Papież dawał nam wycisk

rozmowa z Enrico Marinellim

|

GN 48/2007

publikacja 29.11.2007 08:43

Z Enrico Marinellim, "aniołem stróżem" Jana Pawła II, o Papieżu śpiącym na ziemi i szusującym na nartach rozmawia Marcin Jakimowicz.

Papież dawał nam wycisk Jakub Szymczuk

Enrico Marinelli włoski policjant, od 1985 roku odpowiedzialny za zapewnienie bezpieczeństwa Papieżowi.

Marcin Jakimowicz: Po trzydziestu latach pracy we włoskiej policji trafił Pan w niezwykłe miejsce…
Enrico Marinelli: – Tak. Przez trzydzieści lat wykonywałem policyjną robotę różnego kalibru: od walki z przestępczością zorganizowaną i terroryzmem, po śledztwa w sprawie morderstwa Aldo Moro. W 1985 roku, ze względu na moje doświadczenie, przydzielono mi nowe, niesamowicie trudne, ale i zaszczytne obowiązki: miałem dbać o ochronę Papieża. Pojawił się bowiem wówczas uzasadniony strach, że może dojść do kolejnego zamachu na jego życie. Od razu zrozumiałem delikatność i odpowiedzialność nowej pracy.

Znani politycy i VIP-y zachowują zdrowy dystans do ludzi. Jan Paweł II łamał tę zasadę; wchodził w tłum. To nie ułatwiało wam pracy? Czy spodziewał się Pan, że będzie miał z Papieżem tyle kłopotów?
– Szybko dotarło do mnie, że najważniejszym celem Papieża jest kontakt z ludźmi. Przeszkodzenie mu w tym było czymś nie do pomyślenia. To go odróżniało od poprzedników, dlatego ze względu na osobowość Jana Pawła II musiałem zmienić sposoby zapewnienia mu ochrony.

Towarzyszył Pan Papieżowi w jego tajemniczych górskich wypadach. Ile razy?
– Nie jestem matematykiem, ale to było bardzo wiele wypraw. Najczęściej nie były to jednak długie wycieczki, ale zaledwie kilkugodzinne wyjazdy. Ten Papież naprawdę niewiele wypoczywał.

Do tej pory żaden papież nie „uciekał” z Watykanu na wypady w góry?
– Nie, Jan Paweł II był w tym rewolucyjny (śmiech). Dotąd papieże rzadko opuszczali Watykan. Paweł VI kochał góry, ale jeździł w nie, zanim został wybrany na papieża. Jan Paweł II zbliżył się do ludzi, pokazał, że nie ukrywa swoich trosk, ale żyje w świecie. Przecież on za mojej kadencji w samej tylko diecezji rzymskiej odwiedził 185 parafii! Jeździł po całym świecie i nigdy nie zrezygnował z kontaktu z naturą. W wysokich górach był nadal księdzem, który zagłębiał się w modlitwę z różańcem w ręku.

Nad górskimi przepaściami też?
– Tak! On w czasie górskich spacerów nie rozstawał się z różańcem. Medytował, modlił się non stop. Dla mnie, zwykłego policjanta, to był wyraźny znak, że w tych górach można naprawdę zbliżyć się do Boga.

Powiedział Pan „górskie spacery”, ale były to raczej ostre wspinaczki…
– Oj, tak. Papież był atletą. Po kolejnej wyprawie nazwałem go Bożym alpinistą. Wybierał trasy w bardzo wysokich górach w Dolomitach, Alpach na wysokości 2700 metrów…

Podobno towarzyszący mu policjanci dostawali niezłej zadyszki?
– Tak. Dał nam niezły wycisk. Szedł wolno, miarowo, ale niestety rzadko odpoczywał. Gdy na chwilę zatrzymywał się, by odsapnąć, ledwo łapaliśmy oddech, wznosiliśmy oczy ku niebu i modliliśmy się, by ta chwila trwała jak najdłużej…

Papież polubił kanapki, które przygotowywała Pana żona…
– Sytuacja była taka: szliśmy na jakiś wysoki szczyt, Papież wiedział, że nie ma jedzenia, ale oznajmił nam, że koniecznie musi wejść na samą górę. Co było robić? Ksiądz Stanisław Dziwisz podszedł do mnie i dyskretnie zapytał: Nie ma pan niczego do jedzenia? Mam kanapki od żony – powiedziałem i wręczyłem mu bułki. Był w nich oryginalny ser z mojej rodzinnej miejscowości. Papież zjadł, a potem powiedział: Bardzo dobry ser. Z gór? Odpowiedziałem: Tak!

Pod koniec jednego z męczących dni wspinaczki Papież podszedł do Pana, zdjął czapkę i ukłonił się: „Dziękuję, nie zasłużyłem sobie na to”. Co czuł w takiej chwili włoski policjant?
– Zaniemówiłem. Co ja biedaczek mogłem w takiej chwili myśleć? Zdumiałem się wielką pokorą tego człowieka. Dla mnie było to potwierdzenie, że ten Papież nie chce stać na piedestale, nie szuka okazji, by pokazać, jakim jest autorytetem. Stałem przed człowiekiem bardzo pokornym. Powiedział, że naprawdę nie zasługuje na tak wiele uwagi, jaką my poświęcaliśmy. Dla mnie był to rodzaj nagrody. Poczułem, że mogę być pożyteczny dla tego wielkiego człowieka.

Podobno w czasie jednej z wypraw zauważył Pan, że Jan Paweł II śpi na gołej ziemi?
– Tak. To mnie zdumiało. Było to na początku mojej służby. Papież spał na ziemi przykryty zwykłym wojskowym kocem. Długo go przekonywaliśmy, by zaczął spać na składanym, polowym łóżku. W końcu się zgodził. Zauważyłem od razu, że on nie wyjeżdżał w góry tylko po to, by wypocząć. Nie! On tam nieustannie się modlił, pościł, a nawet umartwiał…

Na co dzień zrywał się o 5.30, a na urlopie?
– Oj, tak samo…

To sobie przy nim nie pospaliście…
– My wstawaliśmy trochę później (śmiech). Pewnego razu przestawiliśmy mu nawet dla żartów wskazówki zegarka, ale zorientował się i powiedział: Nastawcie tak, jak było (śmiech).

Idąc, na szlaku spotyka się co chwila turystów. Czy wyprzedzaliście Papieża, by ich sprawdzić?
– Nie dało się tego zrobić. Wybieraliśmy miejsca odizolowane, ale jeśli już spotkaliśmy kogoś na szlaku, to podchodziłem do niego i mówiłem spokojnie: Papież zaraz pana pobłogosławi, ale proszę nie mówić nikomu o tym spotkaniu, dobrze? Bo gdyby takie informacje wyszły na jaw, za chwilkę w dolinie czekałby na nas tłum dziennikarzy. I po wypoczynku…

Trudniej chyba było zapewnić anonimowość Papieżowi w ogromnych rzymskich korkach?
– Tak, ale on na takie nieoficjalne wypady jeździł zawsze incognito, bez żadnego kordonu policji. I w takich sytuacjach nie był rozpoznawany.

Podobno na szlaku Jan Paweł II zawierał niecodzienne przyjaźnie?
– Tak. Pamiętam zwłaszcza jedną sytuację. Szliśmy do schroniska. Podczas wędrówki spotkaliśmy niemieckie małżeństwo z sześcioletnim chłopcem. Rozpoznał on Papieża, podbiegł do niego, a Papież przytulił go, podał mu rękę i zapytał: Chcesz mi towarzyszyć? I poszli. Spory kawałek przeszli, trzymając się za ręce i cały czas rozmawiając. Na drugi dzień, gdy Papież zaczął odprawiać Mszę, nagle spomiędzy barierek wybiegł mały chłopak – wczorajszy przyjaciel – i pobiegł do Jana Pawła II. Papież uśmiechnął się i głośno pozdrowił jego rodzinę.

Papież powiedział Wam: traktujcie Waszą pracę jak modlitwę. To nieoczekiwane słowa dla tych, którzy na co dzień uganiają się za przestępcami albo rozdzielają walczących kibiców Lazio i Romy?
– To były mocne słowa. Ale powiem szczerze: zawsze próbowałem wykonywać swą pracę z pełnym szacunkiem dla drugiego człowieka. Czasami wręcz naciągałem prawo, by nie skrzywdzić nikogo. Słowa Papieża zapamiętam na całe życie; mówił: „Módlcie się w czasie pracy”, tak jakby chciał nam powiedzieć: gdy wkładacie w swą pracę uczucie, zaangażowanie, serce, to wasza służba staje się modlitwą.

Często pisze Pan o reakcjach ludzi, którzy przypadkowo spotkali Papieża na szlaku: zaskoczenie, wzruszenie, radość. A czy kiedykolwiek spotkaliście się z ironią czy jawną agresją?
– Nie, nigdy! Nawet wtedy, gdy mieliśmy do czynienia z tłumami. Ludzie czuli, że to był Papież pokornych, ubogich, chorych. Wychodził zawsze do tłumów.

Był Pan „aniołem stróżem” Papieża w czasie jego wypadów na narty. Żałował Pan, że sam nie nauczył się jeździć?
– Ooo, tak (śmiech). Stałem na dole, przy wyciągu i obgryzałem paznokcie. Papież zapytał: Dlaczego pan, generale (tak mnie nazywał od początku), nie nauczy się jeździć? Zapraszam... Ale ja odpowiedziałem: Lepiej żeby Ojcu Świętemu towarzyszył policjant, który jest świetnym narciarzem. I tak zostało.

Czy, wdrapując się na włoskie Dolomity, Papież wspominał polskie góry?
– Tak. Kiedyś stanął na grani w górach Valle D’Aosta, uśmiechnął się i ze wzruszeniem powiedział: Tu jest tak pięknie jak w Tatrach. Widzieliśmy, że bardzo tęskni.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.