Fiasko rewolucji moralnej

rozmowa z Markiem Jurkiem

|

GN 34/2007

publikacja 22.08.2007 16:18

O moralności w polityce, populizmie i planowanych wyborach z Markiem Jurkiem, byłym marszałkiem Sejmu i liderem Prawicy Rzeczpospolitej, rozmawia Tomasz Gołąb

Fiasko rewolucji moralnej Tomasz Gołąb

Marek Jurek ur. 28 czerwca 1960 r. w Gorzowie, historyk; w PRL działacz opozycji, współzałożyciel Ruchu Młodej Polski. W III RP wiceprezes ZChN, potem jeden z liderów PiS. Od 2005 do 2007 marszałek Sejmu. W 2007 r. wystąpił z PiS i założył Prawicę Rzeczpospolitej.

Tomasz Gołąb: Ma Pan w marynarce jakieś „gwoździe”?

Marek Jurek: – Nigdy nikogo nie nagrywałem. Jako człowiek „starej” opozycji mam uraz antypodsłuchowy. Łatwo się tego nabawić, gdy przez lata żyło się ze świadomością, że można być podsłuchiwanym we własnym domu.

Czy to nie jakiś żart historii, że demokratyczne rządy obalane są dziś przez dyktafony, podsłuchy, seksafery, prowokacje i kłótnie o Gombrowicza? W IV Rzeczpospolitej, która miała być tą najlepszą z dotychczasowych?
– Służby, chroniąc bezpieczeństwo publiczne, muszą dysponować takimi narzędziami. Ale zapał polityków do podsłuchiwania i nagrywania szokuje. To znamię porażki rewolucji moralnej. Bo rewolucja moralna to więcej ducha publicznego w polityce, władza zasługująca na szacunek obywateli i politycy, którzy szanują się, spierając o rzeczy zasadnicze. Zamiast wzrostu bezinteresowności, w polityce mamy dziś wzrost obaw o miejsca na listach wyborczych i posady członków rodzin i znajomych, które mogą utracić, gdy przyjdzie nowa władza. Tego miało nie być. To niejedyna, ale jedna z ważniejszych oznak fiaska rewolucji moralnej.

IV Rzeczpospolita nie udała się Kaczyńskim?
– Potrzeba przełomu w polskiej polityce była ewidentna. III Rzeczpospolita nie przezwyciężyła zła komunizmu. Za mało zrobiono dla tych, którzy byli skazani na status podobywateli w PRL. Postkomunizm zmierzał prostą drogą do budowy demokracji sterowanej, co dobrze zilustrowała afera Rywina. Ale wielka zmiana nie przyszła. Podstawą zmiany państwa miały być prawa rodziny, tej sprawy – poza deklaracjami – realnie nie podjęto. W Komitecie Politycznym PiS stale – wspólnie z Marianem Piłką – zwracaliśmy na to uwagę, ale premier Kaczyński miał inne priorytety. Nie wprowadziliśmy pełnowymiarowych urlopów macierzyńskich, nie obniżyliśmy znacząco podatków dla rodzin z dziećmi. Podsłuchami nie uszczęśliwi się Polski. Państwo musi mieć środki dla zapewnienia bezpieczeństwa publicznego, ale to jest mechanizm awaryjny. Zło trzeba leczyć u podstaw. Bo jak podglebiem przestępczości jest nieład społeczny (chuligaństwo, wandalizm), tak podglebiem korupcji jest cwaniactwo polityczne i gospodarcze. Tymczasem polityka polska nacechowana jest dziś nieprawdopodobnym oportunizmem. Od nas wyborcy naprawdę mogli oczekiwać więcej. Tymczasem metody egzekwowania władzy są bardzo brutalne, czasem skandaliczne. Bo skandalem jest, jeśli partia, która wygrała wybory dzięki poparciu opinii katolickiej, zmusza swoich posłów do głosowania przeciwko świątecznemu charakterowi niedzieli. To psuje demokrację.

W którym miejscu historii jesteśmy? Dotarliśmy do wrót IV RP, czy może mamy dopiero Rzeczpospolitą trzy i pół?
– Rewolucja moralna się nie powiodła. PiS nie buduje państwa opartego na prawach rodziny. To był falstart IV Rzeczpospolitej. Ale to konkluzja optymistyczna, bo falstart można powtórzyć.
Ale dziś mówi Pan w bardzo ostrych słowach o PiS-ie, że „jest partią radykalną, łączącą populizm z pragmatyzmem. Buduje swoje poparcie społeczne przez wszczynanie rozmaitych sporów”. To przypomina jak żywo sło-wa sprzed dwóch lat, gdy toczyła się kampania parlamentarna. A może podziela Pan pogląd Stefana Niesiołowskiego, że rząd Jarosława Kaczyńskiego jest najgorszym w historii Rzeczpospolitej?
– Platforma Obywatelska sama jest wyrachowaną partią wyborczą w służbie prezydenckich ambicji Donalda Tuska. Natomiast moja ocena PiS-u ma inny charakter: odnosi się do zmarnowanego potencjału tej partii. Prawa rodziny, dekomunizacja, przywrócenie moralnego wymiaru polityki, katolicka Polska w chrześcijańskiej Europie – to był świetny program zmian. Był czas, że o swoich poglądach mówiliśmy we własnym gronie, skoro jednak PiS chce być przede wszystkim partią jakobińską – dziś jest czas sporu publicznego.

Byłby Pan jeszcze gotów pójść do wyborów razem z PiS?
– Jarosław Kaczyński wyklucza współpracę z siłą trwale samodzielną, politycznie i programowo. Po naszym odejściu jeden z członków kierownictwa PiS mówił, że nie mogą zaakceptować drugiej partii na prawicy. Ja nie mam takich oporów. Od czasów działania RMP w opozycji zawsze uważałem, że prawica katolicko-konserwatywna z jednej strony musi zachować samodzielność ideową, z drugiej – wpisywać to w szeroki plan solidarności narodowej. Taki był sens naszej działalności w PiS i nie my zerwaliśmy tę współpracę. Torpedowanie prac konstytucyjnych przez Jarosława Kaczyńskiego nie miało żadnej analogii w naszym wsparciu dla jego polityki. Potem odmowa zgody na debatę w Radzie Politycznej PiS na ten temat ostatecznie wypchnęła nas z partii. Po odejściu jeszcze przez pewien czas ograniczałem polemikę z polityką PiS, ale odpowiedzią na to były twierdzenia środowiska premiera, że ochrona życia jest naszym jedynym postulatem.

Czy komisja śledcza ds. CBA powinna powstać przed wyborami, czy nie?
– Patrzę na to z rezerwą, bo ta komisja jest dla opozycji głównie okazją do politycznego rewanżu i nie chcę przykładać do tego ręki. Ale czas pokaże, czy CBA nie dostało zbyt silnych instrumentów.

Prawdziwej prawicy już nie ma?
– Prawica Rzeczypospolitej jest partią prawicy chrześcijańsko-konserwatywnej.
Niech Pan przyzna: sytuacja w Polsce jest już tak dalece niezrozumiała dla Polaków, że większość z nich – zdegustowana i rozczarowana poziomem polityków – już zapowiada, iż na wybory nie pójdzie… Tym bardziej że sytuacja może zmienić się niewiele.
– Nastroje to efekt tego, że wielu jest zawiedzionych awanturami, które zastąpiły zmiany, a wcale nie chce popierać lewicowo-liberalnej opozycji. Byłoby rzeczą fatalną, gdyby dwuletnie wykonywanie mandatu na zmianę moralną w Polsce skończyło się oddaniem władzy Platformie Obywatelskiej, która powie, że prawica nie potrafi rządzić bez konfliktów. Moja partia proponuje i alternatywę polityczną, i inny styl polityki, choć tego – bez głębokiej reformy politycznej, którą proponujemy – się nie poprawi.

To po co wybory? Może jednak, jak proponuje Kazimierz Marcinkiewicz, najbardziej lubiany polski polityk, wyjściem byłby powrót do idei PO–PiS?
– PO–PiS może rozwiązać konflikt partii, problemy Polski to dużo więcej. Najważniejsze sprawy to solidarność z rodzinami, jedyna droga przełamania kryzysu demograficznego, oraz polityka polska na forum Unii. Obie partie w tych sprawach abdykują wobec wyzwań.

To jednak spotkamy się przy urnach?
– Wybory nie są żadnym wyjściem. To nie Polacy źle wybrali dwa lata temu, to politycy zawiedli. PiS, oddając władzę, popełnia błąd. Nie wiem, czy chodzi o lęk przed spadkiem poparcia (co w połowie kadencji dotknęło poprzednie rządy i prawicy, i lewicy), czy o lepszą pozycję do wspierania kampanii prezydenckiej Lecha Kaczyńskiego, którą premier, w czasie ataków na Pawła Zalewskiego, uznał za już rozpoczętą. Tak czy owak decyzję wyborczą premiera można tłumaczyć tylko w kategoriach strategii partyjnej, nie w kategoriach interesu publicznego. Choć niełatwo przeciwstawiać się popularnemu postulatowi wyborów, mówię to otwarcie, by uświadomić odpowiedzialność związaną z przekazaniem władzy lewicowo-liberalnej opozycji. W ustroju parlamentarnym rząd powinien działać tak długo, póki wygrywa głosowania, z którymi wiąże wotum zaufania.

Jak z tego wybrnąć?
– Należałoby zbudować nową większość w tym parlamencie, i to jest zadanie dla PiS, zwycięzcy wyborów. W PO są politycy, którzy nie chcą wchodzić na drogę, która prowadzi do wzrostu wpływów, a może nawet współrządów z SLD. PSL jest partią odpowiedzialną. LPR nie musi łączyć się z partią Andrzeja Leppera i Renaty Beger. W tym parlamencie jest potencjalna większość centroprawicowa, ale jej zbudowanie wymagałoby zastąpienia arogancji argumentacją i dialogiem. A z drugiej strony być może ryzyka rządów przez kilka tygodni mniejszościowych. Ale po to parlament ma 460 posłów, by było w nim możliwe polityczne korygowanie większości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.