To jest protest rozpaczy

rozmowa z prof. dr. hab. Władysławem Nasiłowskim

|

GN 22/2007

publikacja 31.05.2007 09:18

O różnicy między powołaniem a zawodem i lekarskich strajkach z prof. dr. hab. Władysławem Nasiłowskim rozmawia ks. Artur Stopka

To jest protest rozpaczy Krzysztof Kusz

Prof. dr hab.Władysław Nasiłowski lekarz medycyny sądowej, anatomopatolog, były przewodniczący Naczelnego Sądu Lekarskiego, Naczelnej Izby Lekarskiej, wieloletni przewodniczący Okręgowego Sądu Lekarskiego w Katowicach, wykładowca etyki lekarskiej.

ks. Artur Stopka: – Gdyby był Pan czynnym lekarzem, wziąłby Pan udział w strajku?
­
prof. Władysław Nasiłowski: – Bardzo trudne pytanie. Dziesięć lat temu mój przyjaciel prof. Jerzy Zieliński, odwołując się do etosu lekarza, mówił, że lekarze nie powinni strajkować. Ale dziś rzeczywistość jest inna. Idea zawodu lekarza jako powołania do pomocy ludziom zawiodła w Polsce z powodu złej organizacji służby zdrowia. Doszło do obniżenia standardów nie samej medycyny, ale „personelu”. Nie wolno było doprowadzić ludzi pracujących w ochronie zdrowia (nie tylko lekarzy) do takiej mizerii. Publiczna ochrona zdrowia nie zdała egzaminu i doprowadziła do sytuacji, która powoduje protest.

Ale dlaczego ten protest polega na strajku?­
– Pojawia się dylemat, czy wolno protestować za pomocą strajku. Należałoby tego uniknąć. Perswadować, starać się sprawę załatwić dyplomatycznie. Problem potrzeby zreformowania ochrony zdrowia – zarówno w kwestii nakładów, jak i sposobu „odbioru” pomocy medycznej przez pacjentów – nie pojawił się dzisiaj. Od lat jest stale podnoszony przez różne gremia reprezentujące środowisko medyczne – bez efektu. Dlatego uważam, że lekarze nie powinni strajkować, ale w tym konkretnym przypadku nie ma wyjścia. Sytuacja jest podobna jak kiedyś z górnikami. Doprowadzenie ludzi do pewnej nieprzekraczalnej granicy prowadzi do eksplozji. Moim zdaniem, to jest protest rozpaczy.

Rozumiem, że Pan nie potępia strajkujących lekarzy...­
– Nie potępiam. Potępiam tych, którzy organizują ochronę zdrowia, to znaczy władze polityczne, a w szczególności Ministerstwo Zdrowia.

Pacjent szuka pomocy u lekarza, a nie u ministra.
– No dobrze, ale kto powinien dla pacjenta zorganizować tę pomoc? Lekarze? Pielęgniarki? Od tego są władze – polityczne, samorządowe. Mówimy o publicznej ochronie zdrowia, tej, którą gwarantuje konstytucja.

I którą powinni zapewniać powołani do tego lekarze. Wyobraża Pan sobie, żeby zastrajkował ksiądz albo żołnierz?
– Właśnie. Powołanie do służby. W ten sposób odezwał się kiedyś do lekarzy ówczesny wicepremier Dorn – jak będą strajkować, to w kamasze. Potraktował ich jak funkcjonariuszy publicznych.

A czy bycie lekarzem nie jest realizacją powołania w głębszym wymiarze?
– Na pewno nie można go porównywać na przykład do powołania kapłańskiego. Jest przysięga Hipokratesa, składa się przyrzeczenie lekarskie, ale nie jest to złożenie ślubu, krzyżem leżąc przed Najwyższą Władzą. To jest przyrzeczenie przyzwoitości.

Czyli do żołnierzy lekarzy też nie da się porównać?
– Też nie. W wojsku jest przysięga, jest ordynek. Ale nawet tam, jeśli chodzi o żołnierzy zawodowych, którzy mają rodziny, państwo jest zobowiązane zapewnić im odpowiednie utrzymanie. Oczywiście kwestii powołania do zawodu lekarza nie można całkiem odrzucać. Wykładając etykę, zawsze mówię studentom medycyny: „Przysięga Hipokratesa jest potwierdzeniem twojego powołania”. Ale na pytanie, czym jest powołanie do bycia lekarzem, absolwenci po sześciu latach studiów wcale nie odpowiadają jednoznacznie.

Ludzie wyobrażają sobie, że na medycynę idzie się po to, aby ratować życie i zdrowie innych...
– Ale nie wszyscy. Trzeba sobie zdawać sprawę, że motywacje pójścia na medycynę są często merkantylne, materialne. Młodzi ludzie dziś najpierw myślą o dobrych zarobkach, a przy okazji chcą być pomocni ludziom. A nawet ci ideowi chcą normalnie żyć, mieć zapewniony przyzwoity standard materialny dla swojej rodziny. Nie ma w tym przecież nic złego. A do powołania trzeba dojrzewać. Lekarz niejednokrotnie dopiero po wielu latach pracy zaczyna odkrywać, że pełni w społeczeństwie jakąś misję.

A więc lekarz to taki sam zawód jak ślusarz?
– Nie. Ale też wiąże się z tym problem proporcji wynagrodzeń. Dzisiaj w Polsce niejeden ślusarz zarabia trzykrotnie więcej niż młody lekarz.

Dlaczego młody lekarz po studiach ma zarabiać pięć tysięcy złotych?
– Nie chodzi o pięć tysięcy zaraz po studiach, tylko o to, żeby nie zarabiał za godzinę kilku złotych, gdy na przykład kafelkarz zarabia kilkanaście. Chodzi o zachowanie proporcji wiedzy i odpowiedzialności. Lekarz zaraz po studiach nie musi od razu zarabiać kroci, ale jego zarobki powinny być porównywalne nie tylko do zarobków w innych zawodach, ale także do tego, ile zarabiają – w proporcji do innych zawodów – jego koledzy w innych krajach w Europie.

Takie porównania mogą prowadzić do fałszywych wniosków, bo przecież jesteśmy znacznie biedniejsi niż państwa zachodnie.
– Jesteśmy biedniejsi, ale przecież nie osiem razy biedniejsi. A dysproporcje płac lekarzy są właśnie takie. Dlatego trzeba reformować ochronę zdrowia. A jeśli się nie da natychmiast wszystkiego zreformować, to trzeba ludziom uczciwie powiedzieć, na czym polega błąd, trzeba podjąć dyskusję, jak to dobrze zorganizować.

A na czym polega błąd?
– Na wielu rzeczach. To nie jest tylko problem pieniędzy. Mamy na przykład ogromny postęp w medycynie, coraz większą specjalizację, ale równocześnie coraz większą świadomość tej specjalizacji wśród pacjentów. Ludzie wiedzą, że z konkretnym schorzeniem nie idzie się do lekarza ogólnego, tylko do ortopedy, diabetologa, reumatologa, ginekologa. A więc rosną oczekiwania. Ich zaspokojenie wymaga nie tylko więcej pieniędzy, ale również dużych zmian organizacyjnych. Lekarze pierwszego kontaktu powinni mieć większe kompetencje, od nich powinna uzyskać pomoc część tych, którzy dziś czekają w przychodniach specjalistycznych...

Gdzie w tym wszystkim miejsce na etykę lekarską?
– To są problemy etyczne – co zrobić z postępem medycznym, który jest za kosztowny? Czy każdemu przeszczepić serce? A jeśli nas na to nie stać, to komu?

Kto na takie pytanie powinien dać odpowiedź?
– Przede wszystkim minister zdrowia. Tymczasem w Polsce ostatnio próbuje na nie odpowiadać minister sprawiedliwości, strasząc aresztowaniami. Tak nie można. Lekarze mają ostatnio na samochodach naklejki „Nie biorę, chcę godziwie zarabiać”. A ja uważam, że te naklejki powinny brzmieć „Nie biorę, bo godziwie zarabiam”. Nie trzeba będzie wtedy śledzić korupcji wśród lekarzy, bo jej nie będzie. Wtedy nie trzeba będzie zadawać pytania: „Skąd lekarze mają na samochody, skoro tak mało zarabiają?”.

A skąd mają? Mój znajomy mówi, że zna sporo lekarzy, ale biednego jeszcze nie spotkał.
– Bo pracują na czterech etatach! Tak nie wolno. To jest krzywdzące nie tylko dla nich, ale także dla pacjentów, bo leczą ich przemęczeni lekarze. Na dłuższą metę ochrona zdrowia tak nie może funkcjonować.

Więc trwa pat?
– Ja mimo wszystko jestem dobrej myśli...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.