Przed ingresem

rozmowa z arcybiskupem Kazimierzem Nyczem

|

GN 13/2007

publikacja 29.03.2007 11:06

O sile i słabościach Kościoła w Polsce, katechezie i biskupim stylu z arcybiskupem Kazimierzem Nyczem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz

Przed ingresem Agencja Gazeta/Bartosz Bobkowski

Abp Kazimierz Nycz - ur. w 1950 r. w Starej Wsi koło Oświęcimia. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1973 r. W wieku 38 lat został biskupem pomocniczym w Krakowie. Od 2004 r. był biskupem diecezjalnym koszalińsko-kołobrzeskim. Jest przewodniczącym Komisji Episkopatu Polski do spraw Wychowania. Benedykt XVI mianował go 3 marca br. arcybiskupem metropolitą warszawskim.

Ks. Tomasz Jaklewicz: Na meczu Legii z Wisłą za kim Ksiądz Arcybiskup będzie kibicował?
Abp Kazimierz Nycz: – Jestem kibicem emocjonalnie wychłodzonym. W Krakowie nie miałem wyraźnego typu, Wisły czy Cracovii, więc w skali ogólnopolskiej też nie będę miał problemu, choć jakieś nutki nostalgii będą się pewnie odzywać. Ukryta w podtekście aluzja do napięcia między Warszawą a Krakowem nie powinna odgrywać żadnej roli. Myślę raczej o wzbogaceniu się mojej osobowości jednym i drugim środowiskiem.

Ksiądz Arcybiskup zapowiedział, że ingres będzie miał skromną formę.
– To będzie normalna Msza św. z Niedzieli Palmowej w katedrze, przed którą nastąpi przejęcie archidiecezji przewidziane prawem kanonicznym. Nie zapraszałem ani specjalnych gości, ani biskupów, którzy mają w tym dniu Msze św. z młodzieżą w swoich diecezjach. Uważam, że Wielki Tydzień i cały kontekst tego wydarzenia jest taki, że wymaga takiego prostego podejścia. Nie jest to czas na „Hosanna”, ale na spokojne wejście w posługiwanie w archidiecezji.

Wielu duchownych, mówiąc o Kościele, często używa słowa „jeszcze”. Mówią np.: „Kościoły w Polsce są jeszcze pełne” albo „Przecież jeszcze mamy powołania kapłańskie”. Czy to słowo „jeszcze” nie jest oznaką jakiegoś lęku?
– Tak, to słowo „jeszcze” ja również słyszę. Przed rokiem 1989 wielu ludzi mówiło „zobaczycie, co będzie, jak przyjdzie wolność i dobrobyt”. Pytano, czy katolicyzm w Polsce wytrzyma próbę czasu. Część tego dzisiejszego „jeszcze” jest odreagowaniem na tamte, zbyt pesymistyczne, prognozy. Nie spełniły się najgorsze scenariusze. W mierzalnych parametrach religijności nie ma jakiejś katastrofalnej zapaści. Ludzie z Zachodu, którzy poznali polską religijność, mówią: dziękujcie Bogu, że macie od czego zaczynać, że ludzie przychodzą, że jest co pogłębiać. Największym skarbem w polskim Kościele jest duży kapitał ludzki w parafiach. Jeżeli zacznie się pracować nad pogłębianiem religijności masowej przez pracę z elitami, to jest nadzieja. To, co mnie najbardziej niepokoi w stwierdzeniach „mamy jeszcze pełne kościoły”, to podejście, że jakoś to będzie, to przekonanie, że pewne prawidła procesów laicyzacji, które idą przez Europę, nas nie dotyczą. Rzecz w tym, aby nie siać pesymizmu, ale i nie przymykać oczu na zjawiska niepokojące, na to, co budzi pytania.

A jakie zjawiska w Kościele mogą budzić niepokój?
– Chodzi głównie o młode pokolenie, które ma problem z akceptacją prawd wiary Kościoła. Jeszcze gorzej jest w dziedzinie moralności. Daje znać o sobie relatywizm, subiektywizm, postmodernistyczne tworzenie sobie zasad, zamiast odczytywania zasad danych przez Boga. To jest niepokojące.

Jakie jest rozwiązanie?
– Pierwszą przyczyną niezadowalających wyników katechezy jest słabość rodziny. Tego naturalnego środowiska wiary nie da się niczym zastąpić. Dlatego konieczna jest katecheza dorosłych. Prądy antywychowawcze, którym podlega dziś młode pokolenie, są silne. Wielki wpływ wywierają telewizja czy Internet, w których pełno jest przemocy, przestępczości, panseksualizmu i moralnego subiektywizmu. Samotny nauczyciel czy katecheta są skazani na porażkę. Potrzebna jest współpraca wszystkich środowisk wychowujących.

Czy wobec tego nie należałoby zmienić akcentów w duszpasterstwie? Czy duszpasterze nie marnują zbyt dużo energii na katechezę, zamiast skoncentrować się na formacji dorosłych czy ożywianiu parafii?
– Nawet jeśli w roku 1990 było takie naiwne przekonanie, że sama katecheza szkolna rozwiąże nam wszystkie problemy, to dzisiaj już nikt z duszpasterzy tak nie myśli. Sama katecheza w szkole jest tylko częścią wychowawczej pracy Kościoła. Konieczne jest jej dopełnienie przez katechezę w parafiach, katechezę sakramentalną. Druga sprawa to konieczność katechezy dorosłych. To widzimy dziś coraz lepiej. Dokumenty Kościoła mówią o tym już od dawna, że katecheza dorosłych jest pierwszą i najznamienitszą formą katechezy.

Czy jest jakaś konkretna wizja katechezy dorosłych w parafii?
– W Kościele wciąż jeszcze daje o sobie znać syndrom oblężonej twierdzy. Jest sporo postaw obronnych, za mało mamy pozytywnych programów. Istotą jest to, że w życiu każdego chrześcijanina musi nastąpić „Damaszek”, czyli moment osobistej inicjacji życia wiary. Wiara przejęta z rodziny, z tradycji, musi się stać osobistym wydarzeniem. Wiara nie jest na pierwszym miejscu filozofią, światopoglądem, zwyczajem czy moralnością, ale osobowym spotkaniem z Bogiem. Wszystkie inne wymiary wiary są konsekwencją tego pierwszego spotkania z Chrystusem. W katechezie parafialnej musi być wiele takich „miejsc”, w których owo spotkanie pod Damaszkiem może się dokonać. Potrzebna jest do tego grupa formacyjna. Nie bałbym się różnorodności propozycji grup czy ruchów w parafii.

Część duszpasterzy traktuje ruchy kościelne w parafiach jako piąte koło u wozu.
– Żywotność parafii oceniam między innymi po tym, czy człowiek dorosły, który szuka pogłębienia swojej wiary, znajduje dla siebie konkretną propozycję, swoje miejsce. Jan Paweł II podkreślał, że tylko w małych grupach może dokonać się formacja ochrzczonych do apostolstwa. Uformowani świeccy mogą dotrzeć do tych, którzy są już praktycznie poza Kościołem. W Polsce jest wiele parafii, w których widziałem żywy Kościół. Spotkałem je na wizytacjach lub przyjeżdżając bez zapowiedzi. W każdej salce jakieś spotkanie, tu się modlą, tu dyskutują, tu śpiewają. Proboszczowi przeszkadza, jeśli wokół kościoła jest cicho. Niestety, są i takie parafie, w których oprócz Mszy św. nic już się nie dzieje. Spora części księży pyta: czego wy ode mnie chcecie, przecież powiedziałem kazanie, spowiadałem, byłem na katechezie. Chodzi o to, by w formacji kapłańskiej było silne założenie, że nie ma parafii bez tej aktywności, którą dotychczas nazywaliśmy dodatkową. Duszpasterstwo grup, ruchów, stowarzyszeń należy do istoty parafii.

Czy nie szwankuje komunikacja między księżmi a świeckimi?
– Szwankuje po obu stronach. Przez ostatnie dwa lata prosiłem księży w mojej diecezji, aby w ramach swojej formacji spotykali się ze świeckimi, którzy proponowali jakiś temat, i rozmawiali. Widziałem wtedy nieufność ze strony księży, przekonanie, że „ja sobie sam poradzę, nawet w sprawach, którymi powinni zająć się świeccy”, a z drugiej strony świeccy też tak bardzo się nie garną do zaangażowania. To jest wyzwanie dla duszpasterstwa oraz pytanie o model formacji seminaryjnej. Co zrobić, żeby po sześciu latach z seminarium nie wychodził człowiek zamknięty na świeckich, nierozumiejący ich świata, trochę obrażony i patrzący z góry.

Ksiądz Arcybiskup podkreśla, że chce być przede wszystkim pasterzem swojej diecezji, ale Warszawa jest stolicą i od pewnych większych wyzwań chyba nie da się uciec.
– Nie myślę uciekać. Chciałbym jednak, by to wszystko inne – świat polityki, mediów – było niejako przy okazji bycia biskupem warszawskim. Nie chcę dać się sprowadzić do roli komentatora rzeczywistości czy rzecznika episkopatu, to nie jest moja rola. Mój czas, serce, pracę chcę przeznaczyć na służbę Kościołowi warszawskiemu. Specyfiką tego Kościoła jest to, że przynależy do niego więcej polityków czy pracowników mediów, co będę, rzecz jasna, uwzględniał. Mam taką zasadę: nie uciekam od wypowiedzi wtedy, gdy mam coś do powiedzenia, i widzę, że to może komuś pomóc. Nie wymawiam się od tego, żeby odnosić się do ważnych spraw, które takiego głosu wymagają.

O jakie dary Ksiądz Arcybiskup chciałby prosić Boga na początku swojej posługi w Warszawie?
– Chciałbym prosić o to, bym umiał z mojego dwudziestoletniego doświadczenia biskupiego wnieść do Warszawy to, co w tym miejscu okaże się cenne. Nie wierzę w mechaniczne kopiowanie pewnych wzorów. Chcę wnieść siebie w to wszystko. Będę na pewno inny od moich poprzedników, do których nie dorastam. Będę inny, bo jako biskup nie zaczynam. Wypracowałem swój styl sprawowania posługi i nie przypuszczam, żebym tu, w Warszawie, potrafił go istotnie zmienić, co najwyżej będę go próbował ulepszyć. I tu liczę na wyrozumiałość. Liczę na to, że uda mi się znaleźć wspólny język ze wszystkimi środowiskami, które tworzą ten Kościół albo szukają do niego drogi. Liczę na współpracę z księżmi i świeckimi, którzy chcą coś dobrego robić w Kościele i w świecie. Same moje ręce są małe i słabe. Bez ich przedłużania i wzmacniania niewiele da się zrobić. Proszę o nieustanną modlitwę, bo zdaję sobie sprawę, że wchodzę w niełatwą posługę.

Ksiądz Arcybiskup na wejście otrzymał sporą dawkę sympatii i zaufania.
– Aż za dużą. Powiedziałem dziennikarzom, że traktuję to tylko w ten sposób, że powiedzieliście mi, jakim powinienem być, ale, niestety, nie jestem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.