Pokorne niepokorne

rozmawia z Joanną Petry Mroczkowską

|

GN 26/2007

publikacja 27.06.2007 15:01

O feminizmie, geniuszu i przebiegłości kobiet z Joanną Petry Mroczkowską rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz

Pokorne niepokorne Chodziło mi o odejście od lukrowanych, staroświeckich hagiografii, pełnych pobożnych frazesów – mówi autorka książki „Niepokorne święte”. MAREK PIEKARA

Ks. Tomasz Jaklewicz: Na czym polega geniusz kobiety?
Joanna Petry Mroczkowska: – Przyznam, że mam problem z tym określeniem. Rozumiem dobre intencje papieża Jana Pawła II, który tego wyrażenia używał. Ale to jest taki typowo męski punkt widzenia. Zapytałabym przekornie: a na czym polega geniusz mężczyzny? Istnieją papieskie dokumenty na temat kobiet. A ja oczekiwałabym także encyklik na temat mężczyzn. Bo skoro ich nie ma, występuje sytuacja jakiejś nierówności. Dlaczego mamy ciągle zastanawiać się tylko nad kobietą? Niedawno ukazała się w wydaniu książkowym rozmowa z krakowskim dominikaninem ojcem Badenim pod tytułem „Kobieta boska tajemnica”. To jest bardzo symptomatyczne, tak właśnie mężczyźni Kościoła patrzą na kobiety.

Jak mężczyźni patrzą na kobiety?
– Dla mężczyzn kobieta to tajemnica, czyli nie wiemy, kim właściwie jest i kim ma być. To jakaś istota z gruntu inna, pociągająca, a zarazem niebezpieczna. Mężczyźni, wydaje się, bardzo lubią kobiecą uległość, cichość, bierność. Ale czyż to nie jest paternalizm? Taka wizja odpowiada mężczyźnie, bo jest dla niego wygodna. Tak jest od wieków. Tak nader często bywa także dzisiaj.

Proszę skorygować męskie myślenie. Gdzie wobec tego tkwi geniusz kobiecości?
– Powiedziałabym, że to jest swoista przebiegłość. Ponieważ kobieta jest słabsza fizycznie od mężczyzny, dlatego musi jakoś sobie radzić. I w tym aspekcie potrafi zdobyć przewagę nad mężczyzną.

Przebiegłość? Hm, to nie brzmi zbyt ładnie…
– Pan Jezus powiedział: „Bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie”. To jest ten kobiecy spryt, błysk, który mimo tylu pułapek i trudności pomaga jej obronić się przed złem, znaleźć dla siebie miejsce w świecie, w planie Bożym. To często wymaga sporej przemyślności, inwencji… Takie zabiegi mogą stanowić element mądrości, której już nie kwestionujemy… To, o czym mówię, widać np. w historii życia Teresy z Ávila.

„Kobieta niech milczy w Kościele”. Kobiety nie kochają św. Pawła za to zdanie…
– Przez wieki to był koronny argument przeciwko aktywizacji kobiet w Kościele. Nie można jednak tego zdania absolutyzować. W czasach św. Pawła kobiety prawie nie uczestniczyły w życiu publicznym, to była domena zarezerwowana dla mężczyzn. Dla kobiet przeznaczona była sfera życia rodzinnego. A jednak już w samym Piśmie Świętym czytamy o wielkich postaciach kobiet, które miały coś do powiedzenia i faktycznie pełniły publiczną misję, jak na przykład Maria Magdalena.

Pod krzyżem zostały prawie same kobiety. Piotr wymachiwał szabelką, ale potem uciekł i zdradził. Pozostał tylko Jan, który uchodzi za zniewieściałego.
– No właśnie, ten przykład pokazuje, że trzymamy się kurczowo stereotypów, które są niesłuszne. Męstwo wydaje się cechą typowo męską. A przecież w tylu sytuacjach kobieta okazuje się odważna, silna czy stanowcza. Czy wtedy jest mniej kobieca? I odwrotnie. Mówimy, że empatia czy wrażliwość na słabszych to są cechy kobiece. Czy to znaczy, że empatyczny, wrażliwy mężczyzna byłby mniej męski? Może nie ma sensu dzielenie ludzkiej wielkości na związane z płcią „geniusze”?

Pani książka opowiada o kobietach, które nie milczały w Kościele. Stąd tytuł „Niepokorne święte”?
– W historii Kościoła było wiele kobiet, które doszły do świętości, przełamując bierną postawę. One by pokorne wobec Boga, ale niekoniecznie potulne wobec otoczenia. Są to więc niepokorne kobiety pokorne. Bo pokorę rozumiemy nieraz jako ślepe posłuszeństwo, wyłączenie myślenia i podporządkowanie się odgórnym poleceniom. To fałszywa pokora. Tomasz Merton przekonywał, że pokora jest prawdziwym spojrzeniem na siebie. Pisał: „U wielkich świętych doskonała pokora idzie w parze z najwyższą wiernością sobie. Potrzeba heroicznej pokory, aby być naprawdę sobą”. Taką postawę miały właśnie święte kobiety.

Napisano już wiele pobożnych książek o świętych, po co pisać kolejną?
– Chodziło mi o spojrzenie na postacie świętych kobiet poprzez współczesną „wrażliwość”, o odejście od lukrowanych, staroświeckich hagiografii. O ukazanie osób z krwi i kości. Podam przykład. W książce wydanej parę lat temu (!) czytam w biogramie św. Róży z Limy: „Była niezwykłej urody, którą na późniejszą jej prośbę Bóg odebrał”. Co to znaczy? Że kobieta powinna być niezwykłej urody, ale jednak uroda jest czymś niebezpiecznym, jest przeszkodą do świętości. Czytamy dalej: „Już jako dziecko była obsypana nadprzyrodzonymi łaskami. Posłuszna Bożemu wezwaniu stała się oblubienicą Dzieciątka Jezus. W piątym roku życia złożyła ślub czystości. Wiodła życie umartwione i pokutnicze. Dopiero po przejściu nad wyraz bolesnej udręki fizycznej i moralnej jej życie zaczęło obfitować w nadzwyczajne pociechy niebieskie”. Takie pisanie to anachronizm. O tej kobiecie nie dowiadujemy się niczego konkretnego, jej postać gubi się w pobożnych frazesach. Dzisiaj mam już na szczęście odwagę pisać o świętych kobietach i mężczyznach, że to byli ludzie grzeszni i z grzechem walczyli. Problemem naszych czasów jest rozmycie pojęcia grzechu, więc jeśli zobaczymy ludzi, którzy skutecznie zmagają się z grzechem, ze słabościami, z codziennymi trudnościami, ze zniechęceniem, to jest to dla współczesnych wielkie wsparcie.

Kandydatka na ołtarze Dorothy Day prowadziła w młodości rozwiązłe życie i dokonała aborcji.
– To dobry przykład. Przy czym trzeba pamiętać, że ona nie była jeszcze wtedy chrześcijanką. Kiedy przyjęła wiarę, zrewidowała swoje życie. Stała się wzorem oddania dla innych, jej życie było szalenie służebne. Często odwoływała się do własnych trudnych doświadczeń. Wszystkie moje bohaterki miały nieodzowną dla chrześcijanina postawę służby innym, czego nie akceptują feministki.

A jednak nie waha się Pani nazywać świętych kobiet chrześcijańskimi feministkami? Czy to nie przesada?
– One były feministkami w tym sensie, że mniej lub bardziej świadomie przyczyniły się do promowania kobiety w sytuacji pewnej nierówności istniejącej w Kościele. Proszę zobaczyć, jak było z przyznaniem tytułu doktora Kościoła kobietom. Hierarchia powtarzała przez wieki, że płeć jest przeszkodą. Przełamał to dopiero papież Paweł VI. W 1970 roku uznał za doktora Kościoła św. Teresę z Ávila, a później św. Katarzynę ze Sieny. Życiorysy świętych kobiet zachęcają do zmiany mentalności. W tym sensie one były feministkami. Zresztą ciekawe jest to, że nawet radykalne feministki są zafascynowane świętymi kobietami. Weźmy Hildegardę z Bingen. To była niezwykła średniowieczna kobieta, zdobyła wykształcenie, w czasach kiedy było ono niedostępne dla kobiet, stała się autorytetem dla hierarchii, wręcz głosiła kazania. Św. Katarzyna ze Sieny, kobieta o niezwykłej sile charakteru, pouczała papieży. Św. Joanna d’Arc odnosiła sukcesy militarne. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus czuła w sobie powołanie kapłańskie. Feministki dostrzegają w tych postaciach aktywność, talenty przywódcze, niezależność czy odwagę.

Radykalne feministki przedstawiają jednak Kościół raczej jako źródło ucisku niż wyzwolenia kobiety.
– Feminizm szuka winnych dyskryminacji kobiet, czyli wszelkich przejawów nierówności praw między mężczyzną a kobietą. Kościół został także poddany takiej feministycznej lustracji i trzeba uczciwie przyznać, że w historii Kościoła znajdujemy przykłady niesprawiedliwego podejścia do kobiety lub ograniczania jej praw. Dla radykalnych feministek w ogóle każda religia stanowi zamach na wolność człowieka. Kobieta jest postrzegana jako osoba zniewolona przez mężczyzn i struktury, które oni stworzyli. Kobieta powinna się wyzwolić od wszystkiego, co ją krępuje. Od mężczyzn i od dzieci. To postulat odrzucenia wszelkich więzi i zastąpienia ich co najwyżej „kontaktami”. Ideałem jest wolność niczym nieskrępowana. Powstaje pytanie, czym się ma napełnić taka wyzwolona kobieta? Odpowiedź: sobą! Kobieta według feministek ma być „pełna siebie”. To prowadzi do jakiejś formy samotności i egoizmu. To jest z gruntu fałszywe i nigdy nie przynosiło i nie przyniesie nikomu szczęścia. Feminizm i świętość tutaj się rozmijają. Świętość oznacza bowiem wyzwolenie od siebie, od balastu ograniczeń zewnętrznych i wewnętrznych po to, by służyć innym na wzór Chrystusa. Przy czym służba nie jest jakąś wyłączną domeną kobiet. Naśladowanie Chrystusa jest powołaniem zarówno kobiet, jak i mężczyzn.

Jan Paweł II napisał w encyklice „Evangelium vitae”, że kobiety w Kościele mają stawać się promotorkami „nowego feminizmu”. Co to znaczy?
– Kobietę niszczy doprowadzony do skrajności „feminizm wyzwolenia”. A po drugiej stronie barykady głosi się, że kobiecym powołaniem jest tylko dom i służba. Święte przełamują oba te stereotypy, nie są zainteresowane „sprawą kobiecą”, ale raczej „sprawą ludzką”. Łączą raczej, niż dzielą. Jest w naszej kulturze tendencja do szukania idoli, jest kult sławy, popularności, kurczą się nam autorytety. Ja pokazuję kobiety, które zasłużyły się społeczeństwu i Kościołowi swoich czasów, budzą podziw i pozostają autorytetami. Można też zobaczyć łańcuch świadectwa. Weźmy taki drobny przykład. Św. Edyta Stein pisała, że ostatecznym argumentem, pod którego wpływem przyjęła katolicyzm, była lektura autobiografii św. Teresy z Ávila. Można mieć nadzieję, że to oddziaływanie świętych będzie trwało dalej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.