Nie trzymam Boga za nogi

rozmowa z bp. Edwardem Dajczakiem

|

GN 29/2007

publikacja 18.07.2007 11:54

O łzie w oku biskupa, Bogu poznawanym w chwili klęski, konieczności otwierania drzwi w Kościele i mówienia po ludzku z ambony z bp. Edwardem Dajczakiem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz

Nie trzymam Boga za nogi ks. Tomasz Gierasimczyk

Bp Edward Dajczak - ma 58 lat, 32 lata kapłaństwa. Od 1990 roku był biskupem pomocniczym w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Od 1999 r. organizuje z młodzieżą spotkania ewangelizacyjne Przystanek Jezus, odbywające się w trakcie festiwalu rockowego Przystanek Woodstock. Papież Benedykt XVI mianował go biskupem diecezjalnym koszalińsko-kołobrzeskim. Ingres do katedry koszalińskiej odbędzie się 11 sierpnia.

Ks. Tomasz Jaklewicz: Chyba niełatwo jest odchodzić z rodzinnej diecezji?
Bp Edward Dajczak: – Odchodzi mi się ciężko. W diecezji, którą zostawiam, wszystko wywołuje moje wspomnienia. W tych dniach spotykam wielu życzliwych ludzi, którym łza się w oku kręci. Mnie wtedy jeszcze bardziej. To nie jest tak, że się po prostu spakuję i przeniosę.

Niektórzy uważają, że ideałem jest duszpasterz, który przeprowadza się na nowe miejsce bez sentymentów.
– Myślę, że to nie tak. Jestem człowiekiem i Kościół to są przecież ludzie. Mówi się, że kapłan nie powinien przywiązywać ludzi do siebie. To jest oczywiste, ale ksiądz idzie razem z ludźmi do Pana Boga, więc zżywają się ze sobą na tej drodze. Musiałbym nie mieć serca, gdybym po 32 latach posługi umiał pożegnać tych wszystkich ludzi bez łzy w oku. Bałbym się siebie, gdyby tak było.

Ksiądz Biskup powiedział kiedyś, że kapłan musi mieć odwagę stanąć przed ludźmi ze swoją wiarą. Jak to rozumieć?
– Pamiętam jedno z moich pierwszych doświadczeń biskupich. Dyskutowałem z maturzystami, czy jest możliwa taka miłość, jaką proponuje Chrystus. Młodzi ludzie powiedzieli mi: „To jest cudowne, ale niemożliwe. Skąd wziąć na to siłę?”. Powiedziałem im wtedy: „To jest na 100 procent możliwe”. I wtedy jeden z chłopaków wypalił: „A skąd ksiądz biskup ma siłę?”. Pierwsza moja myśl brzmiała: nie cytuj im żadnych mądrych ludzi ani nawet Pisma Świętego, tylko im po prostu odpowiedz. I zaryzykowałem: „Mam trochę odcisków na kolanach od klęczenia na modlitwie. I to jest moje źródło siły”. Wystraszyłem się tego, co powiedziałem, bo na sali zrobiło się kompletnie cicho. Zaraz potem rozpoczęła się szczera, długa rozmowa. Maturzyści dopytywali się, jak się modlę itd., ale nikt już nie powiedział: „To jest niemożliwe”. To zdarzenie pokazuje pewną zasadę. Nie można obudzić w innym wiary, jeśli się nie stanie przed nim ze swoją wiarą, która, rzecz jasna, jest wiarą Kościoła. Nie możesz się dystansować od tego, co głosisz. Kapłan nie jest bezosobowym przekaźnikiem Ewangelii. Wiara musi przejść przez moje osobiste doświadczenie. I nie chodzi o to, by opowiadać tylko o sukcesach. Trzeba mieć odwagę powiedzieć też o przegranych.

Czy Ksiądz Biskup ma odwagę mówić o swoich klęskach?
– Tak. Powiedziałem kiedyś młodzieży, że szukam Boga. „Jak to? Biskup szuka Boga?!” – zawołali zdziwieni. „A wy myślicie, że biskup to trzyma Boga za nogi?”. I rozpoczęła się piękna rozmowa o wierze. Gdybym grał mocarza, który wszystko już rozszyfrował i tylko ich poucza, to myślę, że do takiej rozmowy by nie doszło. Ja osobiście odkryłem miłość Pana Boga i zachwyciłem się Nim w chwilach własnych przegranych. Poprzez przebaczenie. Przegrywałem wielokrotnie, ale spotykałem się wciąż z jedną i tą samą odpowiedzią Boga: „Ja ci przebaczam”. Moment, w którym to odkryłem przed laty, przeorientował moją postawę wobec Boga, moją modlitwę i spowiedź.

Przegrane, czyli grzechy?
– Racja, to trzeba nazwać po imieniu. Chodzi o grzech. Na rekolekcjach studenckich powiedziałem kiedyś: „Mam dla was dobrą nowinę: Bóg nigdy nie znuży się w przebaczaniu wam”. W kościele zrobiło się tak cicho, tak pięknie. To orędzie, którego sam doświadczam. Chyba dlatego to brzmi przekonująco.

Kto pomógł ukształtować wiarę Księdza Biskupa?
– Wielu ludzi. Jednym z nich był ksiądz infułat Henryk Guzowski. To był taki – w dobrym rozumieniu – patriarcha kapłański. Uwielbiałem z nim rozmawiać o Bogu, bo on był w Nim zakochany. Ludzie, którzy mają osobiste doświadczenie wiary, głoszą ją delikatniej, z większą wrażliwością. Boję się takiego głosiciela Ewangelii, w sutannie czy bez, który z jakimś tupetem mówi, że jest tak a tak, i koniec. W naszym kaznodziejstwie jest tendencja, że wszystko musi być takie oficjalne, urzędowe. Tak nie da się głosić Ewangelii. To jest wtedy tylko odtwarzanie pozbawionego życia tekstu.

Jakiego księdza potrzeba dzisiaj w Polsce?
– Tak zwany dobry ksiądz, czyli taki, który wykonuje w miarę solidnie swoje obowiązki, już dziś nie wystarcza. To za mało. Ksiądz musi być w jakiejś mierze ponadprzeciętny. Nie chodzi o supertalenty, ale o jakąś charyzmatyczną cechę, dar od Boga, który człowiek rozwija. To musi być jakaś czytelna cecha, która przyciąga ludzi. I wtedy jest szansa, że ktoś się zatrzyma, i patrząc na księdza zapyta: „Skąd on to ma?”.

Chrześcijanin musi mieć Ewangelię wypisaną na twarzy.
– Tak, często powtarzam to piękne zdanie sługi Bożego bp. Wilhelma Pluty, który miał zmysł prorocki. On powiedział, że przyjdą takie czasy, kiedy ludzie nie wezmą do ręki Ewangelii – książki, dlatego chrześcijanie muszą mieć Ewangelię wypisaną na twarzy. Wtedy jest szansa, że przez ludzi dotrą też do Bożego słowa.

Czy nie brakuje nam dziś w Kościele takich proroków?
– Zdecydowanie. Kiedy w historii narodu wybranego brakowało proroków, to Izrael zaczynał się gubić. To samo widać w naszych czasach. Bóg na pewno daje światło, ale wciąż jest za mało ludzi, którzy nasłuchują Ducha Świętego i pokazują drogę wiary z wewnętrznym przekonaniem. Znużenie młodego pokolenia, które obserwujemy, bierze się też z tego niedostatku prorockiego ducha. To pokolenie chce iść, a my drepczemy tak trochę w miejscu. Prorocy mieli w sobie ducha twórczego, kształtowali historię dzięki swojej wierze. A jak my głosimy wiarę? Wolimy mówić o kimś innym zamiast o sobie. Na kazaniach cytujemy cudze myśli i świadectwa. I dobrze, bo czasami cudze słowa lepiej wyrażają nasze nieudolne myśli. Ale ludzie muszą także usłyszeć szczere świadectwo swojego biskupa czy proboszcza: „Ja tak się modlę i to działa”.

Jak Ksiądz Biskup odbiera to, co dzieje się wokół ojca Tadeusza Rydzyka?
– Podziwiam jego sprawności, ale przyznam, że jest mi coraz trudniej sobie poradzić z tym stylem mówienia, w którym dominuje czarno-biała wizja rzeczywistości. To jest zbyt dalekie uproszczenie w widzeniu świata, zbyt kategoryczne dzielenie ludzi na my i oni. Brakuje tu ewangelicznej perspektywy z przypowieści o pszenicy i chwaście. Przecież tam, gdzie jest pszenica, jest i chwast. Ta granica przebiega w człowieku, a nie między ludźmi. Trzeba mieć cierpliwość gospodarza z przypowieści i poczekać do żniwa, bo zbyt nachalnie szukając i wyrywając chwast, można uszkodzić pszenicę.

Jakiego biskupa potrzeba dziś Kościołowi w Polsce?
– Musimy podejść bliżej ludzi, bo wciąż jesteśmy chyba za daleko. W mojej gorzowskiej rezydencji poprosiłem siostry, aby nikt, kto poprosi o chleb, pijany czy trzeźwy, nie odszedł głodny. Za dużo jest zamkniętych drzwi w Kościele. Boimy się kradzieży i dlatego zamykamy nieraz nawet świątynie. Trzeba więcej otwierać. Człowiek potrzebuje dzisiaj dostępności, bliskości. Trzeba się zgodzić z tym, że urzędowy autorytet biskupa już dzisiaj nie funkcjonuje tak jak kiedyś. Dzisiaj o wiele ważniejszy staje się autorytet osobisty, a on buduje się przez bliski kontakt, poprzez styl, który tak poruszy człowieka, że on się zatrzyma, zacznie słuchać i wtedy dopiero można mu głosić Ewangelię.

Niektórzy mówią, że ksiądz nie powinien się spoufalać, że to niebezpieczne.
– To jest niebezpieczne w tym sensie, że nas rozszyfrują… (uśmiech). Nigdy nie zawiodłem się na bliskości z ludźmi. Na Przystanku Jezus, gdzie dzieli się życie z młodymi, nikt ze mnie nie robił sobie kumpla, którego można poklepać po ramieniu. Młodzi chcą spotkać biskupa, a nie kolegę, bo kolegów oni mają. Chcą biskupa, ale takiego, który jest ludzki i jest blisko nich.

Czego jeszcze nauczył Księdza Biskupa Przystanek Jezus?
– Na Przystanku Jezus przekonałem się, że człowieka nie trzeba się bać. Wielokrotnie już przytaczałem to wydarzenie, kiedy gadałem z chłopakiem z fryzurą na irokeza i z jakimiś metalowymi elementami, których miał pełno na ciele. Przez moment zapatrzyłem się w te dziwne ozdoby. On to zauważył i prawie mi wykrzyczał: „Niech ksiądz nie patrzy się na to, jak ja wyglądam, niech ksiądz zobaczy we mnie człowieka”. Oni się ubierają nieraz dziwnie, by zwrócić uwagę na siebie. To jest krzyk: „Zauważ mnie. Zauważ, że jestem w ogóle na tej ziemi”. My się boimy w Kościele takich ludzi. Wciąż nie mamy dla nich propozycji. Chodzi o taką przestrzeń przy parafiach, żeby ludzie poszukujący mogli się tam odnaleźć. Nie chodzi o to, by im od razu wypisywać recepty z hasłem „Bóg”. Ludzie nie mogą być przymuszeni, raczej zachęceni, pociągnięci.

To także kwestia języka, którym głosimy Ewangelię.
– Nie chodzi o to, by okraszać kazanie sloganami młodzieżowymi. Chodzi o to, by mówić po ludzku, zrozumiale. Kiedy mówię jakieś zdanie z Ewangelii, muszę natychmiast pokazać, co to znaczy konkretnie dla życia. To nie może być tylko pobożne gadanie. Współczesna młodzież nie jest zainteresowana ideami, ona szuka raczej klucza do życia. Jeśli mówię o miłości, np. podczas bierzmowania, to muszę przełożyć to na konkret. Komunikuję się przez Internet z młodymi ludźmi i kiedyś jeden chłopak po bierzmowaniu napisał mi, że zaczął nosić bułki i mleko starszej kobiecie, która nie wychodzi z domu. Skończył ten list tak, że przyszło mu do głowy, iż opiekując się tą starszą panią, nauczy się, czym jest miłość, i ma nadzieję, że kiedyś będzie umiał kochać swoją żonę.

Czy nie można by zmienić stylu listów pasterskich?
– Jestem zwolennikiem ich ograniczenia. Ten zwyczaj pochodzi z czasów, kiedy możliwości druku były ograniczone. Na ambonie powinno się mówić, a nie czytać. Język listów to język dostojny, oficjalny i przez to mało komunikatywny. Z ogromnym trudem przełamuje się pewne przyzwyczajenia. Sam akurat siedzę nad pierwszym listem do moich diecezjan. Nie jestem zadowolony. Co napiszę, to wyrzucam…

A co Ksiądz Biskup powie swoim nowym diecezjanom?
– Powiem im, że chcę się ich nauczyć i chcę ich pokochać. I że Kościół jest Kościołem Jezusa, a nie moim, więc będę szedł z nimi. Chciałbym ich zaprosić, żebyśmy szli razem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.