PRL to nie były żarty

GN 08/2011

publikacja 26.02.2011 16:15

Rozmowa z Antonim Krauze, reżyserem „Czarnego czwartku”, filmu o masakrze robotników w Gdyni w 1970 roku.

"Czarny czwartek",  reż. Antoni Krauze, wyk.: Marta Honzatko, Michał Kowalski, Marta Kalmus, Grzegorz Falkowski, Andrzej Dębski, Piotr Fronczewski, Wojciech Pszoniak, Polska 2010 "Czarny czwartek", reż. Antoni Krauze, wyk.: Marta Honzatko, Michał Kowalski, Marta Kalmus, Grzegorz Falkowski, Andrzej Dębski, Piotr Fronczewski, Wojciech Pszoniak, Polska 2010
materiały kino świat

Antoni Krauze (ur. w 1940 roku), absolwent Wydziału Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi, debiutował w fabule w 1969 roku krótkometrażowym filmem „Monidło” według opo-wiadania Himilsbacha, był też II reżyserem „Struktury kryształu” Krzysztofa Zanussiego. Nakręcił wiele filmów dokumentalnych i fabularnych, w tym m.in. „Palec Boży” (1972), „Strach” (1975), „Prognozę pogo-dy” (1982), „Akwarium” (1995). Jest autorem serialu telewizyjnego „Zaklęty dwór” (1976) według powieści Walerego Łozińskiego.

Edward Kabiesz: Ciągle słyszy się narzekania, że współczesna historia Polski długo traktowana była w kinie po macoszemu.
Antoni Krauze: – Mam wrażenie, że do 2000 roku nie powstawały żadne filmy o PRL-u. Zwrot nastąpił za rządów PiS-u. Jest to także zasługą ogólnej atmosfery powrotu do przeszłości, którą przekreślono na początku lat 90 ub. wieku. Zrobiono wiele, żebyśmy o tamtych czasach zapomnieli. A chodziło o to, by ludzi, którzy w latach PRL-u decydowali, nie spotkała zasłużona kara.

Jednak Pan nakręcił film o wydarzeniach grudniowych z rozmachem, a to przecież kosztuje.
– Cieszę się z tego, bo dramat Grudnia ’70 na to zasługiwał. Ludzie buntowali się również w innych rejo-nach Polski, ale skala pacyfikacji na Wybrzeżu była nieporównywalna.

Był Pan wtedy w Gdyni?
– Nie. W Gdyni byłem na początku stycznia następnego roku. Jeszcze obowiązywał zakaz przyjeżdżania do Trójmiasta. Grand Hotel, w którym mieszkałem, był kompletnie pusty. W Gdańsku i Gdyni widać było ślady tego, co tam się działo. Widziałem spalony gmach Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku, osmaloną fasadę dworca, powybijane szyby. Gdynia też wyglądała strasznie.

Film dotyczy wydarzeń, które wstrząsnęły Polską. Jest w nim również wielka polityka, ale wszystko, co najważniejsze, pokazane jest z punktu widzenia zwykłych ludzi.
– Chciałem zasygnalizować, kto wtedy podejmował decyzje, ale film miał pokazać przede wszystkim ofiary. Stanęliśmy z kamerą po stronie ludzi, do których strzelano.

„Czarny czwartek” jest filmem fabularnym, jednak bohaterowie występują pod własnymi nazwiskami.
– Chciałem pokazać, jak to wyglądało naprawdę i dlatego od samego początku założyłem, że rekonstruujemy wydarzenia, że nie idziemy w konwencjonalną fabułę. Wszystkie postacie wyróżniające się z tłumu, nawet nienazwane, są prawdziwe. Jest tam np. postać człowieka, który na przystanku Gdynia-Stocznia dostał 6 pocisków z karabinu maszynowego, umieszczonego w wieżyczce czołgu. W filmie występuje bez nazwiska. Naprawdę nazywał się Adam Gotner. Scenariusz nie dawał szansy na rozwinięcie tego wątku. On przeżył, a nasz główny bohater, Brunon Drywa, dostał jeden postrzał i zginął.

W filmie wykorzystuje Pan także zachowane materiały archiwalne.
– Znalazły się w nim autentyczne nagrania rozmów agentów Służby Bezpieczeństwa dowodzących pacyfikacją. Podobnie autentyczne są użyte w filmie zdjęcia czarno-białe. Po raz pierwszy w polskim filmie znalazły się zdjęcia podpalenia i spalenia się Komitetu Wojewódzkiego partii. Sceny walk na terenie Gdyni sfilmował Wojciech Jankowski, operator telewizji gdańskiej. Nie wiadomo, z jakich powodów wysłano go do Gdyni. Już nie żyje, ale dźwiękowiec, który mu towarzyszył tego dnia, mówi, że wysłano ich, bo już wcześniej ktoś wiedział, co tam się wydarzy. Chciałem, by widz czuł się, jak gdyby oglądał dokument. Dlatego nasze kolorowe zdjęcia zestawiałem bezpośrednio z tymi czarno-białymi materiałami archiwalnymi. To pokazuje, jak dalece są to rzeczy do siebie przystające. Autentyczne są również wszystkie teksty wypowiadane przez Gomułkę i innych członków Biura Politycznego PZPR. Spisał je Stanisław Trepczyński, ówczesny kierownik gabinetu Gomułki.

Film niezwykle mocno działa na emocje. Nie unika Pan mocnych efektów, niektóre sceny są bardzo brutalne.
– Zależało mi, by widz wydarzenia sprzed 40 lat oglądał nie z dystansu, nie zza szyby. Dobrze, że wywołuje emocje. Przecież tam doszło do masakry. Działania władz były kompletnie niczym nieusprawiedliwione. O ile w innych miastach, jak np. w Gdańsku, działania demonstrantów były dynamiczne, doszło do podpalenia budynków, w Gdyni demonstracje były czysto pokojowe. A mimo to właśnie to miasto zostało ukarane przez władze najokrutniej. Strzelano do ludzi, których wezwano wcześniej do powrotu do pracy. Może była to zemsta za to, co wydarzyło się wcześniej na terenie Gdańska. Strzelano w Gdańsku, ale skala działań w Gdyni była większa. To była wielogodzinna strzelanina. W jej rezultacie we wszystkich szpitalach miasta wyczerpano środki medyczne, przygotowane jako rezerwę na wypadek działań wojennych czy katastrofy żywiołowej. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem tego, co stało się w Gdyni, był chyba zamiar pokazania przez władzę, że nie cofnie się przed niczym.

Ofiarą padli zwykli ludzie.
– Dlatego używam słowa ofiary. To byli zwykli ludzie, których przekonano, że mają iść do pracy. Dlatego ten atak jest tym bardziej bezsensowny. Użyto skrajnej siły, ostrych nabojów, w budynku Prezydium Miejskiej Rady katowano wyłapywanych na mieście młodych ludzi.

Natychmiast też starano się zatrzeć ślady zbrodni.
– Stąd pogrzeby w środku nocy jak z jakiegoś horroru. W ostatnim dniu zdjęć kręciliśmy scenę pogrzebu. Oczywiście również w nocy. Ponieważ w 1970 roku do świąt Bożego Narodzenia nie było śniegu, czekaliśmy, aż stopnieje. Przyjechał tam syn głównego bohatera Brunona Drywy. W czasie pogrzebu miał 8 lat. Przywiózł na plan swoją młodszą siostrę, by zobaczyła, jak to wyglądało. Była to dla mnie wielka nagroda. Obserwował nasze prace i widział, jak bardzo nam zależy na dokładnej
rekonstrukcji, na pokazaniu prawdy; żeby niczego nie przeinaczać, nie ubarwiać.

Film przedstawia też szarą rzeczywistość życia w PRL-u. Nie heroizuje Pan swoich bohaterów.
– Chciałem, by te wydarzenia były umieszczone w konkretnej rzeczywistości. Pokazać radość i szczęście rodziny Drywów, która właśnie otrzymała mieszkanie. A także codzienność, w której nie starczało na życie do pierwszego. Wszyscy oni zostali straszliwie ukarani, kiedy nie chcieli się zgodzić na podwyżkę cen zgotowaną im tuż przed świętami. Ważne wydawało mi się uświadomienie młodym widzom faktu, że PRL to nie były żarty, że to nie tylko brak towarów czy jakieś absurdy znane np. ze wspaniałych zresztą filmów Barei.

Ofiary zbrodni nie otrzymały chyba właściwej rekompensaty?
– Rodziny prześladowano przez 10 lat. Ci ludzie byli właściwie wyklęci. Zginęli mężczyźni, którzy zarabiali na utrzymanie, a rodziny otrzymały symboliczne renty. Bohaterka naszego filmu Stefania Drywowa utrzymywała się, chodząc z dziećmi i zbierając porzucone butelki. Wielu z nich utraciło zdrowie. Wiesław Kasprzycki, wtedy 17-letni chłopak, stracił 85 proc. zdrowia. Było to orzeczenie komisji lekarskiej, która wcale przecież w tamtych czasach nie była mu przychylna. To nie są ludzie, którym w jakiś sposób zrekompensowano przeżyte cierpienia. Ofiary ledwo wiążą koniec z końcem.

Jednocześnie nie osądzono sprawców.
– Proces toczy się już od 10 lat. Większość z podejmujących zbrodniczą decyzję strzelania już nie żyje. Najważniejszą postacią, która zasiada na ławie oskarżonych, jest generał Wojciech Jaruzelski. Był wtedy ministrem obrony narodowej, dowodził więc wojskiem. A to wojsko najbardziej strzelało.

Co będzie tematem Pana następnego filmu?
– Chciałbym nakręcić film o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia pod Smoleńskiem.

Dlaczego?
– Ponieważ od 10 miesięcy słyszę bezustanne kłamstwa. Przez wiele miesięcy karmiono nas rzeczami, które nie miały miejsca. Do tej pory nie mówiono o rzeczach istotnych. Chciałbym wiedzieć, dlaczego zginęło prawie 100 osób z elity narodu. Dlaczego nas, Polaków, karmi się bezustannymi kłamstwami. Zbieram informacje i liczę, że zanim uda mi się zrobić ten film, dowiemy się prawdy.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.