Nie kłócę się z Bogiem

Marcin Jakimowicz

|

GN 39/2005

publikacja 21.09.2005 12:07

Z kardynałem Franciszkiem Macharskim o przedszkolakach, pogodzie ducha i stawaniu w tle rozmawia Marcin Jakimowicz.

Nie kłócę się z Bogiem KRAKOW 08 09 2005 KARDYNAL FRANCISZEK MACHARSKI FOTO:HENRYK PRZONDZIONO/GOSC NIEDZIELNY HENRYK PRZONDZIONO

Marcin Jakimowicz: Jak Ksiądz Kardynał zareagował na armię 150 przedszkolaków, które wtargnęły na Franciszkańską, by zaśpiewać Księdzu „Barkę” i złożyć urodzinowe życzenia?
Kard. Franciszek Macharski: – Matko jedyna, przecież to najwspanialszy prezent i happening!

Podobno żartował Ksiądz z nimi. „To hymn pochwalny dla wielkości twojej” – recytowały przejęte przedszkolaki. – Długości! – poprawiał Ksiądz rozbawiony...
– Tak... Dzieci są piękne. Nie zakładają masek. Z jednej strony są dobrze wychowane, z drugiej tak bardzo naturalnie nieuczesane. Potrafią wyjść ze skorupki.

Czy zapatrzonym w intelekt Krakusom łatwo przyjąć taki dar dziecięctwa Bożego?
– Zamiast słowa „dziecięctwo” można powiedzieć: bądź tym, kim jesteś. Nie udawaj kogoś innego, nie zakładaj szczudeł. Ostatnio znajomy zapytał mnie: A co ty będziesz robił na tej emeryturze? Odpowiedziałem: będę sobą.

Czyli? Będzie Ksiądz czytał? Spacerował? Odpoczywał?
– Będę sobą, po prostu. Teraz dopiero wiem, że skarb jest blisko. Mogę zatrzymać się, odetchnąć, posłuchać.

Czy były w życiu Księdza Kardynała modlitwy, których Pan Bóg nie wysłuchał?
– Nie, nigdy nie było! Bo ja uparcie, uporczywie zabiegałem i zawsze otrzymywałem odpowiedź.

A o co Ksiądz Kardynał najczęściej prosił?
– O zdrowie dla innych.

A dla siebie?
– Nigdy! Może jak byłem małym brzdącem. Ale potem już nie. Bo jak to jest? Z jednej strony Totus Tuus – cały Twój, ale jak tylko przyjdzie choroba, ból zęba, to wszystko pada? Oj, to nie tak! Pan Bóg wie wszystko najlepiej. Wie świetnie nawet, do czego ta moja słabość może być przydatna. Mam ręce równocześnie puste i pełne. Puste, bo mówię: nie wezmę tego, co sfabrykowałem, co wymyśliłem, co kunsztownie zrobiłem. Gdybym liczył na siebie, miałbym nieustannie puste ręce. Ale otwieram je na łaskę, a Duch Święty wie, czym je wypełnić.

Czy Ksiądz Kardynał kłóci się czasem z Bogiem?
– Nie, nie mam raczej takiego charakteru.

„Stoję w tle. Nie lubię się lansować” – opowiadał Ksiądz w jednym z wywiadów...
– Tak. I nawet na myśl mi nie przychodzi, by mogło być inaczej. Może to wychowanie rodzinne? Nie wiem. Pamiętam kulig, sanie pod Krakowem. Gdzieś koło Balic. Byłem małym chłopcem i pamiętam, że bardzo przeżywałem to, że jestem najmłodszy, stoję z tyłu. I wytężałem wtedy wszystkie siły, by dorównać starszym, doścignąć ich w najlepszym. To dobre zachowanie, byleby tylko nie przesadzić: nie zniszczyć, nie stworzyć niezdrowej konkurencji...

Często trzeba było stanąć w tle Karola Wojtyły – metropolity krakowskiego, później papieża. Jaki był początek tej przyjaźni?
– Przyjaciel? To słowo zobowiązujące...

Ale media przy notce biograficznej podają: Kardynał Macharski – wielki przyjaciel Jana Pawła II.
– Nigdy bruderszaftu nie wypiliśmy, a ja nigdy się z tą znajomością nie afiszowałem. A samo słowo „przyjaciel” bez przydawki nic nie znaczy. Wspaniały los Boski sprawił, że zostaliśmy postawieni obok siebie. Byliśmy blisko. Już w czasie seminarium.

Jego obecność, pobożność nie onieśmielała?
– Nie, nigdy...

Kardynał Grocholewski opowiadał o tym, że będąc w latach siedemdziesiątych w Rzymie, często widział, jak wyczerpany wielogodzinną pracą Wojtyła szedł do kaplicy na długą modlitwę. Jego przyjaciele już dawno spali...
– To rodzaj zawstydzenia, takiego wewnętrznego, by nie było widać... Podpatrywałem Jana Pawła II. Śmiejemy się, rozmawiamy, a nagle on gdzie się gubi. Zapada się w Pana Boga. Wyraźnie to widziałem. Ale to nie było żadne dziwactwo. Pamiętam na przykład takie zdarzenie: ze znajomymi kapłanami (m.in. z Karolem Wojtyłą) poszliśmy kiedyś zwiedzać kościoły. Wchodzimy, wychodzimy, spacerujemy. – A gdzież jest Karol? – ktoś pyta zaskoczony. A on na tym samym miejscu, co na początku. Modlił się. To nie było dziwactwo, ale jego naturalne zachowanie. Trzeba się było tylko dać zarazić. Tego nie można wyćwiczyć na drążkach.

A pogodę ducha można wyćwiczyć? Pytam Księdza jako laureata Orderu Uśmiechu.
– Nie. Wszystko jest dane. Na przykład papież Jan Paweł II, znany jako „papież uśmiechu”, był też człowiekiem Getsemani, wielkiego cierpienia.

To skąd się bierze taka pogoda ducha?
– Właśnie stąd, z pogodzenia się ze sobą, z bliskości z Umęczonym, z otwarcia na łaskę. Gdy Duch prowadzi, to trzeba śpiewać: Alleluja.

Co Ksiądz Kardynał czuł, gdy Papież, powierzając w Łagiewnikach świat Bożemu miłosierdziu, zacytował zdanie z „Dzienniczka”: „Stąd wyjdzie iskra, która przygotuje świat na moje ostateczne przyjście”?
– Ostateczne przyjście, bo Pan przychodzi nieustannie.

Ale kiedyś przyjdzie ostatecznie – powróci.
– Tak. I bardzo za tym tęsknię. Choć nie powiedziano wcale, że to nie będzie przerażające.

To jak z ufnością mówić: Przyjdź królestwo Twoje?
– Trzeba błagać: Panie daj, bym miał w dłoni zapalone światło. Ileż to razy prosi: czuwajcie.

Czy zawiódł się Ksiądz kiedyś na Panu Bogu?
– Jezus, Maria, to On się codziennie na mnie zawodzi! Tyle razy Go w ciągu dnia przepraszam.... Ale On przychodzi. Często w otoczeniu świętych. A oni mają to do siebie, że zapraszają nas do towarzystwa. Czy ja za nimi chodziłem? Nie!

A kto zaprosił do towarzystwa Księdza Kardynała?
– Albert, Faustyna, Franciszek... Oj, musiałbym tak wyliczać i wyliczać. Byłbym niewdzięcznikiem, gdybym nie przyjmował ich zaproszenia. Trzeba przystanąć, zatrzymać się i westchnąć w zachwycie: Ach! I dać się porwać. Czasem trwa to dość długo. Na przykład ks. prof. Różycki dość długo opierał się Faustynie. Przyglądał się jej bacznie i wcale nie był na początku przekonany o jej świętości. Ale lojalnie się tym zajął, bo prosił go o to kardynał Wojtyła. I w końcu wydał ekspertyzę.

Rozmawiamy w sanktuarium Świętego Brata Alberta – biedaczyny z Krakowa. Przeżywał w życiu ogromne zawirowania, również psychiczne. Dlaczego Pan Bóg posługuje się taką słabością?
– A dlaczego posłużył się Jezusem? Jego zejściem na ziemię, upokorzeniem. Dlaczego uniżenie? To największa tajemnica wiary. Pan Bóg, który stworzył człowieka, ukształtował go, później został przez niego zabity. I co najdziwniejsze, po wszystkich tych doświadczeniach z człowiekiem, nie zrezygnował z niego! Słabość miłości. Apostołowie, widząc ogołocenie Jezusa, zwiewali. Uczniowie zwiewali z Jerozolimy do Emaus. Ale ten nasz niezwykły Bóg posługiwał się nawet tymi, którzy zwiali. Uciekający do Emaus wrócili natychmiast pomagać Jezusowi gromadzić ludzi w Wieczerniku. Natychmiast! Subito! Pan Bóg nie dał im zawieszenia na trzy lata bez praw apostolskich, nie posłał ich na jakieś zamknięte rekolekcje, nie wypominał im zdrady. Zresztą wszyscy apostołowie mieli coś na sumieniu i gdyby zaczęli wypominać sobie słabości, to zamiast Ewangelii otrzymalibyśmy książkę skarg i zażaleń. Przebaczyli sobie. Natychmiast. To ważne, bo na przykład prawda ukrywana przez jednego z małżonków może doprowadzić do rozpadu małżeństwa: To teraz mi to dopiero mówisz? Tak długo ukrywałeś to przede mną? Dlatego Biblia mówi, że uczniowie wrócili natychmiast. Musieli rozpracować swoje nieprzebaczenie. Myślę, że drążył ich ten dramatyczny krzyk: nie przyjdzie to na ciebie. Oni to nosili w sercach. Bo głośno wołali: nie przyjdzie to na ciebie, ale tak naprawdę bali się o własną skórę.

Ale wrócili do Jerozolimy – miejsca, które kojarzyło im się z własną zdradą, słabością ich Mistrza. Czy są sytuacje w życiu Księdza Kardynała, które, pozornie przeklęte, okazały się w efekcie błogosławieństwem?
– No jasne! To wszystko na tym polega. Biedni są ci, którzy nie widzą w życiu takich sytuacji. „Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju” – usłyszał zbrodniarz. „On nic złego nie uczynił” – wyjaśniał swemu współbratu, a raczej współ-wilkowi. Więc, jeśli nawet z takiej przeklętej sytuacji jest wyjście?

Franciszek Macharski urodzony 20 maja 1927 roku w Krakowie. Niemal całe życie spędził w tym mieście. Wyświęcony na kapłana 2 kwietnia 1950 roku, od 30 grudnia 1978 roku arcybiskup krakowski. 3 czerwca 2005 papież Benedykt XVI przyjął jego rezygnację z obowiązków metropolity krakowskiego. Mieszka przy krakowskim sanktuarium Świętego Brata Alberta „Ecce Homo”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.