Stworzyć miejsce dla Stwórcy

mówi Stanisław Niemczyk

|

GN 18/2006

publikacja 27.04.2006 09:01

O domu Bożym, blokowiskach i szacunku do rzeczy ze Stanisławem Niemczykiem rozmawia Barbara Gruszka-Zych

Stworzyć miejsce dla Stwórcy Marek Piekara

STANISŁAW NIEMCZYK
Wybitny architekt, nazywany „polskim Gaudim”, twórca zwracających uwagę kościołów Świętego Ducha w Tychach, Miłosierdzia Bożego w Krakowie, Jezusa Chrystusa w Czechowicach--Dziedzicach. Laureat Honorowej Nagrody SARP, Architekt Roku 1998. W 2000 uhonorowany przez Jana Pawła II „Pro Ecclesia et Pontifice”.

Barbara Gruszka-Zych: Czy umie się Pan modlić w brzydkim kościele?

Stanisław Niemczyk: – Uważam, że jeśli taka świątynia już powstała i została przyjęta przez wspólnotę, to nie ma co dyskutować z jej formą. To uraziłoby lokalną społeczność, nie mogę jej odebrać radości z przebywania w „ich” kościele. Materiał zastyga jak lawa w postaci murów. Jak się wyleje – nic się nie da zmienić. Dopiero nowe pokolenia mogą kształtować taką świątynię, dowartościowywać ją, żeby zbliżyła się do jakiegoś kanonu piękna.

Powinniśmy być wychowywani do piękna. Tyle złego mówiło się o bazylice w Licheniu, a konsekwentnie ją wznoszono.
– Pismo Architektura rozpoczęło na ten temat dyskusję, kiedy świątynia już powstawała. Można było rozmawiać przed rozpoczęciem budowy. Dlatego architekci unikali oceny.

Kościół to dom Boży. Jakie sprzyjające warunki musi mieć w nim Pan Bóg i ci, którzy do Niego przychodzą?
– To trudne – stworzyć miejsce dla Stwórcy. Bo ja staję się twórcą czegoś dla Stwórcy. To onieśmiela. Człowiek krępuje się niestosownymi poczynaniami. Cały czas mam świadomość, że działam w przestrzeni pierwotnej, istniejącej od stworzenia świata. I powinienem budować świątynię, jednocząc przestrzeń naturalną z kulturową, czyli tą, którą będę budował. Od wieków właśnie z kontaktu z Bogiem brała się potrzeba budowania, malowania, myślenia. To, co nas pobudza, płynie z przynależności do Stwórcy, tego, który sam tworzy.

Pan jest wyjątkowy – nie tylko projektuje, ale i wznosi mury, jak średniowieczni muratorzy. W czasie budowania kościoła w Czechowicach-Dziedzicach był Pan tam codziennie.
– Zwykle o 6 rano przed moją furtką stał proboszcz w klapeczkach budowlanych i jechaliśmy do pracy. On odprawiał Mszę, potem szykowaliśmy się do budowy, o 10 panie podawały kołocz i kawę... Ale na to trzeba było zapracować. Czechowice-Dziedzice to miejsce mojego urodzenia. Budowa świątyni wśród swoich i dla swoich wydawała się trudna, nie byłem tam osobą anonimową. Bardzo chciałem sprostać oczekiwaniom społeczności, którą znałem. Na początku ksiądz proboszcz wpadł na pomysł, żeby projekt świątyni zaprezentować w kościele po naukach rekolekcyjnych, osobno mężczyznom i osobno kobietom. Kiedy zapytałem go, dlaczego, odpowiedział, że jeżeli w rodzinie braknie przyzwolenia małżonki, praca mężczyzny będzie niepełna, tak jakby popełniał przewinienie. W efekcie na rozpoczęcie budowy przyszło 30 mężczyzn, a ich żony przygotowywały nam posiłki. To ważne, żeby stworzyć klimat adekwatny do tego, co powstaje. Trudno zadbać o wynagrodzenie na takiej budowie, ale rodzinna atmosfera rekompensuje wszystko. Budowa pociąga ludzi, którzy ją tworzą. Kiedy nie ma zgranego zespołu, praca staje się bezduszna. Tu, w Tychach, przy budowie kościoła śś. Klary i Franciszka pracujemy już szósty sezon. Niektórzy budowniczowie odeszli, ale zostało kilkunastu tych samych. Ta ciągłość jest dla mnie ważna. To nie są zawodowcy, ale ludzie zaangażowani.

Pana kościoły powstają zwykle z cegły i kamienia.
– W Czechowicach wybraliśmy cegłę – ładną, ciepłą, nie- klinkierową. Często porównuję ją do chleba, który też jest wypiekany. Cegła, jak chleb, ma stronę dolną, której się nie pokazuje, i błyszczącą – górną. Ta dolna ma wyraz, nosi ślady palców budowniczych... Tak jak wypieczony chleb, który od spodu najlepiej smakuje. W Tychach wznosimy świątynię z libiąskiego kamienia, dolomitu podobnego do tego w Asyżu. Jestem urzeczony tym miastem, jakby zrzuconym z nieba, spokojnym jak żadne inne. Kamień i cegła to najstarsze materiały. Idealny mur rzymski był budowany z oblicowanego kamienia, zaś środek wypełniano gruzem i zaprawą. Piramidy egipskie, mury Azteków też były wznoszone z kamienia. Jak widać, wielu robiło to przed nami.

Czasem budowniczowie muszą rozbierać kawałek muru, bo nie powstał według Pana zamysłu.
– Zawsze widzę skończony kształt, a budowniczy wykonuje fragment, dlatego niekiedy jakąś część trzeba rozebrać. Często na bieżąco rysuję plan kolejnego odcinka muru na kamieniu. To takie moje twarde dyski... (śmiech). Ważne jest dla mnie, żeby powstający obiekt w każdej chwili był skończony, to znaczy tworzył przestrzeń, którą da się zaakceptować. Tak jak człowiek powinien być zawsze przygotowany na to, co ma się stać. W ustrojach totalitarnych architekci chcieli urządzić świat na jeden kształt, ale na szczęście im się to nie udało. Jeden człowiek nie może zagospodarowywać całego otoczenia. Dlatego cieszę się, że mogę poświęcić dużo czasu starannemu wykonaniu kilku obiektów. Lepiej, żeby były dopracowane niż byle jakie.

A przecież żyjemy wśród przedmiotów byle jakich, jednorazowego użytku.
– To czas nastawiony na ogromną konsumpcję. Proporcja tego, co produkujemy, w stosunku do tego, co stanowi odpad, jest przerażająca. Nasze śmietniki są wielkości piramid. Otaczają nas rzeczy byle jakie. Przez bylejakość rozumiem, że dany przedmiot szybko staje się niepotrzebny. Wcześniej każda rzecz była przekazywana innym, aż do zużycia. Nie trzeba było wytwarzać podobnej, nowej. Należy przy tym pamiętać, że wytwórczość była pracochłonna, kosztowała. Zawsze przecież stali za nią ludzie, ich wysiłek. Jeśli my takich dobrze wytworzonych przedmiotów nie potrzebujemy, to jest to wśród marności świata jeszcze większa marność.

Byle jakie jest też nasze otoczenie. Mieszkamy w blokowiskach.
– Blokowiska to totalny wymiar przestrzeni, która właściwie jest niczyja. Jako architekt mogę tak mówić, ale w ten sposób wyrządzam szkodę wszystkim, którzy mieszkają w takim miejscu i ono jest ich. Mogę narzekać, że to brzydkie budynki, bez klimatu domu rodzinnego. Ale przecież mieszkający w nich marzą o stworzeniu domu i zagospodarowują wnętrza tak, żeby można w nich było przyjaźnie żyć. Przy okazji pojawia się refleksja: na ile sprawy materialne decydują o naszym bycie? Mogą odpowiedzieć na to ci, którzy przeszli przez obozy pracy czy jenieckie. Byli tam pozbawieni wszystkiego, ale często to pomagało im wzmocnić siłę charakteru. Okazuje się, że niewielu rzeczy trzeba, żeby być człowiekiem. Im więcej śmieci wokół, tym więcej zamieszania w naszych umysłach.

Przedmioty, zwłaszcza ulubione, bywają naznaczone uczuciami ich użytkowników.
– Mam całą skrzynkę takich rzeczy. Nie kupuję ich, ale zbieram, kiedy leżą porzucone. Wyjmuję co jakiś czas, w zależności od stanu ducha, i oglądam na nowo. Wiem, że za każdym stoi jakaś historia. Są przedłużeniem czasu człowieka, który je posiadał. Mam taką „drelkę” po pradziadku, czyli wiertarkę wykonaną z drewna, liczącą 150 lat. Odnalazłem ją, kiedy dom szedł do rozwałki, leżała porzucona w pokładzie sieczki. Przetrwała dlatego, że ktoś ją bardziej ukochał, jako wytwór swojej pracy, i była szanowana przez tych, którzy ją posiedli. Albo nożyce ze znakiem krzyża... Wyobrażam sobie, że takimi akuszerka mogła odcinać pępowinę przychodzącego na świat. Ten kawałek brązu kupiłem za 6 zł w Cieszynie. Nie wiedziałem, do czego służył, ma taki piękny kształt. Dopiero potem zorientowałem się, że rzemieślnik wykonał go do garbowania skóry. Dbając o jakość jego wykonania, wykazał szacunek dla materiału i innych stworzeń.

Dziś przyzwyczailiśmy się, żeby wszystko wyrzucać.
– We wczesnych wiekach nie było śmietników. Archeolodzy odkrywają za murem dworu czy zamku ustronne miejsca, gdzie wysypywano resztki skorup, uszek od filiżanek, potłuczonych talerzy. Można je tam znaleźć. Mebli raczej nie niszczono, bo były doskonale trwałe, wykonywane zgodnie ze sztuką. Dziś przedmioty mają jakość adekwatną do tempa wytwarzania i produktów, z których powstają. Wiemy, że drewno wytrzymuje tysiące lat. Znajdujemy jeszcze starszą ceramikę. Ale nie znamy trwałości tworzyw, z których dziś produkujemy wiele przedmiotów.

Jak ocalić szacunek do rzeczy?
– Trzeba zachować szacunek do otoczenia. Zalewają nas informacje i przedmioty. Szacunek do rzeczy ograniczyłby przetwarzanie coraz to nowych surowców i dzięki temu sprzyjał ochronie przyrody. Czy jest odwrót od tego? To pytanie podobne do kwestii, czy można zatrzymać rozwój cywilizacji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.