Pogodny, bo pogodzony

Szymon Babuchowski

|

GN 02/2011

publikacja 17.01.2011 20:31

Krzysztof Kolberger od dwudziestu lat oswajał się ze śmiercią, ale pokazywał, że warto żyć dla każdego darowanego

Krzysztof Kolberger (1950-2011) z książką "Przypadek nie-przypadek". Krzysztof Kolberger (1950-2011) z książką "Przypadek nie-przypadek".
To wywiad rzeka, który z aktorem przeprowadziła Aleksandra Iwanowska, opiekunka spuścizny księdza Twardowskiego.
Henryk Przondziono

Niewielu jest aktorów tak jak on czytających poezję. Jeszcze mniej jest takich, którzy umieją przekonać do niej zwykłych, niespecjalnie zainteresowanych literaturą słuchaczy. Jemu ta sztuka się udała. W latach 70. ub. wieku był osobą, która przyniosła masowemu odbiorcy „Lata z radiem” cząstkę kultury wysokiej. Kiedy z tranzystorów rozbrzmiewał sygnał „Strof dla Ciebie”, nawet najbardziej zagorzali amatorzy kąpieli wychodzili z wody i siadali na kocu, żeby słuchać poezji.

Pod opieką Jana Pawła
Wrażliwy na słowo, zawsze skupiony, z dyskretnym poczuciem humoru, które pozwalało mu z dystansem podchodzić do siebie i własnej choroby. Z rakiem nerki zmagał się od początku lat 90. Mocował się z nim, ale jednocześnie zgadzał się na cierpienie, próbując wpisać je również w swoje życie zawodowe. – Wszystko, co odwraca uwagę od pobytu w szpitalu, operacji, chorób, co przenosi nas w inne, lepsze rejony życia, jest cenne – zwierzał się cztery lata temu naszej redakcyjnej koleżance Barbarze Gruszce-Zych. – Takie ozdrowieńcze działanie ma dla nas, aktorów, teatr. Sam ostatnio, po całym dniu słabowania po szpitalu, poszedłem do teatru, zmobilizowałem się i grałem w półtoragodzinnym przedstawieniu. Już po pierwszej operacji w 2004 r. zmusiłem się, żeby nie skupiać się tylko na chorobie.
Do pracy nosił strzykawkę z insuliną, bo oprócz raka zaatakowała także cukrzyca. Znosił to z wielkim spokojem i pogodą ducha. Mówił, że pomaga mu w tym nauka płynąca z ostatnich tygodni życia i wcześniejszego chorowania Jana Pawła II. Z tą postacią wiązało go wiele: recytował młodzieńcze wiersze Karola Wojtyły, wielokrotnie interpretował „Tryptyk rzymski”, a nawet udzielił głosu postaci tytułowej w polskim dubbingu do filmu „Jan Paweł II”. Za jedno z najważniejszych zadań w swojej karierze uznał odczytanie testamentu Papieża w kwietniu 2005 roku. – Czuję jego opiekę – wyznawał.

Ambasador chorych
Nie bał się przyznawać publicznie do swojej choroby. – Mówię o niej, bo sam fakt, że po kilku operacjach, nieustannie walcząc, żyję i pracuję, daje siłę innym – opowiadał w wywiadzie dla „Gościa”. – Przypominam o badaniach profilaktycznych, powtarzam, żeby nie traktować diagnozy jak wyroku. Ważne, żeby cierpiący nauczyli się z tą chorobą współistnieć, żeby nie zatruwali życia najbliższym, którzy są im coraz bardziej pomocni. Mówię też o pracodawcach, którzy nie powinni wykluczać chorych, pozbawiać ich zatrudnienia. Nie mógłby jednak zostać ambasadorem ludzi chorych, gdyby nie jego wybitne osiągnięcia teatralne i filmowe. Zaczynał na deskach Teatru Śląskiego, później związał się z Teatrem Narodowym w Warszawie, gdzie grał m.in. w „Dziadach”, „Weselu” czy „Wacława dziejach”. Stworzył ponad 70 kreacji filmowych, m.in. w takich obrazach jak: „Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny”, „Dziewczęta z Nowolipek”, „Komediantka”, „Ekstradycja” czy „Katyń”. Wielu zapamiętało go jako Adama Mickiewicza z filmu „Pan Tadeusz”. Udzielał się też jako reżyser. Ostatnio pracował nad operą „Krakowiacy i górale”, która miała zostać wystawiona w czerwcu w Gliwickim Teatrze Muzycznym. – Bez niego nie ma to już sensu – ubolewa Paweł Gabara, dyrektor GTM-u.

Siła poezji
Kolberger czuł się swobodniej w poezji niż w prozie. Uważał, że daje ona większe pole do odczuwania – dzięki temu, że nie mówi wprost. W rozmowie z Piotrem Najsztubem opowiadał, jak w dniu ogłoszenia stanu wojennego był umówiony w jednym z kościołów na występ z poezją Czesława Miłosza. Mimo zakazu, postanowił powiedzieć jeden wiersz. – I zacząłem mówić: „W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę”… Rozpłakałem się – wspominał. Ten jeden moment spowodował, że postanowił zostać w kraju, choć wcześniej planował wyjazd. – Czułem się wtedy chyba najbardziej potrzebny przez wszystkie lata pracy – wyznawał Najsztubowi. W stanie wojennym występował także w programie złożonym z tekstów Ernesta Brylla „Boże, nie daj nam siebie utracić”. Z tego powodu odmówiono mu przyznania paszportu i nie mógł pojechać do Watykanu z pielgrzymką środowiska teatralnego w 1983 roku. Bardzo żałował, że nie udało mu się wtedy spotkać z papieżem. Do takiego spotkania doszło tylko dwukrotnie. Raz, gdy aktor występował przed Mszą na Stadionie Dziesięciolecia w stanie wojennym, po raz drugi – podczas audiencji generalnej we wrześniu 2003 roku, gdy przekazywał płytę ze swoim nagraniem „Tryptyku rzymskiego”. – Papież miał niezwykłą energię i siłę, którą obdarowywał przy każdym spotkaniu, niezależnie od swojego stanu zdrowia. A nawet oddziaływał silniej, gdy sam był słabszy – mówił Barbarze Gruszce-Zych.

Skłaniam się, by wierzyć
Twierdził, że aktor, który komunikuje się z ludźmi poprzez słowo, poezję, może stać się dla nich przewodnikiem. W tym także wzorował się na Janie Pawle II: – Umiał nadać jednemu słowu inne znaczenie poprzez pauzę, akcent, powtórzenie, natężenie, tempo. Czerpałem garściami z jego umiejętności mówienia – zwierzał się. O swojej wierze nie opowiadał zbyt wiele – uważał się raczej za człowieka poszukującego. – Natomiast kilka zdarzeń w moim życiu spowodowało, że bardziej się skłaniam, żeby wierzyć, że nie kończy się nasze życie na tym, co jest tu – dodawał. Mówił, że życie pośrednio uratowała mu jego rodzona siostra. Kiedy umierała na chorobę nowotworową, lekarze zainteresowali się także nim. Okazało się, że konieczne jest usunięcie chorego narządu.

Wygrał walkę – do kolejnej operacji. Nawroty choroby nie wywoływały w nim jednak sfrustrowania. Stale myślał o innych, starał się nie być dla nich ciężarem. Dlatego rzucał się w wir pracy tak długo, jak to było możliwe. – Dla każdego darowanego dnia warto żyć – mówił. Choć bardzo cierpiał, powtarzał, że o śmierci myśli pogodnie. Uczył się tego od księdza Jana Twardowskiego. – Słowo „pogodny” zawiera w sobie również cząsteczkę „pogodzony” – podkreślał w jednym z ostatnich wywiadów. – Mówienie pogodnie o śmierci powoduje, że się z nią bardziej oswajamy. Ja oswajam się z nią w szczególny sposób, najmocniej od paru lat, a od prawie 20 już lat żyję ze świadomością, że jestem jej bliżej może niż inni.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.