Ciągle siebie oceniam

rozmowa z abp. Kazimierzem Nyczem

|

GN 42/2007

publikacja 17.10.2007 15:11

O tym, czy warto burzyć „święty spokój”, troskach biskupich i budowie Świątyni Opatrzności Bożej z abp. Kazimierzem Nyczem, metropolitą warszawskim, rozmawia Andrzej Grajewski

Ciągle siebie oceniam fot. Tomasz Gołąb

Abp Kazimierz Nycz - Dr teologii. W 1988 r. otrzymał sakrę, zostając biskupem pomocniczym w Krakowie. W czerwcu 2004 r. objął diecezję koszalińsko-kołobrzeską. W marcu br. został metropolitą warszawskim.

Andrzej Grajewski: Spoglądając na szczelnie wypełniony kalendarz, zastanawiam się, jak w takim kołowrocie spotkań i rozbieganiu znajduje Ksiądz Arcybiskup czas na modlitwę i kontemplację.
Abp Kazimierz Nycz: – Rzeczywiście jest z tym problem. Podobnie jak w Koszalinie, postanowiłem na początku mej pracy w nowej archidiecezji osobiście zapoznać się z każdą parafią i wszystkimi księżmi, jeśli jest ku temu okazja także z przedstawicielami świeckich, działających w parafiach. Zajmuje mi to mniej więcej 25 godzin tygodniowo. Niewiele więc czasu pozostaje mi na lekturę, pogłębioną refleksję czy modlitwę. Dlatego staram się bronić swego czasu rano, do godziny 9. Wtedy znajduję czas na modlitwę i na przemyślenie wielu spraw. To jest także czas na Eucharystię, jeśli sprawuję ją u siebie w domu. Na szczęście kończę ten etap. Po takim rozeznaniu wstępnym chciałbym – najpierw w sobie, a później w trakcie rozmów z poszczególnymi grupami – zastanowić się, jak realizować priorytety pracy w diecezji.

Nie ma jednak Ksiądz Arcybiskup wrażenia, że pewien model posługi biskupiej w naszym kraju jest trochę archaiczny. Wiele w nim elementów dworu, biskup mieszka w pałacu, czasem otacza go pompa, celebra, np. w czasie wizytacji parafialnych, dzieci mówią wierszyki. Trochę odbiega to od realiów normalnego życia.
– Sprecyzujmy, że będę mówił o własnym doświadczeniu, a więc o archidiecezji warszawskiej, której od pół roku jestem biskupem. Za ten wymiar posługi odpowiadam. Model dworski, od dwudziestu lat, gdy jestem biskupem, był mi bardzo daleki. Taką po prostu mam osobowość. Chcę być blisko ludzi. Nie chcę się od nich oddzielać, ani poprzez strój, ani jakieś inne rozbudowane formy, choćby powitań w czasie wizytacji. Robię to bardzo delikatnie, aby jednoczenie nie burzyć form, które przez pokolenia były tu pielęgnowane i także mają swoją wartość. Czasem zaskakuję księży i parafian nawet sposobem przyjazdu na wizytacje, rozpoczęciem bierzmowania czy ubieraniem się w zakrystii, zwyczajnie, jak wszyscy księża. Moje mieszkanie jest otwarte dla wszystkich. Nie separuję się od nikogo. Mam nadzieję, że to się nie zmieni. Nie zbiskupieję. Trzeba ciągle dokonywać oceny siebie. Być może jednak pewne elementy sprawowania posługi biskupa wymagają namysłu, a może i zmiany. Dla mnie najważniejsze jest, aby nowe było podejście do spraw duszpasterskich. Chodzi o to, aby nie ugrzęznąć w koleinie duszpasterskich przyzwyczajeń, które były dobre na wiek XX, ale mogą nie być przydatne na wiek XXI.

Elementem posługi metropolity warszawskiego jest także stały kontakt z przedstawicielami władzy świeckiej. Czy jest to doświadczenie inspirujące?
– Kontaktów z politykami nie unikam, ale także o nie specjalnie nie zabiegam. Cenię sobie tych polityków, którzy przychodzą do mnie, aby porozmawiać, a nie aby pokazać się z biskupem w świetle kamer i reflektorów. Staram się nie dać zakwalifikować do jakiejś konkretnej opcji politycznej. Oczywiście swoje poglądy polityczne mam i często myślę o różnych sprawach publicznych kraju. To nie oznacza jednak, abym zaraz chciał się tymi przemyśleniami dzielić z całym światem.

A co z tymi, którzy sądzą, że mają obowiązek bardziej bezpośrednio pouczyć swoich wiernych, na przykład przed wyborami?
– Przypominam im prostą zasadę, że mają prawo do własnych poglądów politycznych, ale nie powinni ich używać, gdy występują jako Kościół nauczający, na ambonie czy w katechezie. Ze swej natury Kościół nie powinien wiązać się z żadną konkretną partią. Jednocześnie występuję przeciwko drugiej skrajności, mianowicie poglądowi, który głosi, że polityk swoje przekonania religijne powinien pozostawić w domu. Religia nie jest sprawą prywatną i polityk swojej religijności nie powinien się wstydzić. Oczywiście, zasady, które głosi, muszą go do czegoś zobowiązywać.

Co dalej z budową Świątyni Opatrzności Bożej?
– Nigdy się nie spodziewałem, że będzie to mój problem. Ale jest. Aby budowę zakończyć, trzeba w to dzieło tchnąć nowego ducha.

Nie ma Ksiądz Arcybiskup wrażenia, że wierni pozostali nieco obojętni wobec tej idei?
– To nie kwestia wrażeń, ale faktów. Tak jest. Inną rzeczą jest, czy udało się do wszystkich dotrzeć z wyjaśnieniem, o co w tym projekcie chodzi, jaka jest idea Świątyni Opatrzności Bożej. To jest sprawa kluczowa. Dlaczego udało się zebrać taką liczną rzeszę wokół budowy bazyliki Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach? Dlatego, że za tym dziełem stała idea miłosierdzia, świadectwo św. Faustyny i sługi Bożego Jana Pawła II. Bazylika nie tylko została szybko zbudowana, ale gromadzi rocznie ponad 2 miliony wiernych.

Co zrobić, aby w przypadku Świątyni Opatrzności Bożej było podobnie?
– Chciałbym w tej sprawie dokonać nowego otwarcia, uporządkować również sprawy strukturalne, m.in. związane z funkcjonowaniem Fundacji i podmiotów realizujących inwestycję budowlaną. Zamierzam także ogłosić otwarty przetarg na wykonawcę dalszej części robót. Na mniej więcej 15 tys. metrów kwadratowych powierzchni całej inwestycji, kościół górny zajmuje tylko 4 tys. metrów kwadratowych. Pozostała część to pomieszczenia muzealne, kulturalne. Trzeba dokonać jasnej klasyfikacji tych obiektów, aby uzyskać właściwą typologię darczyńców. Jeden jest gotów wspierać budowę świątyni, a inny tylko muzeum sługi Bożego kard. Wyszyńskiego. Dla jeszcze innego interesujący będzie tylko Instytut Jana Pawła II, który także w tym miejscu będzie miał swą siedzibę. Wszystko to będzie częścią Centrum Opatrzności Bożej, w którego obrębie będzie się wznosiła świątynia.

Czy można już mówić o dacie zakończenia budowy?
– Nie chcę obiecywać za dużo, ale bardzo bym chciał, aby stan surowy został zakończony za dwa lata. Z moich doświadczeń wynika, że aby takie dzieło mogło powstać, musi się wokół niego skupić kilkadziesiąt tysięcy wiernych, bardzo bogatych i często biednych, dość regularnie wpłacających nawet małe kwoty na budowę. Jeśli taki stan osiągniemy, będzie można powiedzieć, że jakaś reprezentatywna część Polaków buduje Świątynię Opatrzności Bożej.

Księże Arcybiskupie, czy warto burzyć spokój społeczny i domagać się w ustawie bezwarunkowej ochrony życia?
– Zawsze warto burzyć tzw. święty spokój. Jeśli spokój wokół aborcji miał być „świętym spokojem”, to należało go zburzyć w imię tego, co Pan Jezus powiedział, że przyszedł, aby przynieść nam nie pokój, tylko miecz. Nie mam żadnych wątpliwości, że tak trzeba zrobić. Nie ulega także wątpliwości, że trzeba ustawicznie kształtować sumienia polityków w sprawie ochrony życia, aby osiągnąć w tej sprawie to wszystko, co jest do osiągnięcia w tej dziedzinie. Natomiast źle się dzieje, jeśli ta sprawa staje się przedmiotem rozgrywek nie tyle nawet politycznych, co partyjnych. Jeśli istnieje możliwość zabezpieczenia prawa do życia w Sejmie lepiej aniżeli dotychczas, to trzeba podejmować takie działania, ale w politycznej zgodzie. Nie powinno się z ochrony życia robić przedmiotu targu politycznego. Jednocześnie chciałbym powiedzieć o rzeczy, o której w tych dyskusjach zapominamy. Nie ma lepszej ochrony życia nienarodzonego, jak formacja humanistyczna i religijna nas wszystkich, rodziców, matek, mężów. Któż może pewniej obronić życie, jak nie matka, która nosi je pod swoim sercem. Oczywiście także rozwiązania prawne powinny nas utwierdzać w kształtowaniu postaw na rzecz obrony życia. Niedobrze się stało w poprzednim parlamencie, że kwestia ochrony życia stała się elementem rozgrywek partyjnych.

Złośliwi mówią, że biskupstwo to krzyż, ale jednak złoty krzyż. Jaki jest krzyż Księdza Arcybiskupa?
– Od dwudziestu lat mam krzyż srebrny, a właściwie posrebrzany. Mówiąc poważnie, obejmując urząd biskupi, myślałem o tej posłudze jako kontynuacji swego powołania kapłańskiego. Dla mnie nigdy nie był to „złoty krzyż”, z którego trudno byłoby zejść. Patrzę na siebie z dystansem i wydaje mi się, że udaje mi się uniknąć sytuacji, w której posługa biskupia byłaby sposobem na realizację zaszczytów, honoru czy prestiżu. Jeśli jest inaczej, to mi to mówcie.

Mówi się o nominacji kardynalskiej dla Metropolity Warszawskiego?
– Jestem w pełni świadom tego, że ani nie dorastam, ani nie zasługuję na to, aby być biskupem Warszawy. Ten urząd mnie przerasta, i być może nie tylko mnie. Jeszcze nie nauczyłem się dobrze być biskupem, więc bardzo chętnie poczekam na to drugie. Tam bardziej że mam świadomość, iż kardynalat dla arcybiskupa warszawskiego to przecież nie ze względu na zasługi arcybiskupa tylko ze względu na stolicę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.