Zgoda na porządek rzeczy

rozmowa z ks. Jerzym Szymikiem

|

GN 49/2006

publikacja 04.12.2006 15:28

O Bogu na poziomie 1030, o nadziei, która nie umiera, i śląskim charakterze z ks. Jerzym Szymikiem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz

Zgoda na porządek rzeczy

Ksiądz Jerzy Szymik - profesor teologii dogmatycznej, poeta, wykładowca na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej w Rzymie. Pochodzi z Pszowa z rodziny o tradycjach górniczych na Górnym Śląsku.

Ks. Tomasz Jaklewicz: Piszesz w wierszu: „że będzie taki czas, kiedy się siedzi na brzegu łóżka i powtarza: straszne, straszne, straszne”. Czy tak to było 21 listopada? Gdzie dopadła Cię wiadomość o górnikach zasypanych na „Halembie”?
Ks. Jerzy Szymik: – W bardzo specyficznej sytuacji. Jechałem pociągiem z Lublina, dochodziła godz. 23.00. W Katowicach wsiadłem do taksówki. Kierowca miał włączone radio. I wtedy dotarły do mnie informacje: temperatura 1000 stopni, Halemba głęboka, zasypani górnicy, śmiercionośny metan… Słuchałem bez słowa. W taki sposób Śląsk mnie powitał. To było jakieś niesamowite zderzenie. Wracałem z KUL-u, z obchodów 70-lecia urodzin ks. prof. Hryniewicza, teologa nadziei, tam też spotkałem się z moimi studentami, którzy pytali mnie, co słychać na Śląsku. I tu nagle to, cios. Zaraz przypomniałem sobie gołębie nad zawaloną halą w Katowicach. I myśl smutna, że to „ziemia przeklęta”, to znaczy, że tu jest aż tak wiele cierpienia, tak blisko do śmierci.

Mamy w „Gościu” rubrykę, w której pytamy: A co na to Pan Bóg? Szukamy odpowiedzi w Słowie Bożym. A wobec tej tragedii… co na to Bóg?
– Odpowiedzi szukałbym w historii uczniów wracających spod krzyża do Emaus. Do tych ludzi złamanych cierpieniem dołącza Jezus. Pyta ich: o czym rozprawiacie ze sobą? Ich odpowiedź jest pełna bólu i oburzenia: Człowieku, skąd tyś się urwał? Jak możesz nie wiedzieć, co się stało w naszym mieście? Tak straszne cierpienie nas tutaj wszystkich dotknęło. Jak możesz nie wiedzieć o czymś, co nas ugodziło w najczulszy punkt? Jak możesz być tak daleko od naszego cierpienia? I teraz Jezus zaczyna im cierpliwie tłumaczyć. Sedno tej odpowiedzi jest następujące: to, co was najbardziej boli, dotyczy Mnie. Jestem w samym środku waszego cierpienia. W tym wydarzeniu chodzi o Mnie. Wam się tylko wydaje, że Ja nie wiem, o co chodzi. To są najpierw moje rany, potem wasze. To przecież Mnie ukrzyżowano na Golgocie.

Czy to znaczy, że Bóg był tam, na poziomie 1030, wśród tych 23 górników?
– Tak. To jest odpowiedź Boga. On mówi: Ja jestem z wami aż tak bardzo. Aż tak…

Człowiekowi przybitemu nieszczęściem trudno zobaczyć Boga na dnie swojego bólu, ma raczej poczucie opuszczenia.
– Jestem przekonany, że Bóg nie ma żalu do człowieka cierpiącego o to, że Go nie rozpoznaje. W tej ewangelicznej scenie widać to czarno na białym. Jezus idzie razem z tymi zbolałymi uczniami, daje im się wygadać, wypłakać, wyżalić, a potem tłumaczy cierpliwie, daje im się zaprosić do domu, siada z nimi przy stole. Nie ma do nich żalu, że nie rozumieją. Ta myśl pojawia się na wielu kartach Ewangelii: Bóg nie ma do nas żalu, że Go nie rozumiemy. Mamy prawo nie rozumieć Boga.
Zamiast tej pociechy, że Bóg jest z nami nawet w największym cierpieniu, wolelibyśmy nie cierpieć.

Człowiekowi przybitemu nieszczęściem trudno zobaczyć Boga na dnie swojego bólu, ma raczej Dlaczego Jezus płacze nad Jerozolimą, którą dotknie zniszczenie, zamiast raczej zapobiec temu nieszczęściu?
– Ewangeliczne przypowieści czy Kazanie na Górze ukazują Boga, który nie używa żadnej kuglarskiej mocy. Nie posługuje się jakimś cudownym parasolem chroniącym nas od nieszczęścia. Bóg proponuje, byśmy w świecie, takim, jaki jest, budowali z Nim egzystencjalną wspólnotę. Wtedy ten świat jest do zniesienia. Bóg wszedł w człowieczeństwo, chce iść z nami przez życie. Obiecuje, że to wszystko się dobrze zakończy, ale bez jakichś sztuczek, bez dróg na skróty. Sposób na życie, który proponuje Bóg, jest na wyciągnięcie serca, a nie ręki. Nie da się przy tej nadziei jakoś po ludzku majstrować, natomiast da się jej zaufać. Ta nadzieja nie chroni jednak przed niczym, co po ludzku trudne.

W tle relacji z kopalni „Halemba” widać było wciąż napis na bramie: Szczęść Boże. To przejmujące świadectwo tej nadziei, o której mówisz. A jednak dla wielu te słowa mogą brzmieć jak kpina wobec nieszczęścia, przed którym Bóg nie uchronił.
– Chciałbym odwołać się w tym miejscu do dyskusji odbywającej się na łamach „Dziennika” pod prowokacyjnym hasłem: „Czy Polska jest sexy?”. Chodzi w niej generalnie o to, czy w naszym kraju da się żyć. Prof. Agata Bielik-Robson napisała, że Polską rządzi układ, na który składają się matrony, czyli matki-Polki, oraz „kastraci”, czyli księża. Te dwie grupy ciemiężą nasz kraj. Wymuszają zgodliwość, harmonię, a tępią wszelkie przejawy pychy, sporu i koniecznej dla rozwoju życia agresji… Dawno już nikt aż tak wyraziście nie ukazał konfliktu tych dwóch modeli życia: albo uległość wobec porządku świata (od-Boskiego, jak wierzymy), albo agresywna niezgoda (na kształt świata, losu). Postawa wobec życia kształtuje postawę wobec śmierci: albo zgoda, albo wygrażanie niebu pięścią ze słowami „ja bym to urządził lepiej”. Golgota pokazuje dokładnie ostrze konfliktu. Jest starciem łagodnego Baranka z agresywnymi oprawcami. Bóg opowiada się po stronie łagodności Baranka. Wskrzeszając Jezusa, mówi: On miał rację, nie Jego oprawcy.

Przez dwa dni media powtarzały zdanie: „Nadzieja umiera ostatnia”. Kiedy okazało się, że wszyscy górnicy zginęli, powiedzieli: „Nadzieja umarła”.
– Podstawowa siła chrześcijaństwa kryje się w nadziei, która „radzi” sobie ze śmiercią. Jan Paweł II w wielu dokumentach pisał, że nadziei trzeba przywrócić eschatologiczny wymiar. Prawdziwa nadzieja nie umiera, ponieważ ma i odwagę, i sposób na to, żeby się zmierzyć z podstawowym wrogiem człowieka – ze śmiercią. Nadzieja jest „matką głupich”, kiedy nie mierzy się ze śmiercią, kiedy pasuje w tym miejscu, momencie... Prowadziłem jako wikary około 500 pogrzebów. Na tej podstawie wiem na pewno, że istnieje związek między głębią wiary a radzeniem sobie z tragiczną sytuacją śmierci. Kiedy ludzie głośniej odpowiadają w kościele, kiedy więcej ich idzie do Komunii – przekłada się to na podejście do śmierci. Nie mówię tego przeciwko nikomu. Ale jest rzeczą oczywistą, że w obliczu śmierci okazuje się wielkość religii w ludzkim życiu.

Czy jest jakaś specyfika przeżywania śmierci na Śląsku?
– Kiedy o to pytasz, przypomina mi się pewien śląski obyczaj pogrzebowy. Kiedy wynosi się trumnę z domu, to nad progiem mówi się: „Z Bogiem, z Bogiem, z Panem Bogiem”. Trzy elementy składają się na to, że śmierć jest przyjmowana na Śląsku bardziej naturalnie: po pierwsze – głęboka religijność; po drugie – typ pracy, w której jest bliskość śmierci i mocowanie się z nieobliczalną naturą (to specyfika nie tylko górnictwa) oraz tradycyjne społeczeństwo. Ludzie wiedzą, że nie będziemy na ziemi żyć wiecznie. Jest tu jakieś zaufanie do rytmu życia. Narodziny i śmierć należą do istoty tego, czym jest życie.

Na „Halembie” górnicy cały czas zjeżdżali na szychty. Zdziwieni dziennikarze słyszeli ich słowa: trzeba pracować.
– W tych prostych, szorstkich deklaracjach jest jakieś potwierdzenie nadziei. Życie idzie dalej. My w gruncie rzeczy nie godzimy się na śmierć. To jakiś rodzaj odwagi. W Pszowie słyszałem wielokrotnie, jak górnicy mówili o swojej kopalni: żywicielka. Tym bardziej że kopalnia ma tam żeńskie imię „Anna”. Dzięki niej to miasteczko może w ogóle funkcjonować. Górnicy wiedzą, że trzeba dalej żyć i pracować. Jest takie śląskie powiedzenie: „Siedź w koncie, bamoncie, a znejdom cie”. Tu chodzi o bardzo niepopularną dziś cnotę: o zgodę na porządek rzeczy, na to, że człowiek się rodzi i umiera, że jest szczęśliwy i choruje, że tajemnica życia zawiera mroki i jasności, że tak jest dobrze i że warto zaufać bardziej mądrości Boga niż własnym projektom na szczęście w życiu.

Moi przodkowie

umierali na korytarzach prowincjonalnych szpitali,
z braku miejsc wystawieni na ostateczną samotność.
W agonii przynosiły im ochłodę przeciągi, przykrytym
szarym płótnem, skulonym przed tym, co w śmierci
Boskie

umierali w dusznych chodnikach kopalń, z braku
powietrza, w ciemnym smutku, między rozpaczą
a modlitwą do świętej Barbary. W okopach, w błocie
i fekaliach, z przestrzelonym brzuchem. W czasie porodu:
życie za życie

czasem gruźlica, niekiedy nagłe krwotoki, skoki gorączki
z nieznanych przyczyn, czarna tafla stawu
albo grudka krwi wędrująca do mózgu
zabierały ich z Pszowa,
z kwitnącej łąki,
z przepoconego łóżka,
z epicentrum bólu.

Odchodzili z ulgą. W bezmiar, ku Niemu.
Chcę tak wierzyć. I wierzę, wierzę.

Czyli wiem mniej więcej jak to będzie.
Nie jestem od nich lepszy, choć jestem z ich miłości.
Dołączę do nich. Moja nadzieja jest wielka,
na ich miarę

Lublin, 11 listopada 2002 r

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.