Idzie wiosna, naprawdę

Marcin Jakimowicz

|

GN 44/2005

publikacja 27.10.2005 11:53

O wiośnie Kościoła, uśmiechu od uchado ucha i nerwowym spoglądaniu na zegarek z ojcem Raniero Cantalamessą rozmawia Marcin Jakimowicz

Idzie wiosna, naprawdę Marek Piekara

Marcin Jakimowicz: Jan Paweł II wołał: „Nadchodzi nowa wiosna Kościoła”. Czy to nie jedynie chwyt marketingowy, by przyciągnąć do świątyń wiernych?
O. Raniero Cantalamessa: – Nie. Papież mówił wyraźnie: ta wiosna nadchodzi. Widać wyraźnie jej znaki, ale jeszcze w niej nie żyjemy. Ona dopiero przychodzi. To nie jest chwyt marketingowy, jakaś projekcja naszych pragnień czy pobożnych życzeń. To rzeczywistość. Mówimy o wiośnie na podstawie naszej chrześcijańskiej nadziei, mimo tego że wokół widzimy często raczej zimę i czas martwy. Papież patrzy na historię Kościoła oczami Bożymi. A to zupełnie inne spojrzenie niż nasze.

Jakie są jaskółki zapowiadające tę wiosnę?
– Na przykład bardzo wiele nowych świeckich ruchów kościelnych…

Dwadzieścia kilka lat temu obserwowaliśmy w Polsce wielki wybuch Odnowy w Duchu Świętym. Wylanie charyzmatów; nowe grupy powstawały jak grzyby po deszczu. A teraz polska Odnowa ucichła, oklapła, tak jakby pogrążyła się w stagnacji. Czy to normalne?
– Normalne. Każdy ruch, w tym ruchy charyzmatyczne, które są mi zresztą bardzo bliskie, przeżywa różne etapy: pierwszy to wybuch entuzjazmu, erupcja, drugi to nie tyle stagnacja, co raczej konsolidacja. To bardzo ważny etap! Jest on trudny, liczy się w nim wierność. Pierwszy etap można nazwać kwitnięciem, drugi – zbieraniem owoców. Odnowa w Duchu Świętym przynosi teraz wiele owoców dla całego Kościoła. Tysiące osób, które zostały uformowane w tym ruchu, teraz pełni różne ważne funkcje w Kościele i służy mu swymi charyzmatami. Po co daleko szukać, wystarczy spojrzeć na mnie. Miałem intensywny kontakt z ruchem Odnowy w Duchu Świętym, ale w tej chwili nie posługuję już w tych grupach. Jeżdżę po całym świecie, głoszę słowo Pana i przekazuję innym to, co otrzymałem wówczas, w czasie dotknięcia Ducha.

Święty Serafin z Sarowa mawiał, że jedynym celem życia chrześcijańskiego jest zdobywanie Ducha Świętego. Jak młody człowiek w dzisiejszej Polsce może Go „zdobywać”?
– Jeśli przyjmie wiarę chrześcijańską i zacznie się szczerze modlić, doświadczy mocy Ducha. I, co ważne, nigdzie nie jest powiedziane, że Duch Święty zakaże mu robienia tego, co robią jego rówieśnicy. On jedynie nakłada pewne wybory. Wierzący chrześcijanin z powodzeniem może pójść na dyskotekę, ale nie będzie zażywał na niej narkotyków. Widzę pewną bardzo niebezpieczną dwuznaczność, która uniemożliwia wielu ludziom na całym świecie kontakt z Jezusem. Oni myślą, że jeśli przyjmą do serca Jezusa, to automatycznie będą musieli wyrzec się radości, spontaniczności i zachwytu. A to kuszenie diabła – ojca kłamstwa, który w ten sposób odciąga ich od Boga. A przecież to nie jest tak! Życie chrześcijańskie jest przepełnione radością. Pan nie zabroni ci zabawy, więcej, wielu młodych, których spotkałem po otrzymaniu darów Ducha Świętego, opowiadało mi: dopiero teraz wiemy, czym jest prawdziwa radość. Wcześniej to była tylko namiastka… To jak różnica między prawdziwym niebem a niebem szybko naszkicowanym na jakiejś kartce.

Jaki jest ojciec Raniero? – pytałem znajomych, którzy słuchali wczoraj kazania, które głosił Ojciec w kościele kapucynów. – Jest uśmiechnięty od ucha do ucha – odpowiadali. To rzadki obrazek. Polski katolicyzm jest raczej ponury. Ludzie śpiewają „Wesoły nam dzień dziś nastał” tak, jakby za chwilę mieli się rozpłakać.
– Tak (śmiech). To ciekawe, co o mnie mówią, bo ja nie jestem z natury człowiekiem zbyt wesołym. Jestem raczej zamknięty w sobie, rozważny. Nie jestem typem ekstrawertyka. Ale widzę wyraźnie, że ten mój uśmiech jest darem Ducha Świętego. Po prostu, gdy głoszę słowo Boże, mówię kazania, ta radość sama wybucha. I to wrażenie, które mieli wczoraj Pana znajomi, potwierdzają m.in. telewidzowie, którzy oglądają mój program w pierwszym kanale włoskiej telewizji. Piszą do mnie: ależ ojciec jest pogodny, radosny! A ja wiem, że to dar. Sam sobie tego nie wypracowałem

A czym dla chrześcijanina jest uśmiech?
– Przełamuje bardzo wiele barier. Jeśli miałbym dać jakąś radę Czytelnikom „Gościa Niedzielnego”, to powiedziałbym: jeśli chcecie apostołować i nieść słowo Boże, to proście Ducha Świętego przede wszystkim o dar radości. Dlaczego? Ponieważ radość jest tym, co najbardziej przekonuje ludzi. A my mamy przecież pokazać życiem, że Jezus zmartwychwstał i pokonał śmierć. Czy wobec takiej tajemnicy można być ponurakiem? Można zachować pogodę ducha nawet w największym cierpieniu. Już święty Paweł wołał: Raduję się w każdym cierpieniu. Pan, który dopuszcza cierpienie, jest tym samym Bogiem, który napełnia nas radością. I tu dopiero widać Jego moc! Bóg nie zabiera naszych problemów, ale daje nam siłę i moc większą od nich, tak że możemy powiedzieć: „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. Widzę to u wielu chorych, którzy wracają z Lourdes. Nawet jeśli nie są fizycznie uzdrowieni, otrzymują dar radości, pogody ducha.

Ale jest też inny charyzmat: dar łez.
– Ooo, tak. Jest to wspaniały dar, ale nie jest on często udzielany. Łzy mogą być spowodowane ogromem naszych grzechów, ale też możemy płakać z powodu naszego nawrócenia. Płaczemy, bo wzruszamy się miłością Boga.

Czy gdy Ojciec niespodziewanie zrezygnował z kariery uniwersyteckiej i wyruszył w świat głosić słowo Boże, byli tacy, którzy pukali się w czoło?
– Tak (śmiech). Niektórzy z nich mówili, że jestem heretykiem. Inni odwrotnie: krzyczeli, że jestem fideistą, konserwatystą i zarzucali mi, że porzucam całą kulturę i teologię (śmiech). A ja niczego nie żałuję. Jestem wdzięczny Panu Bogu, że dał mi możliwość studiów i pracy w charakterze nauczyciela akademickiego. Ale w pewnym momencie poczułem, że Bóg wzywa mnie, bym zostawił moje profesorskie życie i zaczął służyć ludziom słowem Bożym. Gdybym nadal był na uniwersytecie, służyłbym jedynie malutkiej grupie, a tak mam wielkie szczęście podróżowania po całym świecie…

Czy decyzja o porzuceniu splendoru uniwersytetu była impulsem, czy powolnym procesem?
– Myślę, że było to naturalnym owocem mojego doświadczenia przyjęcia darów Ducha Świętego. Na początku miałem wiele oporów, ale później, gdy przyjąłem tzw. chrzest w Duchu Świętym, nie miałem już wątpliwości. Moje życie zmieniło się. Usłyszałem wyraźnie głos Pana, który wzywał mnie do posługi kaznodziejskiej. Pytałem się oczywiście o pozwolenie przełożonych, a oni... zgodzili się.

I porzucił Ojciec naukę dla „głupoty głoszenia słowa Bożego”? Dlaczego Biblia zawiera tak zaskakujące określenie?
– Tu przy słowie „głupota” jest nawias. Bo to świat uważa, że głoszenie Ewangelii jest głupotą, absurdem. Ale, co ciekawe, dla osoby wierzącej to samo słowo jest już mocą Bożą. Święty Paweł mówił we wczorajszym czytaniu liturgicznym: nie wstydzę się Ewangelii, ponieważ jest ona mocą Bożą dla tych, którzy wierzą. Moje doświadczenie jest identyczne. Słowo ma moc przemieniania ludzkiego życia. Widziałem to wielokrotnie.

Głosił Ojciec rekolekcje Janowi Pawłowi II, gdy ten leżał już bardzo ciężko chory. Jak się głosi słowo Boże takiemu Słuchaczowi?
– Głosiłem kazania w domu papieskim. Papież leżał w szpitalu. Ale mimo ogromnego cierpienia poprosił o to, by mógł słuchać moich kazań. A wczoraj arcybiskup Dziwisz powiedział mi, że Papież prosił nawet o tekst moich medytacji. Zażyczył sobie, by mieć bezpośredni telewizyjny kontakt z kaplicą, gdzie głosiłem kazania. To niespotykane. Normalnie osoba w sytuacji tak ogromnego cierpienia myśli tylko o sobie, ale miłość Jana Pawła II do Eucharystii przezwyciężyła jego chorobę. On nieprzypadkowo ogłosił ten rok Rokiem Eucharystii. To, że zmarł właśnie w tym czasie, jest wielkim znakiem. Jak Papież spędzał swe ostatnie dni? Siedział w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem. Wypisywał na małych karteczkach jakieś polecenia, ale trwał cały czas na adoracji.

Wasz kapucyński błogosławiony Leopold Madric spowiadał przez całe dnie, święty ojciec Pio odprawiał Msze przez trzy godziny. Czy wy, kapucyni, macie w ogóle poczucie czasu?
– Oj, chciałbym być taki jak oni, ale ja, niestety, często spoglądam na zegarek (śmiech). Ale, ale, co to znaczy kapucyni? Jest takie porzekadło: kto zobaczył jezuitę, zobaczył wszystkich jezuitów, kto zobaczył kapucyna, zobaczył tylko tego jednego kapucyna (śmiech). Każdy z nas jest inny.

A czy zdarzyło się, że ktoś w czasie kazania Ojca spoglądał nerwowo na zegarek?
– Pamiętam taką sytuację: kiedyś głosiłem rekolekcje w Bazylice Świętego Piotra. Był Wielki Piątek i tuż po mojej nauce miała być Droga Krzyżowa. Mówiłem wolno, celebrowałem słowa, bo w kościele był spory pogłos, a chciałem być dobrze słyszany. I przedłużyłem o dziesięć minut. Patrzę, a jeden z francuskich biskupów nerwowo spogląda na zegarek. Na drugi dzień siostry zakonne powiedziały mi, co wydarzyło się później. Papież zawołał go dyskretnie do siebie i powiedział: „Gdy słucha się słowa Bożego, nie wypada spoglądać na zegarek”. Albo inna historia. Miałem głosić Papieżowi rekolekcje. Jadę i jadę, ale niestety, w całym Rzymie były straszne korki. I kiedy wreszcie dotarłem do Watykanu, byłem piętnaście minut spóźniony. Patrzę, a niektórzy biskupi i kardynałowie są wyraźnie zniecierpliwieni i rozdrażnieni. A w środku siedzi Jan Paweł II i spokojnie, nigdzie się nie spiesząc, odmawia sobie Różaniec (śmiech).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.