Nie walczmy z wiatrakami

rozmowa z prof. Kornelem Gibińskim

|

GN 16/2007

publikacja 19.04.2007 10:04

O ochronie zdrowia, przedłużaniu życia i powołaniu lekarzy z prof. Kornelem Gibińskim rozmawia Jacek Dziedzina

Nie walczmy z wiatrakami Krzysztof Kusz

Prof. kornel Gibiński - Wybitny internista, gastroenterolog, twórca III Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych Śląskiej Akademii Medycznej w Bytomiu. Autor licznych prac naukowych i publikacji.

Jacek Dziedzina: Pewna osoba z redakcji do dziś pamięta, że uratował Pan kiedyś jej ojca.
Prof. Kornel Gibiński: – Oj, było trochę tych pacjentów, może i uratowałem…

Czuje się Pan potrzebny ludziom jako lekarz?
– Właściwie już nie. Przecież od dawna jestem na emeryturze.

Ale emerytalnego trybu życia Pan chyba nie prowadzi, bo ciągle ktoś chce Profesora słuchać, czytać, dostaje Pan dużo zaproszeń.
– Najczęściej odmawiam. Ale staram się nie odrywać od bieżących problemów życiowych.

Czego pacjenci oczekują od lekarza?
– Te oczekiwania zmieniały się wraz z rozwojem medycyny. W pradawnych czasach, kiedy nie rozumiano jeszcze pojęcia zdrowia, nie znano żadnych chorób, najważniejszą rzeczą było niesienie pomocy. Był to społeczny charakter pomocy. Ta forma prymitywnej, ale wyraźnie społecznej medycyny zaczęła z czasem zmieniać się w medycynę empiryczną, wskutek tego, że szereg osób poświęcających się lecznictwu nabierało doświadczenia. Z kolei w XVII wieku rozwój medycyny poszedł w kierunku naukowym. Badania, eksperymenty, gromadzenie i porządkowanie wiedzy, ten naukowy charakter utrzymuje się do dzisiaj. Z tym że w XX wieku nabrał ogromnego przyspieszenia, a w jego drugiej połowie zaczęto coraz bardziej doceniać opiekuńczy charakter medycyny.

Mówi Pan, że dawniej liczyła się chęć pomocy. A dzisiaj już nie?
– Oczywiście, nadal się liczy. To jest motyw działalności, ale sposób tej pomocy uległ kardynalnej zmianie. Medycyna z nauki przyrodniczej zmieniła się w naukę społeczną. Nie znaczy to, że ten przyrodniczy charakter ma być zaniechany. Wszystkie zdobycze, które dały nauki ścisłe i przyrodnicze, są i muszą być wykorzystywane. Ale mimo wielkich postępów, jednocześnie ukazał się w społeczeństwie brak zadowolenia z opieki zdrowotnej.

Z czego to wynika?
– Z tego, że ludzie słyszą w środkach przekazu o kolejnych osiągnięciach medycyny. Natomiast czas oczekiwania na dostęp do tych osiągnięć jest bardzo długi. Ludzie wiedzą, że są na świecie możliwości, a dla nich są niedostępne. Upominają się o nie, bo potrzebują tego od razu, bo teraz chorują, a nie kiedyś, w przyszłości.

Jesteśmy zbyt niecierpliwi?
– To nie jest niecierpliwość, to jest uzasadnione, bo jeśli cierpię dzisiaj, to ja tego potrzebuję też dzisiaj. Co mnie obchodzi, co będzie za sto lat.

Postęp chyba raczej napędza, a nie ogranicza tę chęć pomocy u lekarzy z powołania?
– Ja tam w znaczenie powołania w medycynie nie wierzę…

Jak to?
– Owszem, są większe lub mniejsze talenty, które usposabiają do tego zawodu. Są nawet ludzie, którzy z natury swojej są opiekuńczy, są życzliwi. I są też tacy, którzy mają precyzyjne umysły, bardzo chłonne wiedzy, ale nie bardzo nastawione na wzajemną pomoc. Nie widzą tej potrzeby poświęcania się. Raczej chcą wykorzystać swoje wiadomości. Czy jedni i drudzy mają być lekarzami? Nie można ani jednych, ani drugich wykluczyć. Tymczasem jednak nabór studentów odbywa się dziś wyłącznie na podstawie znajomości fizyki, chemii, biologii, które decydują o obecnym charakterze medycyny. Mówi się, że lekarz XXI wieku musi sprostać współczesnej medycynie naukowej. Ale w ten sposób zginęła ta wielka szansa dla lekarzy, którzy są słabi w niektórych aspektach nauk ścisłych czy przyrodniczych i na egzaminie wstępnym nie radzą sobie dostatecznie. Odznaczają się jednak ogromną chęcią niesienia pomocy i mogliby na pewno dużą rolę odegrać w medycynie, niekoniecznie w tej, która jest na topie, tej najbardziej instrumentalnej, rozwojowej.

Czy to masowa produkcja specjalistów?
– No tak, chociaż ta masowość nie jest konieczna. Potrzebny jest lekarz pierwszego kontaktu, który może nie będzie miał dostępu do wszystkich urządzeń, do specjalnych zabiegów. Ale on jest potrzebny, żeby opiekować się pacjentem w domu.

Brakuje dziś takich lekarzy?
– Oczywiście. Wszyscy dziś muszą być specjalistami. I to jest nieszczęście i nieporozumienie. Jedni i drudzy muszą być od początku inaczej szkoleni.

Postęp sprawił także, że ludzie chcą dłużej żyć i szukają odpowiednich środków. Czy jest w tym coś złego?
– Życie jest wyznaczone naturalnie. Człowiek przynosi pewien zestaw genów, które decydują, czy będzie żył długo czy krótko. To jest jeden czynnik. Ale drugi jest taki, że to zdrowie genetyczne jest narażone na różne zagrożenia ze świata zewnętrznego: czy to związane z klimatem, czy z charakterem pracy, czy środowiskiem ludzkim. To może bardzo decydująco wpłynąć na stan zdrowia. Lekarze są tylko częścią systemu, a cała ochrona zdrowia to nie jest leczenie chorób…

…ale zapobieganie im?
– Tak jest. Oprócz leczenia jest profilaktyka, rehabilitacja i organizacja, bo jeśli medycyna jest taka skomplikowana, to ktoś musi nad tym czuwać, żeby to wszystko ze sobą grało, żeby pieniądze były dobrze rozdzielone, a tego wszystkiego nie robią lekarze. Leczenie chorób jest tylko małą częścią ochrony zdrowia. Natomiast ludzie widzą tylko lecznictwo. I przychodzą po lekarstwo, na operację.

I mówią, że chcą przedłużyć życie?
– Ponad 60 lat pracowałem jako lekarz i nigdy nikt nie przyszedł do mnie, żeby mu zapewnić sto lat życia albo długowieczność. Ludzie rozumieją, że trzeba umrzeć. To rodzina chorego czasem nalega: no niech go pan jeszcze utrzyma przy życiu. A to jest czasem nonsensowne. Utrzymywanie przy życiu wbrew naturze tylko dodaje cierpień pacjentowi. Ratować trzeba zdrowie, a nie życie. Gdy będziemy starać się zachować zdrowie, to człowiek może dożyć do kresu zaprogramowanych lat. Ludzie oczekują pomocy. I jeżeli wiedzą o sukcesach medycyny, a nie mają do nich dostępu, to narzekają, buntują się. Powstają silne nurty paranaukowe, kierunki prymitywnej, niedostatecznie udowodnionej medycyny.

Coraz więcej osób jednak korzysta z medycyny alternatywnej i chwali sobie jej skutki.
– Bo to jest tanie.

Niekoniecznie. Znajomi płacą spore kwoty za wizytę u Chińczyka, który stosuje akupunkturę. I mówią, że to pomaga.
– Nie przeczę, że różne takie zabiegi mogą pomóc pacjentowi w samopoczuciu. Ale odstąpienie od medycyny naukowej może spowodować utratę szansy powrotu do zdrowia.

Powiedział Pan kiedyś, że wiele zrobiono, aby zapewnić dobre warunki rodzenia, ale nie dba się o godne warunki umierania.
– Na początku ubiegłego wieku była ogromna śmiertelność noworodków. I dzięki wysiłkom opieki pediatrycznej osiągnięto bardzo wiele, wskaźnik umieralności został bardzo zmniejszony. To jest sukces medycyny. Ale jak się daje na jedno, to się nie daje na drugie. I zaniedbało się końcowy okres życia. Dla ludzi starych nie było miejsc w szpitalach. Teraz zwrócono uwagę na to, że wymagają oni takiego samego podejścia i pomocy jak noworodek. Pojawił się ruch hospicyjny, medycyna paliatywna, która nie wyleczy, ale przynosi zaspokojenie potrzeby pacjenta, żeby ktoś przy nim był, kiedy umiera. Ludzie najbardziej oczekują tego, żeby nie zostać sami. To są często problemy społeczne, a nie medyczne. To jest ten społeczny charakter medycyny, niestety, niedoceniany.

Spotkał się Pan z osobą, która nie chciała już kontynuować leczenia?
– Pacjent ma prawo decydować o sobie. Do niedawna o wszystkim decydowali lekarze. Pacjent musiał lekarza słuchać. Dzisiaj pacjent musi wyrazić zgodę na jakąś metodę leczenia czy zabieg operacyjny. Pacjent ma prawo odmówić pójścia do lekarza. Są takie sytuacje, że wiadomo, że się nie pomoże. Naleganie, żeby jeszcze go ratować za wszelka cenę, może tylko przysporzyć niepotrzebnych cierpień, co nie jest w jego interesie.

Ma Pan na myśli tzw. uporczywą terapię…
– Tak. Ludzie wiedzą, że muszą umrzeć, ale nie chcą cierpieć. Trzeba zadbać, żeby człowiek nie cierpiał. To jest ta opieka paliatywna, żeby przynosić ulgę. Ludzie zawsze zwracali się do lekarza o pomoc. I to trzeba zawsze robić. My często walczymy o życie, a nie o zdrowie. A to jest walka z wiatrakami, bo człowiek musi umrzeć. To jest naiwność myśleć, że człowiek uratuje życie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.