Krzycz!

Marcin Jakimowicz

|

GN 05/2008

publikacja 31.01.2008 09:23

O rozwalaniu dachów, uzdrowieniu i chodzeniu z łóżkiem z Violain Aufauvre i Erikiem Huret rozmawia Marcin Jakimowicz

Krzycz! fot. Józef Wolny

Violain Aufauvre i Eric Huret - członkowie francuskiej wspólnoty Dom Łazarza, która od 25 lat zajmuje się modlitwą wstawienniczą. W Domu Łazarza ludzie odzyskują duchowy wzrok.

Marcin Jakimowicz: O co proszą ludzie przychodzący do was po modlitwę?
Violain Aufauvre i Eric Huret: – Przez 25 lat modliliśmy się nad 12 tysiącami ludzi. To 12 tysięcy różnych przypadków. Wielu myśli, że ludzie przychodzą prosić przede wszystkim o uzdrowienie fizyczne! Nie! Przychodzą osoby załamane, w depresji, niepogodzone ze swą historią. Ważnym elementem naszej modlitwy jest podprowadzenie ich do tego, by wykrzyczały przed ikoną swój ból…

Wykrzyczały???
– Tak. Ten krzyk jest niesamowicie ważny. Bo wówczas człowiek nie pozostaje na poziomie tłumaczeń, kombinowania, usprawiedliwiania się, ale na jaw wychodzą jego prawdziwe emocje. W krzyku jesteśmy na poziomie bardzo głębokiego cierpienia. I to cierpienie pokazujemy jak na dłoni Bogu. Całą działalność wspólnoty oparliśmy na fragmencie Ewangelii o wskrzeszeniu Łazarza. A Ewangelista pisze wyraźnie, że gdy Marta i Maria spotkały Jezusa, krzyknęły: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. One nie mówiły: szkoda, że Cię nie było. Wiesz, Łazarz chorował, miał gorączkę. W greckim oryginale czytamy, że krzyczały.

Statystyczny polski katolik nie jest przyzwyczajony do modlitewnego krzyku.
– A przecież często w domu krzyczy: mam już tego dość!

Ale gdy zaraz potem klęka do modlitwy, to pobożnie składa ręce…
– Tak, to jakby duchowa schizofrenia. Często nie jest to nasza wina. Jesteśmy tak wychowani. Rozmawiamy z Bogiem grzecznie, bez emocji. Tymczasem w Biblii czytamy: „Biedak zawołał, a Pan go wysłuchał”. On krzyczał: „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie”. Często w takich opisach znajdujemy greckie określenie krzyku zranionego zwierzęcia, ryku. Ewangelia zawiera opowieść o niewidomym żebraku, Bartymeuszu, który krzyczał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”.

Jak bardzo musiało to bulwersować ludzi, skoro Ewangelista zanotował: „Wielu nastawało na niego, żeby umilkł”…
– Nas też dotyka ten krzyk. Często się go boimy. Ale to jest element walki duchowej. Widzimy, że to wołanie nas przerasta. Jesteśmy bezradni, a jedynym, który może pomóc, jest sam Bóg. Czekamy na Jego odpowiedź. Przykład? Trafiła do nas chora kobieta. Usłyszała od lekarza: Być może nie będzie pani mogła chodzić. Ta osoba przyszła do nas i zawołała: – Panie, nie chcę tego. Widzisz, że nie potrafię tego zaakceptować! Była zbuntowana, krzyczała, ale przecież przyszła z tym do Jezusa. Paradoks? Nie. To właśnie jej wiara sprawiła, że krzyczała!

Strasznie łatwo ocenić taką osobę: wariatka, ekshibicjonistka, histeryczka.
– Jasne, że tak. Ale jedną z zasad działania naszej wspólnoty jest to, że nie oceniamy tych, którzy proszą o modlitwę. Nie oceniamy. Koniec, kropka. Pewnego dnia przyszedł do nas człowiek, który wołał: Panie, już nie mogę! Chcę uciec! Upadł na ziemię i zaczął tarzać się po podłodze. Początkowo posłaliśmy po pomoc, ale niebawem nieoczekiwanie spłynął na nas pokój Ducha Świętego. Przyszło wyraźne światło: zostawcie go, nie uspokajajcie na silę. Zaczęliśmy wielbić Boga w językach. Na znak, że wspólnota uznaje, że ten człowiek przeżywa doświadczenie stanięcia przed Bogiem. Jasne, że nie rozumieliśmy tego zachowania. Ale my naprawdę nie musimy wszystkiego wiedzieć. Wielbiliśmy, a on zaczął się uspokajać. Zapytałam: czy możesz teraz uklęknąć pod ikoną? Potulnie uklęknął. Nie zawsze rozumiemy ludzkie zachowania. Ale czy wszyscy rozumieli króla Dawida, który tańczył przed Arką? Gdy otwieramy się na Ducha Świętego, podpowiada nam, co mamy zrobić, co powiedzieć, jak działać…

A jeśli ktoś nie potrafi wykrzyczeć swego bólu?
– Ludzi, którzy do nas trafiają, życie postawiło „pod murem”. Są tak bezradni, że nie chcą już owijać w bawełnę. A poza tym nie chodzi nawet o fizyczny krzyk czy płacz. To może być westchnienie: Panie, ja już nie dam rady! Jestem bezsilny…

Ewangelia opisuje Jezusa, który idzie po jeziorze, widząc przerażonych silnym wiatrem uczniów i… chce ich minąć! Dlaczego?
– Myślę, że Jezus chciał ominąć tę łódź, bo czekał na ich krzyk: Ratuj! On szanuje naszą wolność. Często nie zainterweniuje, dopóki Go nie zawołamy. Nasz krzyk odkrywa najgłębsze pokłady serca, pokazuje korzenie cierpienia, buntu. To czysta prawda. Nie chodzi przecież o krzyczenie na Boga, ale o krzyk do Boga! On nie boi się naszej szczerości. I tak świetnie wie, co czai się w naszym sercu.

Jak długo omadlacie jedną osobę?
– Kilka godzin. W czasie posługi korzystamy z podwójnego dziedzictwa: metody rozeznania duchowego św. Ignacego Loyoli i doświadczenia odnowy charyzmatycznej. Modlitwę rozpoczynamy od godzinnej adoracji Najświętszego Sakramentu. Potem dzielimy się na dwie grupy; jedna modli się nad osobami, które przychodzą, a druga adoruje w ciszy Najświętszy Sakrament. Ci ludzie nie wiedzą kompletnie, za kogo się modlimy. Siedzą, nasłuchują, notują natchnienia, słowa, obrazy i przesyłają je nam na kartkach. Jesteśmy jak naczynia połączone. Okazuje się, że te słowa trafiają w sedno i mocno dotykają tych, którzy proszą o pomoc. Pamiętam kobietę, której mąż po kilkunastu latach małżeństwa oznajmił nagle: Mam kochankę. Rozwodzimy się. Na drugi dzień powiedział: Nie, nie rozwiedziemy się. Ta biedna kobieta kompletnie nie wiedziała, co robić. Była zdezorientowana. Z oratorium napływały słowa. W jednym z biblijnych cytatów Pan Bóg powiedział wprost, że jest po stronie tej pokrzywdzonej kobiety, a Jego serce jest również rozdarte. Bardzo ją to dotknęło. Inne słowo pokazało, że największym jej problemem jest zniewolenie emocjonalne. Mąż robił z nią, co chciał. Żyła na uwięzi, jak marionetka. Pan Bóg odciął to zniewolenie. Odeszła wolna, zdolna do wyboru, pełna wiary, że Bóg jest blisko, czuwa.

Ewangelia opowiada o ludziach, którzy przyszli do Jezusa z paralitykiem. Rozwalili dach i spuścili chorego przez sufit. Czy nie czujecie się specjalistami od rozwalania dachów?
– Trochę tak (śmiech). To znakomity przykład. Pragniemy doprowadzić człowieka do osobistego aktu wiary. Prawdę mówiąc, to jedyne nasze zadanie. Uzdrowienie fizyczne czasem temu towarzyszy, ale nie jest najistotniejsze.

Paralityk nie powiedział ani słowa, nie wykonał żadnego ruchu, ale został uzdrowiony dzięki wierze innych…
– Wiele razy słyszeliśmy, że nasza modlitwa i wiara pomagały ludziom podejść do Jezusa, otwierały na Jego łaskę, doprowadzały do modlitwy: Panie, pomóż mi.

A jeśli nie wypowiedzieli wprost takich słów?
– Ale przecież przyszli do Domu Łazarza, a już to jest aktem wiary! Jasne, mogli wcześniej być i u bioenergoterapeuty i dziesięciu wróżek, ale teraz przyszli prosić o pomoc Boga. Dlaczego mielibyśmy odmawiać im modlitwy? Wybierając Boga, wyrzekną się poprzednich zniewoleń, zobaczą, że były to fałszywe drogi. Słyszeliśmy to już setki razy. Powiem szczerze: dla mnie ich krzyk jest już aktem wiary.

A jeżeli taka osoba trafia do was, bo szuka jedynie uzdrowienia, a nie samego Jezusa?
– A ilu ludzi podchodzących do Jezusa szukało Jego samego? Szli za Nim dlatego, że uzdrawiał, dotykał. Czy się na to obrażał? Nie. Pozwalał, by szły za Nim tłumy. Starajmy się nie oceniać tych, którzy błagają o modlitwę. Przyjmujemy tych, w których rozpoznajemy współczesnych Łazarzy: ludzi zamkniętych, zniewolonych, „martwych”.

Widziałem, jak do jednej ze wspólnot przyszła osoba ze schizofrenią. Prosiła o modlitwę, ale usłyszała: Nie pomodlimy się. Idź do psychiatry…
– Po 25 latach posługiwania mamy bardzo mocne doświadczenie, że nie można takiej osobie odmówić modlitwy! Co wcale nie wyklucza wysłania jej na wizytę do psychiatry! Bardzo często modliliśmy się nad osobami chorymi psychicznie. Były to trudne modlitwy, ale widzieliśmy, jak ci ludzie otwierali się i potrafili opisać to, co otrzymali od Boga. Mówili sensownie o rzeczach bardzo głębokich. Zniewolenie chorobą psychiczną nie wyklucza życia w wolności dzieci Bożych. Taka osoba jest dzieckiem Bożym mimo swego dotkliwego kalectwa! Świetnie pisze o tym Jean Vanier. Gdyby życie duchowe zależało od dojrzałości psychicznej, chrześcijaństwo byłoby religią dla elitki i niewielu miałoby prawo do słuchania Ewangelii!

Dlaczego biblijny paralityk usłyszał: weź swojej łoże i chodź? Po co chodzić z łóżkiem? Wolałbym pokazywać wszystkim, że jestem zdrów jak ryba…
– Trzeba chodzić ze swoim łożem na świadectwo dla innych. Nie wymażesz swojej historii: byłeś śmiertelnie chory, ale zostałeś dotknięty łaską uzdrowienia. Wyszedłeś z alkoholu, narkotyków, depresji nie dzięki sobie, ale dzięki Bożemu dotknięciu. Pokaż to innym! Oni bardzo czekają na takie świadectwo. Każdy z nas nosi w sobie bolesną historię. Zobaczmy, że sam Jezus po zmartwychwstaniu nosił oznaki męki. Był zraniony! Nie wstydził się tego. Więcej: pozwalał, by apostołowie wsadzali swe palce w Jego rany. Pokazywał, że krzyż jest uzdrowieniem.

Boimy się choroby jak ognia. Tymczasem wielu moich znajomych otworzyło się na Boga dopiero wówczas, gdy zaczęli cierpieć…
– Gdy czujemy się świetnie, zazwyczaj nie otwieramy Bogu drzwi. On zawsze jest z nami, ale my nie zawsze jesteśmy z Nim. Grzech pychy polega na tym, że wydaje nam się, że wszystko od nas zależy. Po co nam wówczas Pan Bóg? A cierpienie jest często okazją do spotkania żywego Boga. Nasze rany stają się szczelinami, przez które wlewa swą łaskę…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.