzebne. Ale na razie Sejm ich nie wprowadził... Nadzieja w Senacie.

A co to jest ta misja mediów publicznych?
– Błagam moich kolegów z mediów publicznych: skończcie z wmawianiem telewidzom, że taniec na lodzie i Doda to jest misja telewizji publicznej. Trzeba stworzyć definicję misji. I to też jest pilne zadanie dla Senatu. Tę misję trudno zdefiniować, ale to jest możliwe. Jeśli tego zaniechamy, w końcu dojdziemy do czegoś, co kiedyś wypowiedział na głos jeden z byłych prezesów telewizji: „Misja to wszystko, co na ekranie leci”. Niestety, rady programowe są dzisiaj w mediach publicznych tylko kwiatkiem do kożucha: nie mają tam nic do powiedzenia. Ta nowelizacja nic w tym względzie nie zmienia. Należałoby więc przekonać senatorów, że ktoś powinien kontrolować merytorycznie realizację misji, do której zobowiązane są telewizja i radio publiczne. Uważam, że rady programowe powinny zyskać większe kompetencje. I nie powinni w nich zasiadać politycy, jak planują nasi parlamentarzyści, tylko ludzie związani z mediami. Absolutorium takiej rady dla zarządów mediów musiałoby zostać wykonane przez radę nadzorczą danego medium. Rada ma prawo powołania i odwołania zarządu. Na przykład za rozrzutność i trwonienie majątku Skarbu Państwa, ale w tym wypadku również za to, że nie realizuje on misji społecznej. To byłoby rozwiązanie, które pomogłoby mediom publicznym ustawić swoją specyfikę.

Politycy Platformy proponują też likwidację abonamentu radiowo-telewizyjnego. To dobry pomysł?
– Abonament jest podatkiem. I to nie podatkiem dobrowolnym, bo niepłacenie abonamentu jest karalne. Według różnych propozycji, mógłby go zastąpić podatek innego typu. Na przykład wnoszony przy zakupie sprzętu elektronicznego albo przy płaceniu PIT. Albo przez specjalny fundusz, który dysponowałby określoną sumą, zapisaną w budżecie państwa. A budżet to przecież pieniądze, które też pochodzą z naszego podatku. Nie upierałabym się więc przy tej formie płatności za telewizję publiczną, którą mamy teraz. Można ją zastąpić innym podatkiem. Byłabym przeciw temu rozwiązaniu tylko w wypadku, gdyby to rząd arbitralnie decydował, ile pieniędzy przekazywać na media publiczne. Nie. To musi być obowiązek, a nie dobra wola rządu. Moim zdaniem, finansowanie mediów publicznych musi opierać się na symulacji, ile pieniędzy potrzeba na realizację ich społecznej misji. Społeczna misja to nie jest misja rządowa, tylko zobowiązanie wobec społeczeństwa.

Więc zniesienie abonamentu niekoniecznie musi prowadzić do upolitycznienia mediów publicznych?
– Nie musi. Bo abonament mógłby być zastąpiony takim samym podatkiem, tylko pobieranym w innej formie. Sprawa finansowania mediów publicznych musi zostać jednak poddana głębokiej analizie. Trzeba na przykład rozwiązać sprawę z telewizjami kablowymi i satelitarnymi. Przecież wielu ludzi płaci jednocześnie i za satelitę, i za abonament. Ja też tak płacę. Jednak w ofercie satelitarnych platform cyfrowych mam również programy publiczne!

Czyli płaci Pani podwójnie.
– Idźmy dalej – co z Internetem? Przecież w Internecie też można część programów odbierać. Zwłaszcza programy radiowe. To bardzo poważna i skomplikowana sprawa. Uważam więc, że załatwianie tego problemu hasłem: „abonament albo śmierć” jest przesadą.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.