Skok na kasę

rozmowa z prof. Wojciechem Roszkowskim

|

GN 50/2005

publikacja 07.12.2005 08:54

O unijnych pieniądzach, które Polska może zyskać i kto w tym nam przeszkadza, z prof. Wojciechem Roszkowskim rozmawia Sebastian Musioł

Prof. Wojciech Roszkowski Prof. Wojciech Roszkowski
jest członkiem Parlamentu Europejskiego. Jest ekonomistą, a zarazem jednym z najbardziej znanych polskich historyków. Bezpartyjny zarówno przed 1989 rokiem, jak i obecnie.
Józef Wolny

Sebastian Musioł: Ile Polska wpłaca do wspólnej unijnej kasy?
Wojciech Roszkowski: – Nasza składka wynosi w tej chwili około 1 procenta dochodu narodowego, tak jak wszystkich członków UE. Dla Polski jeden procent oznacza z grubsza 2,5 miliarda euro.

Ile Polska dostaje z Unii?
– Dostajemy więcej, niż wpłacamy. Z tym że to, co dostajemy, nie zależy tylko od Unii, ale również od naszej zdolności do realizacji planowanych projektów. Budżet UE jest budowany na zasadzie pułapów, które można wykorzystać albo nie.

O jakich pieniądzach z Unii mówimy?
– W latach 2004–2006 mamy szansę uzyskać nawet 13 miliardów euro. Łatwo policzyć, że to dwa razy tyle, ile wpłacimy w ciągu dwóch i pół roku członkostwa. Przy założeniu, że efektywność wybierania tych pieniędzy będzie powyżej 50 proc.

Co się stanie z pieniędzmi niewykorzystanymi?
– Niewykorzystane pieniądze wracają do krajów, które wpłaciły składkę. Każdy z krajów członkowskich dostaje zwrot proporcjonalnie do tego, ile wpłacił do wspólnego budżetu. Innymi słowy, jeśli nie wykorzystamy wszystkich pieniędzy, które Unia pozwala nam wydać, to one wrócą nie tylko do Polski, ale i do innych krajów. Z drugiej strony składka faktyczna może być niższa, bo wyniesie tyle, ile Unia rzeczywiście wydała.

Skąd się biorą wobec tego obawy, czy jesteśmy płatnikami netto, czyli wpłacającymi więcej niż otrzymujemy?
– Jeżeli porównujemy składkę i to, co dostajemy z Unii, to wychodzimy na plus. To, co otrzymujemy z Unii, dzieli się na kilka kategorii. Pierwszą stanowią – nazwijmy to w uproszczeniu – dopłaty do rolnictwa. Tych pieniędzy jest najwięcej. Dopłaty do polskiego rolnictwa są wielkością dosyć stałą. One nie podlegają liczeniu w odniesieniu do wspomnianych pułapów. Polska dostaje te pieniądze i koniec. Idą one niemal z automatu, wystarczy złożyć wniosek. Chyba że chłopi nie chcą i nie wypełnią formularzy. Już tutaj wykorzystanie funduszy jest bardzo wysokie. Właściwie dopłaty rolnicze wystarczą, by mówić o tym, że Polska dostaje więcej, niż wpłaca.

A pozostałe kategorie?
– Z nimi już jest kłopot. W kategorii funduszy strukturalnych i spójności (pomocy na rozwój dla regionów, gmin, a nawet przedsiębiorstw) na przykład wykonanie budżetu ze strony polskiej jest ostatnio szacowane bardzo nisko. Wykorzystaliśmy ich na razie jakieś trzy procent!

Brzmi to tak, jakbyśmy musieli za chwilę zwrócić rozpaczliwie dużo pieniędzy.
– Spokojnie. Po pierwsze dotyczy to funduszy strukturalnych, a nie rolnictwa. Po drugie te 3 proc. oznacza wartość faktur, które Unia już rozliczyła. Czyli zakończonych projektów, na które – do października – przedstawiliśmy faktury, a Unia już zwróciła pieniądze. Do końca roku tych faktur będzie więcej, a w przyszłym roku jeszcze więcej. Problem w tym, że od rozpoczęcia projektu do jego zakończenia mogą upłynąć trzy lata. Polska weszła do Unii półtora roku temu, wobec tego liczba zakończonych projektów nie może być duża. Alarmować należałoby, gdyby za rok liczba zakończonych projektów znacząco się nie zwiększyła.

Tylko że mierne wykorzystywanie funduszy pomocowych wiąże się także z przeszkodami, które sami sobie rzucamy pod nogi.
– Tak. Należy przyspieszać, ale przede wszystkim należy upraszczać procedury, które Polska sama sobie skomplikowała. Unia stawia wysokie wymagania. Natomiast rządy Millera i Belki skomplikowały procedury aplikacyjne w stopniu znacznie przekraczającym wymagania unijne. Tak jakby chcieli być bardziej unijni niż Unia. Rząd Kazimierza Marcinkiewicza chce uprościć te procedury, żeby dostosować się do minimum wymagań Unii. Po to, by usprawnić dostęp do pieniędzy unijnych. Spodziewam się, że to przyniesie efekty w przyszłym roku.

To dlaczego dla Polski ważna ma być wielkość budżetu UE?
– Kwestia budżetu, a zwłaszcza perspektywy finansowej, jest ważna nie tylko z powodów doraźnych, czyli ile pieniędzy mamy szansę dostać. Spór o perspektywę finansową na lata 2007–2013 rozbija się o dwie postawy. Z jednej strony Francja i Niemcy chcą dużego budżetu, aby można było realizować programy socjalne, w tym politykę rolną. Przeciwstawia się temu Wielka Brytania – bardziej oszczędna pod względem programów społecznych. Premier Tony Blair powiedział kiedyś, że Unii powinno zależeć na finansowaniu Europejczyków, a nie krów, czyli wspieraniu mobilności, inicjatywności i przedsiębiorczości, a nie wegetacji w sektorach tradycyjnych. Dlatego Brytyjczycy są za cięciem polityki rolnej i przeznaczaniem większej ilości pieniędzy na badania, rozwój i infrastrukturę. Tylko że korzystają oni z tzw. rabatu brytyjskiego. Tę ulgę zwraca się im ze składki ze względu na to, że nie korzystają ze wspólnej polityki rolnej. W 1979 roku Margaret Thather wytargowała ulgę, bo choć W. Brytanii przysługiwały dopłaty ze względu na niskie wtedy dochody ludności, nie miała dużego rolnictwa. Sytuacja się zmieniła, więc Francja i Niemcy żądają obniżenia ulgi. Na tym konflikcie traci Polska.

Dlaczego?
– Brak porozumienia w sprawie wspólnej polityki rolnej i rabatu brytyjskiego prowadzi do odroczenia decyzji o perspektywie finansowej na lata 2007–2013.

A Polsce się śpieszy. Dlaczego?
– To pilna sprawa, gdyż już w marcu–kwietniu przyszłego roku rozpoczną się prace nad budżetem na 2007 rok. Bez perspektywy finansowej w budżecie tym znajdą się niewielkie środki finansowe dla Polski, bo bardzo oszczędny jest budżet na 2006 rok. Nie będziemy też wiedzieli, ile pieniędzy i na jakie projekty pieniądze będą, a na jakie nie. Trzeba będzie starać się o wsparcie z funduszy, działając w ciemno, bez wiedzy o szansach powodzenia. Niestety, widać, że prezydencja brytyjska zmarnowała pół roku. Pytanie, czy prezydencja austriacka, rozpoczynająca się 1 stycznia, nadrobi ten czas.

Jakie są wyjścia?
– Gra toczy się między grupą państw – „płatników netto”, a grupą tych, którzy chcą rozwijać się szybciej, korzystając z funduszy pomocowych. Sojusznikiem drugiej grupy – przede wszystkim nowych państw członkowskich – jest w Parlamencie Europejskim głównie lewica, bo socjaliści są z reguły za wyższym budżetem. Rada Unii Europejskiej, w której reprezentowane są rządy, patrzy z kolei na to, jak składka członkowska obciąży budżety narodowe. Wobec tego skąpią głównie te kraje, które mają problemy budżetowe, lub – jak Wielka Brytania – chcą zasadniczo ciąć wydatki.

Jak powinna zachować się Polska, gdyby przeszła propozycja brytyjska? Zawetować, jak sugeruje wiceprzewodniczący Parlamentu Euro-pejskiego Jacek Saryusz-Wolski?
– Dopóki toczy się gra, nie powinniśmy okazywać słabości. Powinniśmy zatem opierać się, dopóki można. Chyba że dojdzie na przykład do zerwania rokowań i będą nam groziły gorsze konsekwencje. Od stycznia jednak gra zaczyna się na nowo, bo rozpoczyna się prezydencja Austrii.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.