Lekcja świadectwa

rozmowa z Zbigniewem Nosowskim

|

GN 04/2007

publikacja 25.01.2007 11:25

O miłości do Kościoła i zaufaniu do biskupów ze Zbigniewem Nosowskim rozmawia Andrzej Grajewski

Lekcja świadectwa Myślę, że dla wszystkich była to lekcja prawdy, świadectwa i odpowiedzialności. Ale także lekcja pokory, grzeszności i modlitwy. Józef Wolny

Zbigniew Nosowski - Redaktor naczelny miesięcznika „Więź”, socjolog i teolog. Autor wielu publikacji i książek. Konsultor Papieskiej Rady ds. Świeckich, audytor Synodu Biskupów w 2001 i 2005 r.

Andrzej Grajewski: Dlaczego zgodził się Pan wejść w skład komisji powołanej przez Rzecznika Praw Obywatelskich, aby w IPN zbadać dokumenty abp. Wielgusa ?

Zbigniew Nosowski: – Ktoś musiał nie tylko deklarować zaufanie do oskarżonego biskupa, lecz sprawdzić dokumenty. Gdyby w nich nie było nic nagannego, byłaby to przecież najlepsza obrona!

Jednak zaglądanie do cudzych akt, bez zgody zainteresowanej osoby, zawsze jest zabiegiem karkołomnym. Nie miał Pan obiekcji, sięgając po teczkę abp. Wielgusa? W końcu arcybiskup nie was o to poprosił, lecz Kościelną Komisję Historyczną?
– Rzecznik zareagował w momencie, gdy abp Wielgus jeszcze nie miał zamiaru badać dokumentów na swój temat. Trzeba było to zrobić, bo skoro publicznie zostały sformułowane bardzo ciężkie oskarżenia, także w przestrzeni publicznej musiała paść na nie odpowiedź. Intencją rzecznika i naszą była obrona dobrego imienia księdza arcybiskupa. Przecież wchodząc do archiwum, nikt z nas nie wiedział, do jakich wniosków dojdziemy po lekturze. O wiele chętniej podpisałbym się pod oświadczeniem stwierdzającym, że postawione przez media zarzuty nie są prawdziwe. Jednak po przestudiowaniu tych akt tego zrobić nie mogliśmy.

Przed sformułowaniem końcowego wniosku nie rozmawialiście jednak z księdzem arcybiskupem. Z punktu widzenia metody badań to błąd, a ta sprawa miała wyjątkowy ciężar gatunkowy.
– Owszem, było to sprzeczne z zasadami, które sam publicznie głoszę. Życie biegło jednak szybciej. Tuż przed publikacją oświadczenia rzecznika dokumenty dotyczące ks. Wielgusa zostały już zamieszczone w Internecie. Poza tym celem naszej grupy nie było sporządzenie pełnego raportu, a jedynie udzielenie rzecznikowi odpowiedzi na pytanie, czy oskarżenia pod adresem abp. Wielgusa znajdują potwierdzenie w dokumentach. Dokumenty natomiast jednoznacz-nie wskazywały, że w okresie 1973–1978 mieliśmy do czynienia z gotowością do współpracy z wywiadem PRL oraz podjęciem tej współpracy. Na ile ta gotowość wyrażała wewnętrzne przekonanie, a na ile była tylko zewnętrzną deklaracją wobec oficerów MSW, może nadal być przedmiotem dyskusji. Podkreślaliśmy, że nie sposób tego sprawdzić bez rozmowy z samym zainteresowanym.

Przeczytałem materiały z tzw. teczki „Greya”, które są w Internecie. Nie znalazłem tam żadnych dowodów na to, że ksiądz arcybiskup komukolwiek szkodził.
– My również stwierdziliśmy, że na podstawie tych dokumentów nie sposób „jednoznacznie ocenić rzeczywistego zakresu współpracy, jej skutków i szkodliwości dla konkretnych osób”

Powiedziałbym więcej, jasno z tych dokumentów wynika, że ks. Wielgus słabo wywiązywał się ze swych zadań wywiadowczych. Stąd zasadne wydaje mi się pytanie, czy to była współpraca, czy może ryzykowna gra, która teraz zakończyła się katastrofą?
– Konsekwentnie twierdzę, że to była gra, ale prowadzona poza granicą moralnego kompromisu. Tą granicą było przyjęcie na siebie zobowiązania do współpracy w zamian za możliwość wyjazdu zagranicznego, a także potwierdzanie przyjmowania kolejno formułowanych zadań. O tym, że tak należy określić granice kompromisu moralnego, przekonują mnie nie wyroki Trybunału Konstytucyjnego definiujące pojęcie tajnej współpracy, lecz zasady sformułowane przez Episkopat Polski. Zarówno w tamtych czasach, kiedy biskupi jednoznacznie zakazywali duchownym potajemnych kontaktów z organami bezpieczeństwa PRL, jak i obecnie. Memoriał przyjęty w sierpniu 2006 r., podpisany także przez bp. Wielgusa, zwraca uwagę na fakt, że służbom bezpieczeństwa PRL zależało nie tylko na zdobywaniu informacji, ale na złamaniu sumienia człowieka, który zgodził się im podporządkować, mając świadomość, że reprezentują instytucję zwalczającą Kościół. Ten fakt w przypadku ks. dr. Wielgusa nie ulega wątpliwości. Dlatego jestem przekonany, że ta gra toczyła się poza granicami moralnego kompromisu. Jednocześnie twierdzę, że niesława, którą przeżywa obecnie abp Wielgus, jest zdecydowanie nieproporcjonalna do jego win.

Gdzie jest więc punkt ciężkości całej sprawy: w przeszłości, czy teraźniejszości?
– Oczywiście, że dzisiaj. Dla mnie problemem jest nie tyle współpraca ze służbami PRL, ile niezdolność uznania tego faktu dzisiaj, przedstawianie wersji wzajemnie sprzecznych, brak prawdomówności. Skutkiem tego była utrata moralnej wiarygodności, którą biskup – nauczający w imieniu Kościoła – posiadać musi. Jest to szczególnie ważne w naszych czasach, kiedy ludzie tak często i łatwo potrafią sobie znajdywać usprawiedliwienia czy wytłumaczenia dla zła, które czynią. Głos Kościoła musi być bardzo wyraźny. Wymagając – i słusznie! – tak wiele od innych podmiotów życia publicznego, Kościół powinien najwięcej wymagać od samego siebie. Jest to ważne zwłaszcza w społeczeństwie postkomunistycznym, w którym standardy życia moralnego zostały przez ostatnie lata tak bardzo zaniżone.

Jakie były reakcje na Pana udział w tej sprawie?
– Otrzymałem kilka głosów krytycznych. Zdecydowanie więcej było jednak podziękowań. Szczególnie ważne były dla mnie głosy młodych księży, którzy traktowali tę sprawę jako test prawdy i wiarygodności Kościoła.

Padły jednak publicznie także słowa o „katolikach medialnych”, którzy są najgorsi, gdyż udają wiernych synów Kościoła, a w rzeczywistości mu szkodzą.
– To słowa jawnie niesprawiedliwe. Myślę zresztą, że dotyczyły nie tyle mnie, ile osób, które wypowiadały się w tej sprawie znacznie bardziej kategorycznie, bez niuansów i wątpliwości. Jednak także w ich przypadku było to wejście w lukę powstałą w sytuacji milczenia biskupów, pasterzy Kościoła. Tę rolę przejęli świeccy, którzy mieli wyrobione zdanie w tej sprawie. Było to bardzo pomocne dla „szeregowych” duchownych, którzy każdego dnia, np. prowadząc lekcje religii czy chodząc po kolędzie, musieli się konfrontować z pytaniami, które często wcale nie były życzliwe. Księża nie wiedzieli, co odpowiadać, skoro wszyscy milczeli, a media mówiły swoje. Podobnie zagubionych było także wielu świeckich.

Zamęt w głowach ludzi jednak nadal pozostał. Co z tym można zrobić?
– Nie widzę innej drogi, jak przedstawienie jasnego opisu sytuacji przez cały polski episkopat. Problem w tym, że funkcjonują obecnie dwa konkurencyjne opisy, o co chodzi w całej sprawie. Według jednej koncepcji, abp Wielgus jest ofiarą spisku mediów, nieomal męczennikiem i kandydatem na nowego świętego, wedle drugiej – ofiarą własnych błędów, a zwłaszcza nieumiejętności przyznania się do nich. Pomiędzy tymi dwoma sposobami opisu nie ma miejsca na dialog, gdyż wychodzą one z zupełnie odmiennych przesłanek. Bardzo pomocny w szukaniu jedności był wywiad nuncjusza apostolskiego, abp. Kowalczyka. Ale konflikty nie zanikły…

Czy więc jedynym skutkiem tej sprawy będą chaos i zamęt?
– Mam nadzieję, że jednak długofalowym skutkiem będzie oczyszczenie Kościoła. Dla mnie to wydarzenie było mocną lekcją bycia Kościołem. Wielu świeckich poczuło się zobowiązanych do zajęcia stanowiska. Robili to różnie, angażując się po różnych stronach sporu. Ale niewątpliwie źródłem tego zaangażowania było poczucie odpowiedzialności za Kościół. Myślę, że dla wszystkich była to lekcja prawdy, świadectwa i odpowiedzialności. Ale także lekcja pokory, grzeszności i modlitwy. Wiele osób reagowało na kolejne informacje modlitwą. Myślę, że wielu zastanawiało się przy tej okazji nad własną grzesznością, nad tym, czego we własnym życiu muszą się bardzo wstydzić. Uruchomiony został także pewien proces lustracyjny w samym Kościele, którego nie da się już zatrzymać. Zwłaszcza że wkrótce dostępność do archiwaliów zgromadzonych w IPN będzie coraz większa. Podania do Kościelnej Komisji Historycznej składają kolejni biskupi, czyli wnioski z tej sprawy już zostały wyciągnięte. To także okazja do przemyślenia kilku innych ważnych problemów, m.in. kryteriów nominacji biskupich, relacji Kościoła z mediami, a także stosunków duchowieństwo–świeccy. Bez tak masowego przejęcia się ludzi świeckich tą sprawą, nawet stawianie tych pytań byłoby trudne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.